„Liga Sprawiedliwości”: „Bez sprawiedliwości” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 02-10-2019 22:12 ()


Zapewne zabrzmi to niczym przejaw aż nazbyt patetycznej retoryki, ale każde zwycięstwo ma swoją cenę. Tym bardziej dotkliwą i bolesną, im większa jest stawka w zaistniałych zmaganiach. A przyznać trzeba, że skala wyzwania, z którym przyszło zmierzyć się herosom Ziemi-1 w trakcie wydarzeń przybliżonych w miniserii „Batman Metal” zdawała się przyćmiewać nawet niszczycielskie zapędy Antymonitora (zob. „Kryzys na Nieskończonych Ziemiach”) oraz furię Superboya Pierwszego („Nieskończony Kryzys”). Wszak nie da się ukryć, że demon Barbatos w pełni zasługiwał na miano przeciwnika ostatecznego.

Oczywiście jego zamierzenia udało się powstrzymać; jednak koszt triumfu superbohaterskiej braci był wręcz pyrrusowy. Nie tylko ze względu na wyniszczenie licznych odpowiedników Ziemi w ramach całokształtu stworzenia, ale też „inkubacji” kolejnego zagrożenia, z dużym prawdopodobieństwem jeszcze bardziej problematycznego niż zmagania z dowodzonymi przez Batmana, Który się Śmieje zdegenerowanymi wersjami Bruce’a Wayne’a. A to z tego względu, że w trakcie eliminacji wpływów mrocznego multiversum doszło do zaistnienia wyrwy w na pół mitycznej Ścianie Źródła. Tym samym struktura rzeczywistości uległa radykalnej przemianie, a w odmienionym wszechświecie pojawiły się cztery przepotężne byty znane z legendarnych tradycji najstarszych mieszkańców kosmosu – by wspomnieć Maltusjan oraz pierwszych mieszkańców Marsa.

O zgrozo Tytani Omega (bo to o nich właśnie mowa) znani jako personifikacje sedna wszystkiego, tj. Tajemnicy, Cudu, Mądrości i Entropii, nie mają przyjaznych zamiarów, a ofiarami jednego z nich padają mieszkańcy planety Colu, ojczystego globu Vrila Doxa alias Brainiaca. Zagorzały kolekcjoner o bezlitośnie chłodnym umyśle doskonale zdaje sobie sprawę, z czym ma do czynienia i w nikłej nadziei powstrzymania zdawałoby się niepowstrzymanego, decyduje się na arcyegzotyczny sojusz. Tym sposobem wchodzi on w kooperacje ze swoim zagorzałym przeciwnikiem w osobie Kal-Ela, a przy okazji także innymi metaludźmi z bazą operacyjną na planecie Ziemia. Opracowuje on przy tym plan, którego kluczowym założeniem jest precyzyjna współpraca pomiędzy czterema starannie wyselekcjonowanymi formacjami herosów (i nie tylko). Pytanie tylko co w sytuacji, gdy zabraknie „głowy” tego przedsięwzięcia…

Nie od dziś i nie od wczoraj wiadome jest, że popkultura to swoista „ameba”, która na podobieństwo kosmicznej plazmy znanej z filmu pt. nomen omen „Plazma” chętnie żywi się, czym popadnie. Także „zgranymi” już na wszelkie sposoby motywami. Stąd również w przypadku niniejszej opowieści mamy do czynienia z kolejnym przykładem tego typu recyklingu, a nawet możemy wskazać co najmniej dwie historie z obszernego zasobu DC Comics, które prawdopodobnie posłużyły za inspiracje nowego otwarcia w dziejach Ligi Sprawiedliwości. Pierwszą z nich jest datowana na kwiecień-lipiec 1992 r. miniseria „Armageddon: Inferno”, próba zdyskontowania popularności o rok wcześniejszego wydarzenia znanego jako „Armageddon 2001” (a przy okazji także kontynuującej jeden z jej zasadniczych wątków opowieści „Armageddon: The Alien Agenda”). Nieco pretekstowa treść tej fabuły zmierzała przede wszystkim do zaprezentowania zmagań czterech superbohaterskich zespołów z demonicznymi emisariuszami przybyłego z innego wymiaru Abraxisa, a w jednym z tych oddziałów – identycznie jak w „Bez sprawiedliwości” – znalazło się miejsce dla jak zawsze nieokrzesanego Lobo. Drugi trop wiedzie nas wprost do kolejnego wydarzenia obejmującego znaczne obszary uniwersum DC Comics, czyli „Trinity” (sierpień-wrzesień 1993 r.). Wówczas to bowiem główne organizacje strzegące Kosmosu przed rozmaitymi zagrożeniami – Korpus Zielonych Latarni, Mroczne Gwiazdy oraz podkomendni Vrila Doxa II (syna Brainiaca) skupieni w L.E.G.I.O.N.ie (wśród nich znowu Lobo!) - zmuszeni byli stawić czoła triadzie przebudzonych bóstw czczonych niegdyś przez mieszkańców starożytnego Maltusa. Nie dość na tym w finalnych scenach „Mrocznego wszechświata” dali o sobie znać wywodzący się właśnie ze wspomnianej chwilę temu planety Kontrolerzy, rasa niezwykle potężnych istot (a przy tym w swoich poczynaniach na ogół radykalnych) spokrewnionych ze Strażnikami Wszechświata. A trzeba szanownemu Czytelnikowi wiedzieć, że w niekontynuowanej niestety przez polski oddział Egmontu serii „Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni” w jej tomie siódmym rozegrała się epicka opowieść pod wiele mówiącym tytułem „Darkstars Rising”. Nie wchodząc głębiej w niuanse nawiązań do fabuł rodem z wczesnych lat 90. XX w., „Bez sprawiedliwości” można śmiało uznać za ich właśnie trawestację.

Gdyby tylko owo współczesne przedsięwzięcie się powiodło… W początkowych partiach tegoż zbioru wiele wskazuje, że tak właśnie sprawy będą się miały. Opowieść snuta jest bowiem z jednej strony zajmująco, z drugiej bez nie zawsze przekonujących udziwnień, którymi Scott Snyder raczył odbiorców swej twórczości w miniserii „Batman Metal”. Niewykluczone, że spora w tym zasługa Jamesa Tyniona IV („Batman. Detective Comics”) oraz Joshuy Williamsona („Flash”), scenarzystów może nieprzesadnie wizjonerskich, acz na ogół doglądających spójności i komunikatywności współtworzonych przezeń komiksowych przedsięwzięć. O ile jednak zawiązanie fabuły generuje nadzieje na co najmniej dobrze przemyślaną rozrywkę w skali co najmniej kilku światów, o tyle dalsze sekwencje „Bez sprawiedliwości” w coraz większym stopniu upodabniają się do nieskładnej animacji, tętniącej co prawda coraz to nowymi rozbłyskami w pełnej palecie fosforyzujących barw, wyzbytej natomiast sensownego ładu w zakresie ciągu zdarzeń w ramach realiów kreowanych. To zaś sprawia, że okazja do nowego otwarcia przypadków najważniejszej drużyny superbohaterskiej uniwersum DC Comics miast efektowności pierwszego albumu Ligi okresu „Nowego DC Comics!” (nie wspominając już o niezmiennie znakomitej „JLA” Granta Morrisona i Howarda Portera) okazała się strojeniem sobie żartów z potencjalnego odbiorcy tej propozycji wydawniczej. Nawet pomimo pełnowymiarowego powrotu J’onna J’onzza, protagonisty, którego od dawna w szeregach „Sprawiedliwych” najzwyczajniej brakowało.

Skłonności do niekiedy aż nazbyt rozbuchanego efekciarstwa nie zabrakło także specom od wizualnej strony tego projektu. Pochodnej pracy m.in. Francisa Manapula (swoją drogą dobrze znanego czytelnikom polskiej edycji „Flasha” i końcówki „Batman-Detective Comics” z okresu „Nowego DC Comics!”) nie sposób bowiem odmówić przebojowości i żywiołowości porównywalnej z wysokobudżetowymi animacjami. Znać jednak, że owa stylistyka, niekiedy wykazująca silne tendencje ku groteskowym odkształceniom, skierowana jest raczej do odbiorców o nieprzesadnie długim stażu czytelniczym, odchowanych właśnie na animacjach (by wspomnieć choćby „Zieloną Latarnię: Pierwszy lot” z 2009 r.), w których wytwórnia radzi sobie przecież co najmniej dobrze. Dotyczy to zwłaszcza fragmentów zilustrowanych przez Rileya Rossmo i Marcusa To, których taktykę plastyczną można byłoby uznać za swoisty byt pośredni pomiędzy „poważną” (tj. nieco bardziej realistyczną) animacją a stylistyką zawartą w przedrukowywanej niegdyś przez Egmont (tj. w roku 2008) efemerycznej serii „Młodzi Tytani”. Bez względu na utyskiwania czytelników tzw. starej daty, zdecydowanie chętniej sięgających po dokonania takich autorów jak chociażby Jason Fabok („Batman-Detective Comics: Gothtopia”), Jim Lee („Suicide Squad: Czarne więzienie”) czy Gary Frank („Superman: Brainiac”), panowie zatrudnieni do pracy przy tej realizacji zrobili, co mogli, by dosycić energią i rozmachem momentami nieprzesadnie lotną fabułę.

W tej opowieści ewidentnie był potencjał. Niestety przez opieszałość zespołu scenarzystów został on zatracony. Jak zwykle nie pozostaje nic innego jak mieć nadzieję, że „właściwy” pierwszy tom po raz kolejny „remasterowanej” Ligi (którego notabene spodziewać się możemy już w listopadzie) okaże się o wiele bardziej przekonująco pomyślaną lekturą.

 

Tytuł: „Liga Sprawiedliwości”: „Bez sprawiedliwości”

  • Tytuł oryginału: „Justice League: No Justice”
  • Scenariusz: Scott Snyder, James Tinion IV, Joshua Williamson
  • Szkic i tusz: Francis Manapul, Marcus To, Riley Rossmo, Jorge Jiménez
  • Kolory: HI-FI, Alejandro Sánchez
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Maciej Nowak-Kreyer
  • Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 25 września 2018 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 2 października 2019 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 16,7 x 25,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 144
  • Cena: 39,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w mini-serii „Justice League: No Justice” nr 1-4 (lipiec 2018) oraz wydaniu specjalnym „DC Nation” nr 0 (lipiec 2018).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus