„Liga Sprawiedliwości” tom 6: „Liga Niesprawiedliwości” - recenzja
Dodane: 22-07-2016 12:55 ()
Dzięki zaangażowaniu większości przedstawicieli superbohaterskiej społeczności oraz wsparciu ich poczynań przez superłotrów, inwazja przybyszy z równoległego wszechświata została powstrzymana. Owa współpraca nie byłaby jednak możliwa, gdyby nie determinacja Lexa Luthora, jeszcze do niedawna zaprzysięgłego adwersarza Człowieka ze Stali. Zaskakująca wolta „miliardera-filantropa” sprawia, że staje się on idolem milionów. Tłumy gromko wiwatują, a sam Lex pławi się w przysłowiowej sławie i chwale.
Jak się prędko okazuje na tym nie kończą się jego ambicje. Wpływowy biznesmen domaga się bowiem statusu pełnoprawnego członka Ligi Sprawiedliwości, co z oczywistych względów nie wzbudza entuzjazmu zarówno Kal-Ela, jak i pozostałych herosów partycypujących w ramach tej formacji. Pomni, łagodnie rzecz ujmując, nie najlepszych doświadczeń w relacjach z drapieżnym przedsiębiorcą traktują perspektywę ścisłej z nim współpracy w kategorii gorzkiej ironii losu. Luthor ani myśli jednak się zniechęcać i tym samym podejmuje negocjacje z najważniejszymi przedstawicielami Ligi: Batmanem i oczywiście Supermanem. Przebieg rozmów do łatwych nie należy, zwłaszcza że reminiscencje krótkotrwałej acz brutalnej okupacji Ziemi przez Syndykat Zbrodni raz za razem dają o sobie znać. Owlman wciąż pozostaje nieuchwytny, a nowa nosicielka pierścienia Volthooma sprawia na tyle znaczne problemy, że do akcji zmuszona jest wkroczyć zarówno Liga, jak i zespół metaistot znanych jako Doom Patrol. Na tym jednak nie koniec wyzwań, jako że na horyzoncie widać już zagrożenie wynikłe po części z wcześniejszych machinacji Luthora. Skala zagrożenia nie jest może tak znaczna jak w przypadku najazdu Darkseida („Początek”), niemniej na tyle duża, że tzw. jasna strony mocy (nawet jeśli zasilona przez swoich niedawnych oponentów) po raz kolejny zmuszona jest wykazać się maksymalną determinacją.
Fabuły snute przez Johnsa w niniejszym tomie zapewne nie miałyby choćby cienia szansy odnaleźć się na liście dzieł wiekopomnych anglosaskiego komiksu. Sęk w tym, że nie o to w tym przedsięwzięciu chodzi. Wspomniany scenarzysta nie od dziś i nie od wczoraj znany jest jako dostawca może nie szczególnie ambitnej, ale za to rzetelnie i emocjonująco zrealizowanej, wysokooktanowej rozrywki z umiejętną ekspozycją walorów superbohaterskiej konwencji. Co najważniejsze, pomimo ogromu bieżącej pracy związanej zarówno z obowiązkami scenarzysty, jak i faktycznego kreatora polityki wydawniczej DC Comics, Johns zdaje się nic nie tracić z twórczego zapału cechującego tego autora już od wczesnego etapu jego kariery. Na ogół trafnie dysponuje on wciągniętymi w ramy swoich historii osobowościami i tak sprawy mają się także w „Lidze Niesprawiedliwości”. Przy czym raz jeszcze daje się on poznać jako twórca dowartościowujący mniej popularnych bohaterów uniwersum DC i tym samym poświęca sporo miejsca Doom Patrol. Szczególnie interesująco reinterpretuje lidera tej drużyny, Nilsa Cauldera, jako swoistą postfigurację skądinąd znanego doktora Moreau. Z jeszcze większym zaangażowaniem Johns sportretował Jessicę Cruz, kolejną z licznych, ziemskich przedstawicielek Korpusu Zielonych Latarni, postaci, którą z pełnym przekonaniem można uznać za znacznie ciekawszą charakterologicznie niż wykreowany kilka lat wcześniej, bezbarwny Simon Baz.
Siłą rzeczy szczególne miejsce w tej opowieści zajmuje Lex Luthor. Co prawda rzeczony nie ma tu aż tylu okazji do popisania się błyskotliwymi bon motami, jak miało to miejsce m.in. w „All Star Superman" i „Superman: Czerwony Syn”; niemniej także w niniejszej opowieści daje się on poznać jako przenikliwy gracz o ściśle sprecyzowanych celach i nadspodziewanie sprawny improwizator. Nadal znać w nim skrajnego egotę i megalomana, toteż z tym większym zamiłowaniem odnajduje się on w roli zbawcy ludzkości. Rzecz jasna taka sytuacja stanowi kolejny przejaw coraz częściej stosowanego zabiegu, w ramach którego wraże osobowości komiksowych uniwersów usiłują odnaleźć się po tzw. stronie aniołów. Mimo tych obiekcji wątek z udziałem odmienionego (czy aby na pewno?) Luthora wypada uznać za stosownie intrygujący, a przy tym rozwojowy.
W kontekście warstwy wizualnej tradycyjnie dla tej serii mamy do czynienia ze sprawnie skoordynowaną pracą zespołową. O tyle to nie dziwi, że wśród zaangażowanych przy tym przedsięwzięciu plastyków znaleźli się tacy fachowcy tabletowej efektowności jak z sentymentem wspominani przez fanów Korpusu Zielonych Latarni Doug Mahnke („Blackest Night”) oraz Ivan Reis („Brightest Day”). Obok nich istotną rolę jako autorzy szkiców tej opowieści odegrali również dobrze znany Johnsowi Scott Kolins (swego czasu odpowiadali oni za miesięcznik „Flash vol.2”) i nieźle już rozpoznany przez polskich czytelników Jason Fabok („Batman – Detective Comics: Gothtopia”). Każdy z wspomnianych dysponuje solidnym przygotowaniem do uprawianego przez nich zawodu i z reguły cieszą się oni uznaniem odbiorców głównonurtowych produkcji superbohaterskich. W osiągnieciu wysokiej jakości prac wsparł ich liczny zespół nakładaczy tuszu i kolorów, wśród których nie zabrakło zarówno zasłużonego weterana w osobie Scotta Hanny („R.E.B.E.L.S”), jak też młodszych stażem acz już docenionych plastyków vide Joe Prado („Aquaman vol.7”). Jest bardzo prawdopodobne, że wśród koneserów nieco bardziej wyszukanych przejawów operowania kreską i plamą refleksja po zapoznaniu się z dokonaniami wspomnianych panów nie obyłoby się bez znamion grymaszenia. Na usprawiedliwienie zespołu odpowiedzialnego za niniejszy album wypada stwierdzić, że ze swojego zadania wywiązali się oni należycie, serwując wielbicielom przygód Ligi Sprawiedliwości oczekiwaną dawkę emocji, uzyskaną podkreślającym dramatyzm chwili kadrowaniem oraz licznymi scenami konfrontacyjnymi.
Na uwagę zasługuje również uzupełnienie albumu, na które złożyły się okładki edycji zeszytowej „Ligi Sprawiedliwości”. Ta okoliczność wynika z ich plastycznej różnorodności, jako że do ich wykonania zaangażowano twórców o często skrajnie odmiennym warsztacie plastycznym. Dość wspomnieć, że wśród nich znalazło się miejsce zarówno dla wykazującego surrealistyczne skłonności Mike’a Allreda („Madaman Adventures”), Szymona Kudrańskiego („Batman: Oblicza śmierci”), jak również nieodżałowanego Darwyna Cooke’a („Nowa granica”).
Szósta już odsłona perypetii prawdopodobnie wciąż najpopularniejszej drużyny uniwersum DC (sorry Suicide Squad…) jest dokładnie takim produktem, jakiego zwykli oczekiwać wielbiciele sprawnie poprowadzonej produkcji w ramach głównego nurtu superbohaterszczyzny. Żaden przełom emanujący na co najmniej kilka lat do przodu (tak jak miało to miejsce np. w przypadku „Flashpoint – Punkt krytyczny”), lecz po prostu kolejny, emocjonujący rozdział w ramach niekończącej się sagi z udziałem Supermana i spółki. Tym też czytelnikom wypada polecić ów album, który można śmiało uznać za swoisty łącznik pomiędzy „Wiecznym złem”, a dostrzegalną już na horyzoncie „Wojną Darkseida”.
Tytuł: „Liga Sprawiedliwości” tom 6: „Liga Niesprawiedliwości”
- Tytuł oryginału: „Justice League Volume 6: Injustice League”
- Scenariusz: Geoff Johns
- Szkic: Ivan Reis, Doug Mahnke, Scott Kolins, Jason Fabok
- Tusz: Scott Hanna, Keith Champagne, Christian Alamy, Mark Irwin, Ray McCarthy, Joe Prado
- Kolor: Andrew Dalhouse, Brad Anderson i Rod Reis
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Krzysztof Uliszewski
- Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wydania oryginalnego: 31 lipca 2015 r.
- Data publikacji wydania polskiego: 13 lipca 2016 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 17,5 x 26,5 cm
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Liczba stron:
- Cena: 75 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Justice League vol.2” nr 30-39 (lipiec 2014 – kwiecień 2015).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus