"Suicide Squad - Oddział Samobójców" tom 1: "Nadzorować i karać" - recenzja
Dodane: 27-06-2016 11:37 ()
Złoczyńcy. Charakterni, bezkompromisowi, niejednokrotnie bardziej fascynujący niż zazwyczaj nieskazitelni superherosi. Zamysł, aby to właśnie z nikczemników uczynić głównych bohaterów historii jest już zatem interesujący z samego założenia. „Suicide Squad” stanowi tutaj niezbity dowód w sprawie.
Historia nietypowego oddziału do zadań specjalnych sięga komiksów z końca lat 50. ubiegłego wieku, jednak utrwalenie drużyny składającej się nie ze zwykłych żołnierzy (choć zazwyczaj z przewinieniami na sumieniu), a z super-przeciwników pojawiających się w uniwersum DC Comics należy wiązać z wydarzeniami po „Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach”. Szczególne zasługi przypisać trzeba osobie Johna Ostrandera, scenarzysty wzorującemu się między innymi na filmie „Parszywa dwunastka”. Tak też w 1987 roku zainicjowano powstanie grupy złoczyńców zrzeszonych w celu wykonania szalenie ryzykownych misji. Amanda Waller jako osoba odpowiedzialna za sformowanie „Suicide Squad”, Rick Flag, czyli dowódca, a także...
...szereg interesujących postaci, którzy stanowili o sile całej ekipy. Choćby zabójczo skuteczny snajper Deadshot, obdarzona magicznymi mocami Enchantress, zawiadacko usposobiony Captain Boomerang, walczak Bronze Tiger, tajemicza Nightshade czy też Poison Ivy, Vixen, Nemesis, Jewelee... jak i inni, niemniej wyraziści herosi pojawiający się na przestrzeni wielu lat. Rotacja jest zresztą wymuszona, przecież wszyscy z nich balansują na granicy życia i śmierci – nazwa Oddziału Samobójców nie jest tutaj wcale przypadkowa.
Zbliżająca się premiera filmu „Suicide Squad” – „Legion samobójców” (5 sierpnia) stanowić będzie doskonałą sposobność, aby spotkać się z częścią wspomnianych postaci, ale także kilkorgiem nowych, choć paradoksalnie dobrze znanych złoczyńców. Na przykład z Harley Quinn, Killer Crockiem, ale także El Diablo oraz Kataną. Nie ma co ukrywać, że jest to towarzystwo zwiastujące iście bombowe doświadczenie.
Zanim jednak w kinach pojawi się widowisko wyreżyserowane przez Davida Ayera, to już teraz mamy okazję do poznania komiksowej inkarnacji „Suicide Squad” z The New 52. Propozycji interesującej z kilku względów. Jednym z nich jest osoba nieformalnego dowódcy, a raczej analityka - stratega grupy, niejakiego Jamesa Gordona juniora, syna słynnego komisarza Gotham City. Nie poszedł on jednak w ślady ojca, jako że został... psychopatycznym mordercą. To także możliwość zobaczenia w akcji prawdziwych profesjonalistów kryminalnego fachu, którzy teoretycznie działają w dobrej sprawie. Na uwagę zasługuje również geneza dwójki z prominentnych osobowości – Harley Quinn oraz Deadshota.
Akcja uwzględniona w tomie „Nadzorować i karać” od początku sprawia jednak wrażenie nieco chaotycznej, a to dlatego, że jest to materiał wyselekcjonowany z kilku zeszytowych serii, w dodatku nie od początku zbiorów (na przykład „Suicide Squad” #20-23). Stąd też zaprezentowany skrypt Alesa Kota oraz Matta Kindta należy rozpatrywać jako element większej całości. Szalenie intrygującej, jednak nieco pogmatwanej.
Najważniejsze zadanie drużyny? Zniszczyć gigantyczną bestię stworzoną z ciał samobójców, która terroryzuje Las Vegas. Do misji wyznaczono Deadshota, Harley, Cheetach, Voltaica, King Sharka oraz Nieznanego Żołnierza. Równolegle prowadzone są rozmowy pomiędzy Amandą Waller a Jamesem Gordonem Jr. – psychologiczna gra, sensacyjna intryga sięgająca przeszłości szefowej wywiadu i rozważania na temat... miłości.
Tak zaprezentowane otwarcie „Suicide Squad” należy uznać za przyzwoitą rozrywkę, w której nie brakuje akcentów humorystycznych i żywiołowo nakreślonych bohaterów. Jednak w całej opowieści znajdują się niestety również nieco słabsze elementy. Stosunkowo mało miejsca przeznaczono na interakcje pomiędzy członkami zespołu, przedstawienia są miejscami wyrywkowe, jednak zawierające spory potencjał. To bezkompromisowa jatka z intrygą zakrojoną na zdecydowanie szerszą skalę. Ciekawsza tym bardziej, że przecież każdy ze złoczyńców skrywa własne motywacje.
Bodaj najbardziej interesującą częścią całości są zaś swoiste origin story Harley Quinn i Deadshota. W mini-historiach, ukazujących początki kryminalnej działalności rzeczonych, udało się skomponować bezbłędne połączenie – wiadomo jak, skąd i dlaczego postanowili oni przyjąć nową tożsamość złoczyńców. Fantastyczne przedstawienia kontrastują z tajemnicą młodego Gordona – szkoda, że ta postać dostała stosunkowo niewiele miejsca na zaprezentowanie swojej zwichrowanej osobowości.
Szaleństwo i zbrodnia zobrazowano natomiast z wyjątkową wprawą, zwłaszcza jeśli chodzi o rysunki Patricka Zirchera. Amerykanin wydobył z postaci odpowiednią żywiołowość i seksapil, dzięki czemu opowieść ma w sobie fascynującą niebezpieczność podkreśloną w realistycznej formule. Bardziej kreskówkowy styl prezentuje Chris Burnham („Harley żyje”), estetycznie prezentują się również prace Tony’ego Daniela i Matta Banninga („Wyceluj i strzelaj”). Szata graficzna dobrze koresponduje z charakterem komiksu – sensacyjnym, acz nieco zwariowanym z uwagi na bohaterów komiksu.
„Suicide Squad”: „Nadzorować i karać” to przyzwoite rozpoczęcie nowej serii. Choć sam początek może sprawiać wrażenie nieco chaotycznego, to ma się świadomość, że jest to chaos kontrolowany. Z uwagi na olbrzymi potencjał, który noszą w sobie złoczyńcy warto przekonać się, co jeszcze czekać będzie na drodze Oddziału Samobójców. Zwłaszcza, że zakończenie albumu prezentuje się doprawdy wybuchowo...
Tytuł: "Suicide Squad - Oddział Samobójców" tom 1: "Nadzorować i karać"
- Scenariusz: Matt Kindt, Ales Kot
- Rysunek: Patrick Zircher
- Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydawnictwo: Egmont
- Data wydania: 15.06.2016 r.
- Liczba stron: 144
- Format: 170x260 mm
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- ISBN-13: 9788328116931
- Wydanie: I
- Cena: 75 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie tytułu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus