„Wieczne zło” - recenzja
Dodane: 30-11-2015 16:58 ()
Liga Sprawiedliwości wielokrotnie zmuszona była stawić czoło adwersarzom z przysłowiowej najwyższej półki. Dość wspomnieć władcę planety Apokalips w osobie Darkseida oraz najeźdźców rodem z Atlantydy. Jednak tym razem wyzwanie jest szczególnej natury. Oto bowiem najpotężniejsi ziemscy herosi mają do czynienia ze swymi odpowiednikami przybyłymi z równoległego świata.
Chciałoby się rzec: nihil novi sub sole. Wszak już u zarania Srebrnej Ery superbohaterskiego komiksu zmodernizowane wersje m.in. Flasha i Green Lanterna miały sposobność napotkać swoich poprzedników, udzielających się niegdyś w komiksowych magazynach doby lat czterdziestych. Dość wspomnieć kanoniczną opowieść „Flash of Two Worlds” („The Flash” nr 123 z września 1961 r.) i „Secret Origin of the Guardians” („Green Lantern vol.2” nr 40 z października 1965 r.), na których kartach zagościli zamieszkujący alternatywną wobec Ziemi-1 (a zatem świata Barry’ego Allena i Hala Jordana) Ziemię-2, macierzysty glob Amerykańskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwości. O ile jednak w przypadku tego typu spotkań zwykle nie obyło się bez serdeczności i z powodzeniem rozwiązywanych problemów, o tyle przybysze z Ziemi-3 okazali się nad wyraz problematyczni. Bowiem skład debiutującego na łamach „Justice League of America vol.1” nr 27 (sierpień 1964 r.) Amerykańskiego Syndykatu Zbrodni to de facto lustrzane odbicia przedstawicieli Ligi Sprawiedliwości.
Ultraman, Superwoman, Owlman, Johnny Quick i Power Ring stanowią trzon tej formacji, z którą część naszych czytelników miała sposobność zapoznać się w spolszczonej przez Fun Media opowieścią „JLA: Ziemia 2” (styczeń 2003 r.). Stąd przynajmniej dla tej grupy odbiorców nie będzie zaskoczeniem potencjał organizacji o groźnie brzmiącej nazwie. Tym bardziej, że każda z wspomnianych osobowości dysponuje zdolnościami zbliżonymi do swoich odpowiedników z Ligi Sprawiedliwości. Tyle, że Syndykat kieruje się dokładnie odwrotną „etyką” niż w przypadku altruistycznie usposobionych obrońców Ziemi-1. Stąd miast wspierać mieszkańców swego świata postanowili nimi zawładnąć. Rządy wszechpotężnych tyranów dobiegły jednak końca wraz z zagładą ich rodzimego uniwersum. Stąd Syndykatowi Zbrodni nie pozostało nic innego jak przygotować grunt pod swoje panowanie w alternatywnym wszechświecie (o czym więcej w „Amerykańska Liga Sprawiedliwości: Najbardziej niebezpieczni”) i wdrożyć te zamierzenia na drodze eliminacji Supermana i spółki. Ów makiaweliczny plan (dodajmy, że nie bez udziału szpiega infiltrującego szeregi Ligi) posłużył za kanwę albumu „Liga Sprawiedliwości: Trójka”, a jego zakończenie nie wróżyło niczego dobrego. Szczęśliwie na dalszy ciąg opowieści o inwazji wypaczonych metaludzi zmuszeni byliśmy czekać ledwie dwa tygodnie. „Wieczne zło” kontynuuje wątki zawarte we wspomnianym chwilę temu wydaniu zbiorczym.
Parafrazując klasyka można śmiało rzecz, że Liga już nie rządzi. Władzę absolutną zdobywa Syndykat Zbrodni i za pośrednictwem zrekrutowanych przez Tajne Stowarzyszenie superłotrów zaprowadzają nowy ład na sponiewieranej Ziemi. Niedobitki miejscowych herosów (wśród nich m.in. Batman) usiłują co prawda podjąć desperacką próbę oporu; jednak to nie oni okażą się ostatnim bastionem w zmaganiach z najeźdźcami z równoległego wymiaru. Rozwój wypadków sprawia, że inicjatywę podejmuje Lex Luthor, świadomy że w przypadku pełnej realizacji celów Syndykatu Zbrodni świat zostanie przemieniony w jeden wielki gułag rządzony przez wyzbytych choćby śladowej empatii sadystów. Skrzykuje on zatem co bardziej skłonnych do współpracy szubrawców dysponujących nadnaturalnymi zdolnościami i z miejsca przystępuje do czynu. Wiele wskazuje, że będzie to największe wyzwanie w dotychczasowej karierze bezwzględnego finansisty. Do tego stopnia, że być może będzie on zmuszony zmodyfikować swój ogląd na co najmniej kilka zasadniczych dlań spraw.
Geoff Johns powierzoną mu fabułę prowadzi w iście eksplozywnym tempie i z takim też rozmachem. Częste zmiany lokalizacji, udział znacznej ilości postaci oraz epickie sekwencje konfrontacyjne to standard dla większości tytułów superbohaterskich. Niemniej pomimo tak wielu tego typu opowieści zrealizowanych przez tego autora sposób prowadzenia przezeń narracji nadal znamionuje dobrze pojmowana dynamika. Koneserzy nieco bardziej wysublimowanych komiksowych utworów mogą poczuć się co prawda nieco rozczarowani. Jednak jako część większej sagi, w której herosi uniwersum DC po raz kolejny zmuszeni są borykać się z pełnowymiarowym zagrożeniem, „Wieczne zło” zapewni kolejną dawkę tak lubianych przez fanów superbohaterszczyzny emocji.
Równocześnie Johns przyjął nadreprezentowaną w ostatnich latach formułę charakterologicznej inwersji, przemieszania porządków i przewartościowania imperatywów, którymi zwykli kierować się bohaterowie komiksowych fabuł. Klarowny podział na dobro i zło zakwestionowano w części tego typu produkcji już w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych, pogłębiając ów relatywizm w toku kolejnej dekady. Jednak to właśnie współcześnie ta tendencja zdaje się osiągać swoje apogeum. Czytelnicy mieli już okazje obserwować owo na swój sposób interesujące zjawisko m.in. w takich seriach jak „Kriss de Valnor”, „XIII Mystery”, „Thunderbolts” a niebawem również „Harley Quinn” i „New Suicide Squad”. Czyżby tym sposobem po raz kolejny przejawiała się tęsknota za tzw. silnym człowiekiem, który – w odróżnieniu od harcerzyków pokroju Kal-Ela czy nawet niekiedy brutalnego acz przestrzegającego osobliwego kodeksu Mrocznego Rycerza – w obliczu zagrożenia swojej społeczności nie zawaha się pobrudzić sobie rączek? Wyzwania współczesności sprzyjają tego typu tendencjom i nic dziwnego, że znajdują one swój przejaw – choćby na zasadzie przysłowiowej sumy wszystkich strachów – również w kulturze popularnej. „Wieczno zło” wpisuje się w ten schemat, a na bieg wydarzeń spoglądamy z perspektywy zadeklarowanego oponenta Człowieka ze Stali w osobie Lexa Luthora. Można śmiało rzec, że tym sposobem Johns (podobnie zresztą jak wcześniej Brian Azzarello w albumie „Luthor”) z premedytacją ociepla wizerunek tej postaci. Sęk w tym, że równocześnie odziera ją z jej zasadniczej natury i chwilami aż trudno nie zatęsknić za „starym, dobrym” Lexem, wykopującym osłabionego kryptonitem Człowieka ze Stali ze swego gabinetu („Superman” nr 4/1991) tudzież montującego piętrową intrygę o globalnym zasięgu („Sprawiedliwość”). Takim właśnie poznajemy Luthora w pierwszej scenie „Wiecznego zła”. Ogólna sytuacja przybliżona w tej mini-serii wymusza na nim modyfikacje dotychczasowego podejścia do życia. Jest tym co prawda sporo nieprzystającej do jego charakterologicznego profilu ckliwości. Niemniej całość nakreślono z fachowością charakterystyczną dla weterana komiksowego rzemiosła, którym bez wątpienia jest już Geoff Johns (nieprzerwanie aktywny od 1999 r.)
Nie przekonuje natomiast zabieg fabularny, za sprawą którego rzeczony niejako oczyścił scenę dla superłotrów pozbywając się na czas trwania tej fabuły przedstawicieli zarówno Amerykańskiej jak i „zwykłej” Ligi. Zabrakło również szerszej perspektywy w kontekście globalnego zagrożenia ze strony najeźdźców. O tyle to dziwi, że na przykładzie „Tronu Atlantydy” widać wyraźnie, iż wspomniany scenarzysta jest władny wygenerować tego typu opowieść. Ze względu na położenie nacisku na inne części składowe fabuły również motyw doppelgangera wynikły z obecności Syndykatu Zbrodni nie został w pełni wykorzystany. Widać jednak nie można mieć wszystkiego, a na pewno nie przy tak znacznym natłoku postaci jak ma to miejsce w przypadku „Wiecznego zła”.
Znany m.in. z „Avengers: Disassembled” David Finch (bo to właśnie temu plastykowi przypadło zilustrowanie niniejszego tytułu) cieszy się wśród polskich czytelników znacznym uznaniem. Do tego stopnia, że przynajmniej część z nich łaskawie przymyka oko na fabularne niedostatki współtworzonej przezeń serii „Batman: Mroczny Rycerz”. Trudno bowiem odmówić mu zarówno wyczucia w ujmowaniu niezbędnego w tego typu opowieściach patosu jak i podkreślania efektowności wizerunku uczestników tej fabuły. Nie zabrakło również całostronicowych kompozycji generujących rozmach porównywalny z wysokobudżetowym kinem superbohaterskim. Trudno jednak nie dostrzec echa niekoniecznie dobrych nawyków nabytych przez tego autora w początkach jego kariery. A trzeba pamiętać, że Finch debiutował pod skrzydłami Marca Silvestri w czasach, gdy ów niegdyś wyróżniający się plastyk popadł w charakterystyczne dla wczesnego Image Comics tandeciarstwo. Pokłosiem tej współpracy był m.in. jeden z epizodów szczęśliwie zapomnianej serii „Codename: Stryke Force” oraz „Darkness/Batman”. Stąd pęd ku efektowności niekiedy zdaje się osiągany kosztem nadmiernie ujednoliconych rysów twarzy bohaterów tej opowieści oraz przesadnymi odkształceniami ich anatomii. I to nawet jak na standardy przypisanej superbohaterskiej konwencji idealizacji. Dotyczy to zresztą również Richarda Frienda, któremu zlecono nałożenie tuszu na szkice Fincha. Również on ma swoim portfolio kilka tytułów Image Comics z wspomnianego okresu (m.in. „Wildcats vol.2” oraz „Gen 13 vol.2”). Obaj panowie (wspomagani ponadto przez odpowiedzialną za dobór barw Sonię Oback) robią co mogą, aby efekt końcowy ich wysiłków wykazywał znamiona profesjonalizmu. Nawet jeśli stosowana przez nich stylistyka nie wszystkim przypadnie do gustu.
„Wieczne zło” niejako konkluduje ciąg fabularny prezentowany na kartach aż czterech wydań zbiorczych (począwszy od „Shazama!”, a na niniejszym skończywszy). Na stronie polskiego wydawcy tych tytułów zamieszczono nawet slogan reklamowy o treści „Wielki finał opowieści o Lidze Sprawiedliwości!”. Oby tylko nie był to finał zupełny, bo dalsze tomy „sprawiedliwych” serii – zarówno „Amerykańskiej” jak i „zwykłej” nic nie tracą na swej rozrywkowej jakości.
Tytuł: „Wieczne zło”
- Tytuł oryginału: „Forever Evil”
- Scenariusz: Geoff Johns
- Szkic: David Finch
- Tusz: Richard Friend
- Kolory: Sonia Oback
- Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
- Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data premiery wersji oryginalnej: 3 września 2014 r.
- Data premiery wersji oryginalnej: 16 listopada 2015 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 17 x 26 cm
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 240
- Cena: 89,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w mini-serii „Forever Evil” nr 1-7 (listopad 2013 – maj 2014 r.)
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus