„Czy w blasku dnia, czy w cieniu nocy” – osiemdziesiąt lat oryginalnego Green Lanterna

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 21-05-2020 11:26 ()


Od mniej więcej półtorej dekady Zielone Latarnie mają się co najmniej nieźle. Stało się tak za sprawą starań takich specjalistów od słowa pisanego, jak Geoff Johns, Robert Venditti, a ostatnimi czasy także Grant Morrison. Najbardziej rozpoznawalną osobowością w licznym gronie powierników pierścieni mocy jest oczywiście Hal Jordan, którego sześćdziesiątą rocznicę debiutu wzmiankowaliśmy w lipcu ubiegłego roku. Jednak znaną formułę zmagających się ze złem „Szmaragdowych Rycerzy” („Czy w blasku dnia…”) jako pierwszy wypowiedział zupełnie inny osobnik. Do tego blisko dwadzieścia lat wcześniej.

Był nim Alan Scott, przyszły magnat medialny, którego rozgłośnia radiowa obejmowała swym zasięgiem m.in. skądinąd znane Gotham City (o czym więcej w jednej z nowelek drugiego tomu „Batman: Black & White II” oraz „Batman: Człowiek, który się śmieje”). Jako uczestnik katastrofy kolejowej wszedł on w posiadanie zagadkowego artefaktu w formie emanującej zieloną energią latarni. Jak się rychło okazało miał on do czynienia z nośnikiem starożytnej magii za sprawą, której zyskał on liczne nadnaturalne zdolności (m.in. lewitacje, materializowanie wyobrażonych przezeń form, emitowanie niszczących zakresów energii). Tym sposobem rozpoczęła się kariera jednego z najbardziej popularnych superbohaterów okresu Złotej Ery, tj. właśnie Green Lanterna.

Swoją genezę postać ta zawdzięczała Martinowi Nodellowi zainspirowanemu pewnym drobnym wydarzeniem zaobserwowanym przezeń w nowojorskim metrze. Wspomagany przez również skądinąd dobrze znanego Billa Fingera wykonał on pierwszą opowieść z udziałem Alana Scotta zaprezentowaną w publikowanym przez koncern National Comics (współczesne DC Comics) magazynie „All-American Comics”. Szesnasty numer tego miesięcznika trafił do dystrybucji we wtorek 21 maja 1940 r. i to właśnie od tego momentu datuje się początek popkulturowej kariery dysponentów potęgi zasilanych zielonymi latarniami pierścieni mocy (nie wnikając w jej proweniencję). Polski czytelnik miał już zresztą okazję zapoznać się z początkami Alana Scotta w historii uzupełniającej do pięćdziesiątego ósmego tomu „Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics” („Green Lantern/Green Arrow: Włóczęga Bohaterów”). Ów bohater okazjonalnie dawał o sobie znać także w czasach Ery TM-Semic (m.in. na kartach „Supermana” z listopada 1996 r.), a także znacznie bliższej nam chronologicznie serii „JLA”.

Niewiele brakowało (do tego kilkukrotnie), by owa rzutka i charyzmatyczna postać na dobre przepadła na samym dnie komiksowego Limbo. Tak się sprawy miały na przełomie lat 40. i 50. gdy znużeni perypetiami superbohaterów czytelnicy porzucali zainteresowanie magazynami z ich udziałem. Choć równocześnie przyznać trzeba, że oryginalny Green Lantern cieszył się na tyle znaczną popularnością, że przez długi czas „brylował” nie tylko w „All-American Comics” oraz „All-Star Comics” jako jeden z kluczowych przedstawicieli Amerykańskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwości, ale też swoim solowym tytule. Trwałe „wygumkowanie” z „przestrzeni” uniwersum DC groziło mu także w trakcie „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach”, choć po licznych perturbacjach zarówno on, jak i reszta wspomnianej drużyny stopniowo powracała do czytelniczych łask (wydarzenie „War of the Gods” oraz kolejne próby uruchomienia poświęconego Stowarzyszeniu miesięcznika). Natomiast apogeum popularności tej formacji miało miejsce w dobie publikacji serii „JSA” w latach 1999-2006. Nie dość na tym „twór” Nodella zdołał przetrwać wątpliwej jakości „eksperyment” z okresu „Nowego DC Comics!” (usiłowano zeń uczynić homoseksualistę), a wiernym fanom DC Comics zwykł się on zdecydowanie bardziej kojarzyć ze swego udziału w kanonicznej opowieści „Przyjdź Królestwo” Kurta Busieka i Alexa Rossa.

Nawet jeśli Alan Scott pozostaje w cieniu znacznie popularniejszych „Latarników” pokroju Guya Gardnera i rzecz jasna Hala Jordana, to jednak nie sposób wyobrazić sobie najstarszego, superbohaterskiego uniwersum bez jego obecności. Stąd nie pozostaje nic innego jak życzyć kolejnemu już – obok m.in. Spectre i Doktora Fate’a – przedstawicielowi „Klubu 80” wszelkiej pomyślności na kolejne lata aktywnego udziału w ramach popkultury.


comments powered by Disqus