„Green Lantern” tom 1: „Galaktyczny stróż prawa” - recenzja
Dodane: 07-04-2020 14:39 ()
Prezentowana w ramach linii wydawniczej „DC Odrodzenie” seria „Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni” okazała się pełnym rozmachu i umiejętnie prowadzonym przedsięwzięciem. Niestety, w efekcie niewystarczającego zainteresowania ze strony czytelników, pomimo zapowiedzi zbioru piątego, polską edycję tej serii zakończono na tomie czwartym. Szkoda, bo w kolejnych odsłonach tej realizacji odpowiedzialny za jej scenariusze Robert Venditti przywrócił w ramy uniwersum DC dawno niewidzianych przedstawicieli innej mocy sprawczej usiłującej ochraniać wszechświat.
Mowa tu o międzyplanetarnej organizacji Nemo oraz jej przysłowiowym zbrojnym ramieniu w postaci formacji znanej jako Darkstars. Przypomnijmy, że zawiązana przez wywodzących się z Maltusa Kontrolerów (pobratymców Strażników Wszechświata) społeczność wyposażonych w zaawansowane technicznie zbroje wojowników ujawniła się mniej więcej w tym samym czasie, gdy Hal Jordan podjął trud odtworzenia Korpusu Zielonych Latarni (zob. polska edycja „Green Lanterna” nr 1-2/1994). „Mroczne Gwiazdy” operowały także na macierzystym globie wspomnianego chwilę temu pilota oblatywacza, a ich perypetie przybliżono na kartach publikowanego w latach 1992-1996 solowego tytułu oraz rozgrywającego się latem 1993 r. wydarzenia znanego jako „Trinity”. Scenarzysta „odrodzonej” serii poświęconej Zielonym Latarniom zdecydował się nawiązać do tej nieco już zapomnianej tradycji i tym sposobem zaproponował czytelnikom epicką opowieść pt. „Darkstars Rising”. Z przyczyn, o których wyżej była mowa, nie doczekała się ona publikacji w naszym kraju. Jej reminiscencje są jednak mocno odczuwalne w propozycji wydawniczej, która wypełnia lukę po serii „Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni”.
Mowa tu o wspólnej inicjatywie Granta Morrisona i Liama Sharpa, twórców, których czytelnikom doceniającym wagę zjawiska znanego jako tzw. brytyjska inwazja nie trzeba przedstawiać. Wszak obaj panowie rekrutują się z tego właśnie naboru, za którego sprawą gruntownej reorientacji uległ komiks superbohaterski, a w dalszej perspektywie ogólnie komiks anglosaski. I co więcej, mimo że od chwili ich angażu i wypracowania przez nich pozycji wziętych autorów upłynęło już całkiem sporo czasu to najwyraźniej albo nic nie tracą z charakteryzującej ich twórczej rzutkości bądź też nad wyraz umiejętnie ją symulują. Bez względu na to, z którą opcją mamy do czynienia pewne jest, że „Galaktyczny stróż prawa” okazuje się pozycją wartą uwagi.
Jak przystało na niepokornego Hala, także tym razem zastajemy go w sytuacji skonfliktowania ze Strażnikami Wszechświata. Sytuacja to nie nowa, bo ten miewał obiekcje wobec ich poczynań już niemal od momentu przystąpienia do Korpusu Zielonych Latarni (vide kanoniczna miniseria „Szmaragdowy Świt”). Nie obyło się nawet bez opuszczenia przezeń tej formacji (o czym więcej na kartach „Green Lantern vol.2” nr 181), choć fortunnie dla ówczesnego biegu spraw jedynie do czasu. Na tym etapie perypetii byłego już pilota oblatywacza (w tzw. międzyczasie Jordan kilkukrotnie zmieniał miejsce zatrudnienia) jego spór z potomkami starożytnych Maltusjan ma swój głębszy kontekst niż tylko polemika wobec metod zarządzania Korpusem. Tym razem jednak to Hal zostaje relegowany z tej organizacji, po czym nie tracąc nadmiernie czasu, zgłasza swój akces do jeszcze jednej hanzy deklarującej zamiar ochrony wszechświata. Mowa tu o kierowanych przez odszczepieńczego Kontrolera Mu Black Stars, jeszcze bardziej radykalnym odłamie „Mrocznych Gwiazd”. To właśnie zamiary i mniemania tej długowiecznej istoty posłużyły za oś fabularną niniejszego zbioru. Wiele bowiem wskazuje, że powołana przezeń formacja (czy może raczej: sekta) odegra istotną rolę w zbliżającym się, kolejnym już przesileniu w dziejach wszechświata.
Znowuż zatem chciałby się spytać: któryż to już raz… Taka już jednak natura i uroda konwencji superbohaterskiej (i epiki w sensie ogólnym), że bez konfliktu się nie obędzie. Hal zatem raz jeszcze zyskuje sposobność, by wykazać zasadność opinii na swój temat jako najwybitniejszego „Latarnika” w dziejach Korpusu. „Szalony Szkot” zadbał, by skala wyzwań okazała się adekwatna do oczekiwań współczesnych czytelników i nie żałował swojej zmyślności. Stąd pomysł goni pomysł przy równoczesnej ich oryginalności. Znać przy tym ducha przewrotnych nowelek science fiction pisywanych przezeń w swoim czasie na potrzeby tygodnika „2000 AD” oraz typowych dla pokolenia antykulturowych kontestatorów ambicji obrazoburczych. Wszystko to jednak w granicach względnej normy, a przy okazji „podlane” absurdalnym humorem i niekonwencjonalnymi konceptami (by wspomnieć np. przedstawiciela Korpusu Zielonych Latarni, który wyewoluował od… nuklearnej detonacji). Jako wielbiciel i znawca niuansów uniwersum DC „Morri” nie omieszkał sięgnąć (po raz kolejny zresztą) do zasobu tego konglomeratu wszechświatów przedstawionych. Pochodną owej taktyki jest gościnny udział Adama Strange’a, niegdyś głównej gwiazdy dwumiesięcznika „Mystery in Space”, z którym nie raz i nie trzy Hal miał sposobność współpracować (jak choćby w dwuczęściowej opowieści „Life Decisions/Life Forces” w „Green Lantern vol.3” nr 38-39). Jest napięcie i poczucie narastającego zagrożenia; przekonuje także kreacja głównego „źródła” narastających komplikacji. Doceniono ponadto dokonania współtwórców kosmicznej „strefy” uniwersum DC okresu Srebrnej Ery, tj. takich autorów jak Gardner Fox i John Broome. Całość sprawia wrażenie utworu gruntownie przemyślanego, a przy tym dobrze rokującego na przyszłość.
Fantastyczną wręcz (do tego dosłownie i w przenośni) pracę wykonał także Liam Sharp. Brytyjczyk nie tak znowuż dawno dał zresztą do zrozumienia, że – ujmując rzecz kolokwialnie – tusz w kałamarzu mu nie zasycha. Ta okoliczność przejawiła się uczestnictwem w realizacji serii „Wonder Woman vol.5”. Wizualizując pomysły Grega Rucki („Lazarus”, „Gotham Central”), dał on popis pieczołowitości i artystycznej indywidualności. Nie inaczej sprawy mają się także w tej realizacji, gdzie raz jeszcze Sharp okazał się plastykiem wręcz idealnym do kreowania różnej proweniencji ksenoidów, międzyplanetarnych przestrzeni i technologii wytworzonych przez gatunki władne przemieszczać się pomiędzy odległymi systemami gwiezdnymi. Projekty te sprawiają wrażenie przekonujących i prawdopodobnych. Wizerunkowo zyskuje także Adam Strange i choćby z racji tej okoliczności chciałoby się zapoznać z pełnowymiarową opowieścią poświęconą temu protagoniście, a zilustrowaną właśnie przez wspominanego artystę. Krótko pisząc: w wymiarze stricte wizualnym jest bardzo dobrze, a po wybranych planszach dalszych epizodów tego przedsięwzięcia (a przy okazji ściśle z nim powiązanej miniserii „The Green Lantern: Black Stars”) można pokusić się o graniczące z pewnością przypuszczenie, że będzie co najmniej równie dobrze.
Wszechświat w wykonaniu Granta Morrisona (nie bez walnego udziału Liama Sharpa rzecz jasna) raz jeszcze okazał się kłębowiskiem rozmaitych, na ogół osobliwych, przejawów życia, a co za tym idzie żądz, motywacji i determinacji. A że nierzadko owe wektory wzajemnie się ścierają, toteż także niniejszy zbiór tętni od buzującej dynamiki. Mariaż kryminału i rozbuchanego science fiction (bo tym w gruncie rzeczy jest niniejszy tytuł) ewidentnie wypalił. Nie pozostaje zatem nic innego jak czekać na więcej.
Tytuł: „Green Lantern” tom 1: „Galaktyczny stróż prawa”
- Tytuł oryginału: „The Green Lantern Vol.1: Intergalactic Lawman”
- Scenariusz: Grant Morrison
- Szkic i tusz: Liam Sharp
- Kolory: Steve Oliff
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta
- Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wersji oryginalnej: 16 lipca 2019 r.
- Data publikacji wersji polskiej: 25 marca 2020 r.
- Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
- Format: 16,7 x 25,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 176
- Cena: 49,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „The Green Lantern” nr 1-6 (styczeń-czerwiec 2019 r.).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus