„Liga Sprawiedliwości" tom 1: „Maszyny zagłady” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 02-11-2017 22:47 ()


W ramach Odrodzenia nie mogło rzecz jasna zabraknąć najpopularniejszej formacji uniwersum DC. Ty razem jednak, inaczej niż miało to miejsce u zarania ery „Nowego DC Comics!”, mamy do czynienia nie tyle z raz jeszcze opowiedzianą historią początków drużyny najpotężniejszych herosów tej rzeczywistości kreowanej, ile raczej kontynuacją losów z pozoru tych samych, choć odrobinę wizerunkowo odmienionych postaci. Toteż Wonder Woman, Batman, Cyborg, Flash, Aquaman oraz para względnie nowych rekrutów Korpusu Zielonych Latarni (Jessica Cruz i Simon Baz) nie szczędzą wysiłku na rzecz zniwelowania piętrzących się zagrożeń. Tych zaś, zgodnie zresztą z prawidłami superbohaterskiej konwencji, wciąż nie brakuje.

Brak natomiast w szeregach Ligi jej najbardziej inspirującego przedstawiciela w osobie Człowieka Jutra (jak zapewne pamiętają czytelnicy albumu „Droga do Odrodzenia: Superman. Ostatnie dni Supermana”, rzeczony poległ w efekcie poczynań długowiecznego Vandala Savage’a), fortunnym zbiegiem przypadków jest tymczasowy. Oto bowiem, z rzeczywistości sprzed zmian przybliżonych na kartach „Flashpoint – Punkt krytyczny”, przedostaje się Kal-El w wersji dobrze znanej polskim czytelnikom z publikowanego w latach 1990-1998 polskiego przedruku miesięczników z udziałem Supermana (po więcej szczegółów wypada odesłać do albumu „Droga do Odrodzenia: Superman – Lois i Clark”). Jest zatem spora szansa, że wzmocniona jego obecnością drużyna, wróci do pełni swej wartości bojowej sprzed zgonu „ich” Supermana. I całe szczęście, bo skala wyzwań, którym zmuszeni są oni stawić czoła, wydaje się nie mniejsza niż w trakcie Wojny Darkseida tudzież najazdu Syndykatu Zbrodni.

Tym razem Ziemię nawiedza gigantyczna istota określająca samą siebie mianem „Żniwiarza”. Pewne przesłanki mogą wskazywać, że mieszkańcy macierzystego globu ludzkości mają do czynienia nie tyle z w pełni świadomym bytem, ile raczej biotechnologicznym urządzeniem o wysokim stopniu złożoności, a przy tym wywodzącym się prawdopodobnie ze środowiska wodnego. Zasięg agresji ma charakter globalny i stąd ziemscy herosi zmuszeni są uwijać się w tempie imponującym nawet jak na ich standardy. „Żniwiarz” (który jak sam „stwierdza”, przybył, by „zebrać plon”) to zresztą niejedyne ich zmartwienie, jako że znaczna część ludzkości (nie wyłączając przy tym tej jej części, która przed wiekami osiedliła się w głębinach oceanów) pada ofiarą osobliwej epidemii. Jakaś bliżej niezidentyfikowana siła przejmuje bowiem nad jej przedstawicielami kontrolę. Ponadto bliżej nieokreślona inteligencja umieściła w zewnętrznej sferze jądra Ziemi gigantyczne aktywatory wstrząsów tektonicznych, w efekcie których dochodzi do wstrząsów obejmujących swym zasięgiem całą planetę. Nie potrzeba zatem przenikliwości Batmana czy wzmocnionego zaawansowaną technologią intelektu Cyborga, by zdać sobie sprawę, o jaką stawkę toczy się gra…

Scenariusz zaproponowany przez Briana Hitcha raczej trudno byłoby uznać za nadmiernie skomplikowany. Znowuż zatem (bo w końcu takie są prawidła opowieści z udziałem Ligi Sprawiedliwości) mamy do czynienia z wariantem typowej fabuły katastroficznej, w ramach której zabudowa największych metropolii świata zdmuchiwana jest przez żywioły niczym słomiana chatka w bajce o trzech Małych Świnkach. Herosi dwoją się i troją z typową dlań ofiarnością, a kłębiący się pośród gruzowisk cywile zwyczajowo posłusznie pozwalają się ratować. Na tym tle Hitch usiłuje przybliżyć okoliczności odnalezienia się w szeregach tytułowej drużyny „nowego, starego” Supermana, co wbrew pozorom nie jest sprawą tak prostą i oczywistą jakby mogłoby się to z pozoru wydawać. Zresztą już na kartach pierwszej odsłony „odrodzonego” „Supermana” dało się zauważyć wyraźny dystans ze strony Batmana i Wonder Woman. W przypadku Diany sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że między nią a Kal-Elem doszło w okresie „Nowego DC Comics!” do – nazwijmy to umownie – znacznego zintensyfikowania relacji damsko-męskiej. O ile bowiem Clark wiedzie szczęśliwe życie rodzinne wraz z żoną i synem, o tyle dla córki Hipolity owa brutalnie przerwana relacja nadal jest zjawiskiem na swój sposób aktualnym. Zagubienie Wonder Woman nie zaskakuje zatem ani trochę i chwała Hitchowi za to, że nie zapomniał symbolicznie zasygnalizować tego wątku.

Znać jednak, że odnalezienie się tegoż skądinąd wybitnego plastyka (zwłaszcza gdy wspiera go nie mniej sprawny w swoim fachu nakładacz tuszu pokroju Andrew Curriego)  w roli scenarzysty okazało się – podobnie jak wcześniej w przypadku m.in. Tony’ego S. Daniela („Batman – Detective Comics: Oblicza śmierci”), Ethana Van Scivera („The Fury of Firestorm: The Nuclear Man: God Particle”), a nawet doświadczonego przecież na tym polu George’a Péreza („Superman: What price Tomorrow”) – eksperymentem udanym co najwyżej połowicznie. Z niewiadomych względów zarząd DC Comics zdecydował się kontynuować ów trend także w przypadku „odrodzonych” przygód Ligi. Powtórzmy jednak: także i tym razem bez rewelacji. Owszem, trudno przegapić rozmach i ogólną skalę zagrożenia. Hitchowi zabrakło jednak pomysłowości Geoffa Johnsa w zakresie kształtowania przekonujących interakcji między uczestnikami tej fabuły. Tymczasem nie da się ukryć, że to właśnie ten element częstokroć decyduje o jakości tzw. tytułów drużynowych. Finał albumu, delikatnie rzecz ujmując, nie ścina z nóg, ocierając się niemal o groteskę. To, co natomiast w przypadku „Maszyn zagłady” może cieszyć to odejście od lansowanej od całkiem już długiego czasu omnipotencji Mrocznego Rycerza (notabene nierzadko kosztem Kal-Ela), który w tej akurat opowieści może co najwyżej poprosić o wsparcie Flasha tudzież osłonić peleryną wystraszonego cywila.

Dostrzegalnie lepiej poradzili sobie plastycy, którym dane było zilustrować scenariusz „Maszyn…”. Co więcej, nie wyłączając samego Hitcha odpowiadającego za rozrysowanie fabuły wprowadzającej do właściwej opowieści. Ta zaś okoliczność tylko potwierdza przekonanie jego licznych fanów dostrzegających w nim zdecydowanie bardziej zdolnego ilustratora niż scenarzystę. Można jedynie pokusić się o przypuszczenie, że w przypadku kooperacji z nieco bardziej szczodrym w szafowaniu czernią nakładaczem tuszu (a tak się sprawy miały w przypadku wzmiankowanego Andrew Curriego, z którym współtworzył m.in. bestsellerową serię „The Ultimates vol.1”) efekt jego pracy zyskałby dodatkowego blasku. Starań nie szczędził również Tony S. Daniel, który w dobie „Nowego DC Comics!” niejednokrotnie udowodnił, że pomimo pewnych warsztatowych braków (np. w kontekście ujmowania fizjonomii portretowanych postaci oraz nie zawsze właściwych skrótów perspektywicznych) wie jak sugestywnie akcentować epicki nastrój fabuł, które dane mu było ilustrować (po więcej w tym temacie piszący te słowa pozwala sobie odesłać do albumu „Superman/Wonder Woman: War and Peace”) i tak też się sprawy mają również w niniejszej propozycji wydawniczej. Z kolei prace Jesusa Merino (wcześniej udzielał się on m.in. przy takich seriach jak „Superman vol.1” oraz „Justice Society of America vol.3”) znamionuje mniejsza skłonność do wrażeniowości przy równoczesnym, precyzyjnym prowadzeniu kreski pokrewnym jakości obecnej w pracach m.in. nieprzecenianego pod tym względem José Luisa Garcii-Lópesa („Jonah Hex vol.1”, „DC Comics Presents”), a swego czasu także Scota Eatona („Hawkman vol.4”). Znać co prawda, że każdy z twórców zaangażowanych przy tym projekcie robił, co mógł, aby dotrzymać wyznaczonego terminu kosztem m.in. tła (przypomnijmy, że niniejsza odsłona dziejów Ligi publikowana jest dwa razy w miesiącu). Niemniej każdy z nich (w tym także wspomagający ich specjaliści od nakładania tuszu i koloru) zalicza się do grona rozrysowanych i dobrze wprawionych w swoim zawodzie specjalistów.

Przynajmniej w wymiarze plastycznym „Maszyny zagłady” wypadają względnie satysfakcjonująco. Pytanie, czy w kolejnym wydaniu zbiorczym („Epidemia”) doczekamy się poprawy jakości scenariusza…

 

Tytuł: „Liga Sprawiedliwości" tom 1: „Maszyny zagłady”

  • Tytuł oryginału: „Justice League Vol.1: The Extinction Machines”
  • Scenariusz: Brian Hitch
  • Szkic: Tony S. Daniel, Bryan Hitch, Jesus Merino
  • Tusz: Sandu Florea, Daniel Henriques, Scott Hanna, Andy Owens, Jesus Merino
  • Kolory: Tomeu Morey, Alex Sinclair
  • Tłumaczenie z języka angielskiego oraz wstęp: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 24 stycznia 2017 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 11 października 2017 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 17 x 26 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 144
  • Cena: 39,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Justice League: Rebirth” (wrzesień 2016) oraz „Justice League vol.3” nr 1-5 (wrzesień-listopad 2016).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

Galeria


comments powered by Disqus