„Piękna i Bestia” - recenzja

Autor: Ewelina Sikorska Redaktor: Motyl

Dodane: 13-04-2017 12:36 ()


Kiedy pojawiła się informacja na temat remake'u „Pięknej i Bestii”, pierwsza moja myśl, która zakiełkowała mi w głowie: „To się nie uda. Klasyków się nie tyka”. Nie ukrywajmy, „Piękna i Bestia” to animacja w pełni zasługująca na to miano. Pochodząca ze „złotej ery Disneya” w momencie wejścia do kin zachwycała muzyką i ciekawie poprowadzoną fabułą, (co docenili nie tylko widzowie, ale też Akademia Filmowa, przyznając Oscara), a i do dziś należy do największych dzieł tego studia, obok „Króla Lwa”, „Małej syrenki” czy „Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków”.

Jak jeszcze usłyszałam, kto zasiądzie na stołku reżysera, ( Bill Condon odpowiedzialny za reżyserię dwóch ostatnich odsłon sagi „Zmierzch"), to już ogólnie zaczęłam spisywać film na straty. Jednak myliłam się i to mocno. Aktorska „Piękna i Bestia” to wspaniały hołd złożony animowanemu oryginałowi dodający do znanej opowieści coś nowego. Wielkie brawa należą się scenarzystom: Stephenowi Chbosky'emu („Charlie", serial „Jerycho") i Evanowi Spiliotopoulosowi („Łowca i Królowa Lodu"), którzy potrafili umiejętnie odnaleźć się w znanej historii, dodając coś od siebie, nie psując przy tym całości odbioru. Cieszą oko zarówno aktorskie odwzorowania scen z animacji, jak i sekwencje, które pojawiają się tylko w filmie m.in. retrospekcje na temat matki Belle.

Chociaż oś fabularna pozostała praktycznie niezmieniona (młoda dziewczyna zakochuje się w księciu przemienionym w Bestię, odmienia jego serce i dusze oraz zdejmuje z niego klątwę) i pozornie to historia praktycznie identycznie poprowadzona jak w swoim animowanym pierwowzorze, twórcy aktorskiej wersji postanowili ją wzbogacić. Mamy tu zarówno odniesienia do oryginalnej osiemnastowiecznej wersji baśni o Pięknej i Bestii (motyw z różą, o którą Bella prosi ojca, gdy ten jedzie na targ), jak i pomysły porzucone przy kolejnych pracach nad animacją, a wykorzystane w trakcie powstawania filmowej adaptacji (m. in. wygląd Trybika, który w pierwotnych projektach animacji był bardziej finezyjny i barokowy, pozytywka należąca do Belli i jej ojca).

Przy okazji twórcy filmu wiele spraw i rzeczy uzupełnili, naprawili i wyjaśnili m.in. brak matki Belli, czemu mieszkańcy wioski nie wiedzieli nic o zamku Bestii, dlaczego również służący Bestii zostali przeklęci itd. O wiele większą rolę w filmie odgrywa też Czarodziejka, którą w animacji widzimy tylko w prologu, a w filmie jest adekwatnym bohaterem opowieści, czasem wpływającym na rozwój wydarzeń. Poza tym, oprócz magicznej róży i lustra, pojawia się jeszcze jeden dar czarodziejki: magiczna księga. Jest też kilka niespodzianek dotyczących jednej z postaci (i nie jest to Le Fou).

Postaci tej opowieści różnią się od swoich pierwotnych przedstawień. Główna bohaterka to nie tylko miłośniczka książek i marzycielka, jak w klasyku Disneya, ale dziewczyna temperamentna, odważna, z krwi i kości, pomysłowa ze smykałką wynalazcy (w filmie widzimy pralkę jej pomysłu), niezależna. Jej relacja z Bestią jest bardziej złożona i opiera się na zupełnie innych interakcjach niż ta sama więź występująca między ich animowanymi pierwowzorami. Inaczej też jest zbudowana postać Bestii w porównaniu do tej animowanej, inaczej zaakcentowano „zepsucie” księcia. W animacji mieliśmy do czynienia bardziej z rozpuszczonym, zagubionym dzieciakiem, natomiast tu z człowiekiem złośliwym, okrutnym, bez krzty empatii, mającym świat u swych stóp”, którego zachowanie było skutkiem złych wzorców, na jakie był narażony po śmierci matki.

Wielką metamorfozę w porównaniu do animowanego oryginału jednak najbardziej przechodzą cztery postaci z oryginalnej animacji: Maurycy, Płomyk, Le Fou i Gaston. Maurycy w filmie nie jest pocieszną poczciwiną i nawiedzonym wynalazcą. To artysta mocno doświadczony przez życie, ale nadal wierzący w ukrytą w każdym człowieku dobroć. Za to filmowy Gaston dalej jest aroganckim, zadufanym w sobie facetem, ale nie jest tak do końca prostym brutalem, którego pamiętamy z animacji. O wiele lepiej pokazano, dlaczego tak ważną personą jest wśród mieszkańców miasteczka, a w toku akcji nabiera cech przypominających wręcz te charakteryzujące księcia Hansa z „Krainy Lodu”. Kompan Gastona, czyli Le Fou, to zdecydowanie najbardziej zmieniona postać. W filmie oprócz tego, że „czuje miętę” do Gastona (wątek homoseksualny: burza w szklance wody) to jest postacią, którą poznajemy na początku jako swoisty cień adoratora Belli, zapatrzony w niego jak w obrazek, czasem będący jego „sumieniem”, (które ten zazwyczaj ignoruje), by pod koniec filmu przejść na „jasną stronę mocy”, dostrzegając złe postępowanie swojego „obiektu uczuć”.

Warto też wspomnieć Płomyka, który w animacji jest - delikatnie mówiąc - „miłośnikiem kobiet”, a tu nie dość, że jest wierny swojej Puf Puf, to bawi się w swatkę o wiele większym zakresie, nawet sprzeciwiając się swemu panu. A i stawka jest o wiele większa, niż by na to wskazywał animowany pierwowzór, bo i klątwa przybiera w filmie bardziej złowieszczy wyraz.

Kolejną mocną stroną filmu są z pewnością piosenki. Sprawdzają się zarówno nowe aranżacje starych piosenek, które znamy z animacji, jak też kompozycje specjalnie napisane do filmu. Ten rok oscarowy należał do piosenek z „La la Land”, ale kolejny to będzie czas duetu Menken & Rice, więc nie zdziwi mnie nominacja dla „ How Does a Moment Last Forever”, „Evermore”, „Days In The Sun”, na co liczę, bo to fantastyczne kawałki.

Soundtrack... i tu robi się ciekawie. Chociaż to głównie muzyka ilustracyjna, rzadko wybijająca się na pierwszy plan w trakcie filmu, Alan Menken praktycznie posiłkuje się oryginalnymi muzycznymi tematami, przeplatając kawałkami nawiązującymi do melodii hitów z broadwayowskiej sceny, (które nie pojawiły się w filmie), od czasu do czasu wstawiając tylko coś nowego, ale na tyle jest tego niewiele, że prawie się tego nie zauważa. Z jednej strony takie podejście kompozytora do swojej muzyki, co niektórzy mogą odebrać jako hołd złożony animowanej produkcji, a inni z kolei jako niewykorzystaną szansę na stworzenie czegoś nowego. Jeśli o mnie chodzi, trochę żałuję, że Menken nie poeksperymentował, ale jeśli miałoby to zepsuć całość dzieła, to wolę tak jak jest w tej chwili. Za to nowe piosenki to miód na moje serducho. Szczególnie „Evermore”, chociaż „How Does a Moment Last Forever" też jest warta uwagi.

Jeśli chodzi o reżyserię: wygląda na to, że dwie ostatnie części filmowej sagi „Zmierzch” możemy uznać za „wypadek” przy pracy Billa Condona, ewentualnie pracę na tzw. „opłacenie rachunków". Tak wspaniałą ekranizacją „Pięknej i Bestii” rehabilituje się w stu procentach. Sama obsada aktorskiej „Pięknej i Bestii" to swoisty „dream team": aktorzy świetnie wcielili się w role i fantastycznie odegrali swoje postaci. Na szczególną uwagę zasługuje Kevin Kline, który jako Maurycy kradł każdą scenę, w której się pojawił. Świetnie sprawdził się też duet Josh Gad i Luke Evans jako Le Fou i Gaston. Emma Watson też się postarała i świetnie sprawdziła się w tej „odświeżonej", bardziej niezależnej wizji Belli. Pięknie na ekranie prezentowała się również scenografia (szczególnie bogate pełne przepychu wnętrze zamku robi ogromne wrażenie), jak i kostiumy (sukienka filmowej Belli mi się podobała, nawet bardzo i jakoś nie przeszkadza mi, że jest żółta, a nie złota jak w animacji).

Jednak na tyle słodzenia, znajdzie się i łyżka dziegciu: CGI. O ile świetnie sprawdziło się w przedstawieniu watahy wilków czy scenach towarzyszących piosence „Gościem bądź", to wyglądało koszmarnie w wizualizacji zamku Bestii. Co do komputerowej wersji Bestii: nie ma szału, (tu animacja z 1991 r. o wiele lepiej poradziła sobie zarówno z mimiką, jak i gestami Bestii niż współczesne efekty specjalne), ale nie jest też tak tragicznie, jak to zapowiadały materiały promocyjne. Tak samo ma się ta uwaga do wyglądu mieszkańców zamku Bestii, Płomyk i Trybik byli ładnie zaanimowani komputerowo, gorzej pani Imbryk i Bryczek.

Oprócz tego scenarzyści trochę nie dali sobie rady z ukrytym przesłaniem zawartym w animowanej „Pięknej i Bestii", mówiącym o tym, jak zwykły strach podsycony manipulacją potrafi uczynić z miłych, przyjaznych ludzi potwory w ludzkiej skórze. W filmie ten strach nie jest raczej tak jak w animacji „pierwotny", lecz to raczej obawa przed zmianą, przed czymś nowym, nieznanym. W filmie mieszkańcy wioski, w której Bella mieszka są do niej wrogo nastawieni. Takie ukazanie powoduje, że mimo iż scenarzyści narastający konflikt pokazują metodą „małych kroczków”, to nie ma on takiej siły i impetu, jak w przypadku animowanej wersji, bo widz jest przygotowany, że coś „wisi w powietrzu". Szkoda, ale na pocieszenie, warto zauważyć, że filmowa wersja ma swoje własne ukryte przesłanie, równie ważne: wina za zło nie leży tylko i wyłącznie na tych, którzy je czynią, ale też tych, którzy biernie stoją i nie robią nic, by mu zapobiec. To też ważna lekcja dla każdego z nas.

Co do polskiego dubbingu... nie jest źle, naprawdę. Jedynym mankamentem są tłumaczenia piosenek w wykonaniu pana Michała Wojnarowskiego, którego fanką tłumaczeń jakoś szczególnie nie jestem (szczególnie skopanie tak ważnej dla fabuły „How Does a Moment Last Forever (Montmartre)"), ale to moja subiektywna opinia. Tylko przy dwóch piosenkach pozostano przy starych wersjach znanych z animacji (chodzi o „Gościem bądź" i „Piękna i Bestia"). Na szczęście na osłodę mamy świetną ekipę wykonawców na czele z Sylwią Banasik (to już kolejna osoba ze Studia Accantus, oby tak dalej!). No i „Evermore” w polskiej wersji w wykonaniu Huberta Zapióra nadało temu kawałkowi takiej głębi, że aż miło się słucha, zresztą tak jak wszystkich utworów w polskiej wersji językowej. Co do aktorskiej ekipy dubbingującej: świetna robota. To jak na razie najlepsza dubbingowa rola Olgi Kalickiej (wcześniej słychać ją było w „Balerinie" i „Munio: Strażniku Księżyca") zobaczymy co dalej, Kamil Kula też dobrze sobie radził z rolą Bestii. Miło było również usłyszeć ponownie w dubbingu Małgorzatę Walewską jako Madam Garderobe (wcześniej zadebiutowała w „Sing") oraz miło było usłyszeć Danutę Stenkę na początku filmu, w prologu. Co do tłumaczeń dialogów, to moim ulubionym tekstem z filmu na razie jest zdecydowanie, „znalazł się Casanova", który jest rodzimą wariacją nijak mającą się do oryginalnych kwestii Emmy Watson, ale bardziej chyba oddającą klimat filmowej sceny, która kilka minut wcześniej się rozegrała.

Na zakończenie trzeba zaznaczyć, że aktorski remake „Pięknej i Bestii” to opowieść głównie o wielu odcieniach miłości i poświęceniu, jakie możemy ponieść w jej imię, o tym, jak wielką odgrywa rolę w naszym życiu i co się dzieje, gdy jej zabraknie. Poza tym ukazuje nam, jak istotną częścią naszego życia są nasi bliscy i osoby, które nas kochają, jak kształtują one nasze życie i nasze późniejsze wybory oraz postępowanie. Jednak zarówno animowany pierwowzór, jak i jego filmowe odzwierciedlenie łączy też ten sam przekaz, niezmienny od ponad dwudziestu lat - każdy, mimo popełnionych po drodze błędów, zawsze ma szanse zmienić się na lepsze.    

Ocena: 9/10

Tytuł: „Piękna i Bestia”

Reżyseria: Bill Condon

Scenariusz: Stephen Chbosky, Evan Spiliotopoulos    

Obsada:

  • Emma Watson     
  • Dan Stevens
  • Josh Gad    
  • Luke Evans  
  • Kevin Kline    
  • Evan McGregor
  • Ian McKellen
  • Stanley Tucci 
  • Emma Thompson

Muzyka: Alan Menken

Zdjęcia: Tobias A. Schliessler    

Montaż: Virginia Katz

Scenografia: Katie Spencer

Kostiumy: Jacqueline Durran

Czas trwania: 129 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus