Mike Carey „Hellblazer” tom 1 - recenzja
Dodane: 12-05-2024 21:14 ()
Bywają takie osoby, bez których obecności świat jawi się jako przynajmniej odrobinę piękniejszy. Dla wielu taką właśnie personą jest John Constantine, którego mało sympatyczne usposobienie oraz generujące ogrom problemów zainteresowania częstokroć okazywały się ponad „wyporność” pragnących spokojnego życia osób. Stąd wieść o długotrwałym pobycie rzeczonego w zakładzie przymusowego odosobnienia przez licznych odebrana została z poczuciem ulgi, a nawet satysfakcji.
Sęk w tym, że osobowości tego sortu, co właśnie Constantine, prędzej czy później zawsze wracają. Tak też sprawy mają się również tym razem. Po dwóch latach nieobecności (o czym więcej w zbiorach zawierających staż twórczy Briana Azzarello) parający się czarną magią wielbiciel nikotyny raz jeszcze zjawił się w starej Anglii. Dodajmy, że ku rozczarowaniu wielu. Paradoksalnie jednak przybył on o czasie. Tak się bowiem sprawy ułożyły, że przepadła jego siostrzenica Gemma, która najwyraźniej zdecydowała się podążyć „ścieżką kariery” jej na swój sposób rzutkiego wuja. To jednak jedynie wątek wiodący, bo w tzw. międzyczasie Constantine znowuż zmuszony będzie oddziaływać na rzeczywistość poprzez swoje magiczne umiejętności oraz wysilić osobistą zmyślność do rozwikłania kolejnych problemów. Tych bowiem jak zawsze w przypadku wspomnianego nie brakuje, a przejawiają się one m.in. paranormalnymi anomaliami. Syndrom chorego budynku, artefakt użytkowany w rytuałach wyznawców bogini Kali i przybysze z międzywymiarowej niecki zamieszkiwanej przez istoty rodem z celtyckich mitów to tylko bardziej zajmujące „atrakcje” z którymi „Hellblazer” będzie się w niniejszym zbiorze konfrontował.
Część spośród poprzedników Mike’a Careya, udzielających się wcześniej w funkcji scenarzysty tej serii, starała się nadać Constantinowi osobisty sznyt. Miało to na celu odróżnienie ich interpretacji tej postaci od zastanych schematów, wypracowanych zarówno przez Alana Moore’a (tj. pomysłodawcę tej osobowości), jak i przez Jamiego Delano (pierwszego scenarzystę serii „Hellblazer vol.1”). Nieprzypadkowo, bo kreowanie losów nieznośnego maga powierzano autorom o znacznym potencjale twórczym, a co za tym idzie manifestującym osobiste ambicje w tym właśnie zakresie. Na ogół przejawiały się one sprawnie rozpisanymi utworami, które również współcześnie znajdują liczne grono nowych czytelników. W odróżnieniu od wspomnianych Mike Carey (któremu przypadło przejęcie serii od przywołanego wyżej Briana Azzarello) darował sobie silenie się na przesadną oryginalność. W jego ujęciu John Constantine to po prostu mag, jak na niego nadspodziewanie racjonalny i niepopadający w przesadne zamiłowanie do używek oraz kolidujących z obyczajowymi normami „wyskoków”. Stąd przynajmniej na tym etapie współtworzenia serii przez wspomnianego autora jej protagonista to nade wszystko zadaniowiec, zmotywowany i zdeterminowany, a przy tym skuteczny i sprawczy. Przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa ta właśnie wizja Constantine'a jawi się jako optymalna.
Wysiłki twórcy „Lucyfera” (tj. rzecz jasna Mike’a Careya) wsparło doborowe grono plastyków. Toteż warstwa plastyczna niniejszego albumu to istna gratka dla wielbicieli mrocznych tonacji na miarę najbardziej udanych produkcji spod szyldu Vertigo. Dobrze znany pod tym względem Steve Dillon („Kaznodzieja”) czy Lee Bermejo („Joker”) zadbali, by nakreślana przez nich rzeczywistość kreowana sprawiała wrażenie przełamanej przenikającymi na ziemski plan egzystencjalny mrocznymi energiami. W to założenie wpisali się również pozostali uczestniczący w tym przedsięwzięciu plastycy, co przejawiło się m.in. umiejętnym operowaniem światłocieniami przez Marcelo Frusina (notabene wykazującym stylistyczne podobieństwo wobec jego argentyńskiego rodaka Eduardo Risso). Niezgorzej wypada pod tym względem Doug Alexander Gregory, charakteryzujący się z kolei fascynacją plastycznymi rozwiązaniami stosowanymi przez Mike’a Mignolę i jego całkiem licznych naśladowców. Przy czym uznanie autora warstwy plastycznej wieńczącej niniejszy zbiór opowieści („Do szpiku kości”) za tylko i wyłącznie epigona pomysłodawcy Hellboya byłoby dla wspomnianego zbyt krzywdzące. Podobnie bowiem jak w przypadku Frusina (swoją drogą świetna reinterpretacja wizerunku Potwora z Bagien!) także w jego pracach znać przejawy artystycznej indywidualności.
Jak zawsze znakomicie prezentują się również kompozycje okładek wydania zeszytowego w wykonaniu Tima Bradstreeta. Nieprzypadkowo, bo stylista zeń pierwszorzędny, a przy tym trudny do pomylenia z jakimkolwiek innym autorem. Do tego zawsze trafnie ujmujący sedno zasadniczych intryg epizodów ozdobionych okładkami jego właśnie autorstwa.
Pierwsza okazja do rozpoznania dorobku Mike’a Careya w kontekście „Hellblazera” okazała się jednym z najlepszych zbiorów tej serii z dotąd w Polsce zaprezentowanych. Jak to w przypadku tego scenarzysty bywa, wykazał się on wprawnym użytkowaniem motywów zaczerpniętych z wybranych systemów mitologicznych oraz przekonującym prowadzeniem powierzonej mu postaci. Uniknął przy tym pretensjonalności i tanich chwytów „retorycznych” (m.in. nadużywania tzw. mowy knajackiej), co nie zawsze udawało się jego poprzednikom. Wizja rzeczonego jest spójna, konkretna i niepozostawiająca złudzeń co do gatunkowej przynależności zebranych w tym tomie utworów. I o to właśnie w tym przedsięwzięciu chodzi.
Tytuł: Mike Carey „Hellblazer” tom 1
- Tytuł oryginału: „Mike Carey Présente Hellblazer, Volume I”
- Scenariusz: Mike Carey
- Szkic: Marcelo Frusin, Steve Dillon, Lee Bermejo, Doug Alexander Gregory, Jock
- Tusz: Jimmy Palmiotti
- Kolory: Lee Loughridge
- Ilustracje na okładkach wydania zeszytowego: Tim Bradstreet
- Projekt graficzny albumu: Pascal Chirat
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Jacek Żuławnik
- Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
- Wydawca wersji polskiej: Story House Egmont
- Data publikacji wersji oryginalnej: 13 października 2017
- Data publikacji wersji polskiej: 9 listopada 2022
- Oprawa: twarda
- Format: 170 x 260 mm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 352
- Cena: 139,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Hellblazer vol.1” nr 175-188 (wrzesień 2002-listopad 2003)
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus