„Lucyfer - wydanie zbiorcze” tom 1 - recenzja

Autor: Damian Maksymowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 25-04-2021 06:42 ()


Kiedyś nazywano diabła ojcem kłamstw. Lecz można by sądzić, że u kogoś, kogo grzechem była ponoć duma, kłamstwa pozostawiałyby gorzki smak w ustach. Są zbyt łatwe. Zbyt oślizgłe. To narzędzie tchórza. Mam zatem teorię, że kiedy diabeł czegoś od ciebie chce, w ogóle nie kłamie. Mówi ci dokładną, dosłowną prawdę. I pozwala, byś sam znalazł własną drogę do piekła. - cytat pochodzi z recenzowanego komiksu.

Adwersarz, Niosący Światło, Samael, Gwiazda Zaranna, Książę Wschodu, Gwiazda Poranka, Upadły Książę, Książę Piekieł – te przydomki określają, z pozoru niezwykle eleganckie, komiksowe wcielenie samego Lucyfera. Gwiazda Zaranna w takim kształcie, jakim znany go z imprintu Vertigo, zaistniał dzięki Neilowi Gaimanowi. Najbardziej znanym występem tej postaci była historia Pora mgieł, zebrana w czwartym tomie serii Sandman, w której Lucyfer, zmęczony i znudzony pełnieniem swych obowiązków w Piekle, chce wyrwać się z boskiego planu i odchodzi, by w Los Angeles, „mieście aniołów”, otworzyć klub Lux (z łac. „światło”) i grywać tam na fortepianie. To jednak dopiero początek przygody Lucyfera, gdyż diabeł doczekał się solowej serii w postaci najgłośniejszego spin-offu Sandmana. Scenarzystą liczącej sobie łącznie przeszło siedemdziesiąt pięć numerów serii został Brytyjczyk Mike Carey, który w trzecim diabelskim akcie – po Raju utraconym Johna Miltona i Zaślubinach nieba i piekła Williama Blake’a – szukał odpowiedzi na pytanie: czy syn jest w stanie wyrwać się spod wpływu ojca i żyć po swojemu? W Raju utraconym diabeł mówi: Lepiej być władcą w Piekle niż sługą w niebiosach. Co jednak, jeśli władanie w Piekle również jest częścią boskiego planu? W wielu mitach syn poszukuje ojca; u Careya syn chce uciec od niego jak najdalej, a jest mu tym trudniej, że jego ojcem jest Bóg.

Autor tak określa lejtmotyw serii (cytat pochodzi z mojej prywatnej mailowej korespondencji z Careyem):

Lucyfer chce – ponad wszystko – mieć kompletną i perfekcyjną autonomię, być wolnym, by podążać nakazami swej własnej woli bez żadnej zewnętrznej ingerencji. W tym ujęciu jest jak każde dziecko reagujące przeciwko jakiemukolwiek rodzicowi. I problem, przed którym staje, jest również problemem każdego dziecka: że po prostu będąc wykreowanym przez działania kogoś innego, jesteś już zależny, pogodzony, zdefiniowany i ograniczony przez nadprzyrodzone siły i wpływy. On [Lucyfer] próbuje uciec tej sprzeczności najpierw poprzez opuszczenie Nieba, rezygnację z anielskich zastępów. Później w Piekle zdaje sobie sprawę, że wciąż jest częścią boskiego planu, więc znów odchodzi. Ale bezczynność to nie to samo co wolność. Gdy nadarza się okazja, zostaje Bogiem swego własnego kosmosu. Wnikliwość, jaką z tego uzyskuje, jest taka, że moc i wolność NIE są tym samym. Kontroler jest także kontrolowany, odpowiednio do służenia i służby swej własnej Kreacji (...)

Carey – co istotne przy takiej serii jak Lucyfer – jest ateistą. Wedle jego własnych słów większość scenarzystów z Vertigo, którzy używają postaci religijnych/mitycznych to zdeklarowani ateiści. Pisarz nie wierzy w Boga – żadnego, za to bliska jest mu idea francuskiego filozofa Henriego Bergsona, który wierzył, że umysł, czy też dusza nie podlega rozpadowi, przeciwstawia się entropii. Takie podejście pozwala spojrzeć mu na Biblię jako na równorzędny do innych zbiór mitów.

Nowe podejście do istniejących mitów Carey zaprezentował już w pierwszej historii. Scenarzysta wziął na warsztat mit kreacyjny największego plemienia Indian Ameryki Północnej – Nawahów. Diné Bahane (historia ludzi), opisuje wędrówkę człowieka przez Cztery Światy. Mit został uproszczony, zmodyfikowany i wzbogacony o pewne nowe elementy, tym samym stając się składową nowej mitologii, jaką jest cała seria. Historia rozpoczyna się od tego, że pewną aktywność w postaci spełniania życzeń zaczynają wykazywać Bezgłośne Bóstwa, wyznawane przez protoplastów ludzi (nie występują one w oryginalnym micie Nawahów), gdy tamci byli jeszcze w mrocznym Pierwszym Świecie. Bezgłośne Bóstwa pragną, by ktoś znów w nich wierzył, wiara daje im moc. Tak jak u Gaimana w serii Careya ludzie mają moc powoływania do „życia” i odsyłania w niebyt bogów. Bóg judeochrześcijański jest na szczycie hierarchii, jednak nie musi być to stanem permanentnym. Owi ludzie, gdy wyszli na powierzchnię, zastali tam już inny lud. Jak pisał Joseph Campbell w Potędze mitu: Jest to podobne do problemu, skąd synowie Adama wzięli swoje żony? W legendzie mowa jest o stworzeniu tych ludzi, reszta świata istnieje sobie obok, jakby na mocy jakiegoś innego przypadku.

Niebo chce coś zrobić z niekontrolowaną mocą spełniającą życzenia, ale nie może bezpośrednio zaangażować się w działanie, w związku z czym zwraca się o pomoc do swego marnotrawnego syna Gwiazdy Zarannej. Ten zgadza się, ale wszystko ma swoją cenę – za swe usługi Lucyfer żąda glejtu (którego wykorzystanie będzie motorem napędzającym dalszą fabułę). Carey przedstawia nam w tej historii Lilim (Niebo ich nienawidzi, Piekło zazdrości prawa do Edenu) – demoniczne potomstwo pierwszej żony Adama – Lilith. Lucyfer, w roli agenta niebios, wraz z półkrwi Indianką udają się z niebiańską misją w duchową podróż przez światy z indiańskiej mitologii. By dostać się w te miejsca poza naszym światem, udaje się do Tsoodzil - Turkusowej Góry (znanej lepiej współczesnym jako Mount Taylor) w Albuquerque. Albowiem tam, jak wierzą Nawahowie, zaczął się świat. Lucyfer mówi: Wszystkie rasy człowieka opowiadają historie swych początków. Lecz nie zgadzają się co do szczegółów. Jak jednocześnie mogą być prawdziwa wersja Indian i ta z kart Biblii (choć, jak mówi Książę Piekieł: prawda to zjawisko lokalne, jak mikroklimat)? Pojawiło się to już u Gaimana w trzecim tomie Sandmana w historii Sen tysiąca kotów: to wiara kształtuje rzeczywistość. Dużo później w serii o Lucyferze pojawią się podobne sytuacje, jak jednak jest to możliwe, skoro stwórcą świata jest tam Jahwe? Carey wybrnął z tego po mistrzowsku – ponieważ ta wiara dominuje na świecie. Tym samym jest ona aktualna teraz, od zarania dziejów i aż do końca czasu. Gdyby inny bóg zyskał więcej wyznawców lub odrodziła się potężna wiara w dawnych bogów, to rzeczywistość zostałaby zmodyfikowana w sposób niezauważalny dla człowieka. Carey napisał, że prawda jest taka, że: Jahwe stworzył wszystko to, co jest. ALE to nie musiało być prawdą wczoraj. Czymże jest ten pomysł Careya, jeśli nie właśnie współczesnym mitem? Wynik ostatecznej konfrontacji z bóstwami łatwo przewidzieć – kończy się na korzyść Lucyfera i pozwala mu rozpocząć rewolucję, która może zaskoczyć nawet jego stworzyciela.

W grubaśnym tomie, który omawiam, zawarte są trzy oryginalne wydania zbiorcze. Powyżej prócz ogólników omówiłem pierwszy akt. W drugim dostajemy japońską wersję piekła (jest dostateczna wersja wyznawców, by takowe istniało), rządzoną przez boginię Izanami Japońskie Inferno przedstawione przez Careya to fuzja tamtejszej mitologii oraz japońskich horrorów i lokalnego folkloru - to moja ulubiona część tego komiksu. Pojawia się też Michał Demirug – brat Lucyfera, którego jeden z upadłych, Sandalfon, wykorzystywał do tworzenia hybryd ludzi i aniołów. Ten wątek jest kluczowy do przeprowadzenia wyżej wymienionej rewolucji, która postawi Gwiazdę Zaranną w zupełnie nowej roli, zrównującej go pod pewnymi względami z jego ojcem. Swój debiut na kartach pierwszego tomiszcza zaliczają również demony Jin en mok – Carey wymyślił ich jako istoty, które pochodzą sprzed Kreacji Jahwe, weszły do niej i przyoblekły ludzkie formy.

Akt trzeci prezentuje dworską hierarchię w Piekle oraz Lucyfera, który dosłownie bawiąc się w boga, manipuluje wydarzeniami tak, by pozorną porażkę obrócić na swoją korzyść.

Seria nabiera rysunkowego charakteru, począwszy od drugiej historii. Wtedy ołówek w dłoni dzierżą Peter Gross – przy dłuższych opowieściach i przy krótszych Dean Ormston. Najlepszym, co wyszło spod ręki Grossa jest współtworzona również z Careyem seria The Unwritten (Egmont musisz!), a Lucyfer daje okazję zobaczyć, jak szlifował swój artystyczny warsztat. Szczególnie przypadła mi do gustu kreska Ormstona, idealna do opowieści z gatunku weird fiction i mająca w sobie coś z ducha Mike’a Mignoli.

Jak każdy dobry mit, Lucyfer pomaga nam wydobyć wewnętrzną prawdę, która jest w nas. Różnica w mitologii biblijnej, a tej Careya leży w łatwiejszym odbiorze. Biblia odczytywana jest prawidłowo przez mniejszość, tymczasem Lucyfer te wątpliwości i chwile dające do myślenia serwuje niemalże prosto w twarz. W czasach, gdy nie mamy mitów i nie potrafimy czytać ich znaczeń, bardziej dosłowne podejście do tematu wydaje się odpowiednim posunięciem. Osoby wierzące mogą odebrać to zgoła inaczej, ale światopogląd autora serii pokrywa się z moim, stąd taka, a nie inna interpretacja.

Podsumowując: Lucyfer to jedna z najlepszych serii Vertigo i tytuł godny tego, by postawić go na półce obok Sandmana.

P.S. Lucyfer u Careya jest aroganckim, niewdzięcznym upojonym władzą sukinsynem i próżno porównywać go do postaci z serial Lucifer, którego największym atutem jest charyzma odtwórcy tytułowej roli. Komiksowy Lucyfer nigdy nawet nie zbliżył się do bycia policyjnym proceduralniakiem, a Gwiazda Zaranna nie przejawiał większego zainteresowania losem śmiertelnych, o ile nie byli oni składnikami potrzebnymi do realizacji jego planów (ale trzeba mu przyznać jedno, zawsze spłacał swoje długi).

 

Tytuł: Lucyfer - wydanie zbiorcze tom 1

  • Scenariusz: Mike Carey
  • Konsultacja merytoryczna: Neil Gaiman
  • Szkic i tusz: Scott Hampton, Chris Weston, James Hodgkins, Ryan Kelly, Warren Pleece, Dean Ormston, Peter Gross
  • Kolor: Daniel Vozzo
  • Przekład: Paulina Braiter
  • Wydawca: Egmont Polska
  • Data publikacji: 21.04.2021 r.
  • Okładka: twarda
  • Format: 170x260 mm
  • Papier: offset
  • Druk: kolor
  • Stron: 544
  • ISBN: 978-83-281-6018-7
  • Cena: 149,99 zł

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus