Słów kilka o serialu „Lucyfer”
Dodane: 21-05-2020 21:34 ()
Trudno powiedzieć, żeby diabeł cieszył się wśród ludzi wielką sympatią. Jest to postać, która po prostu zupełnie się do lubienia nie nadaje, chociaż przyznajmy to, jest konieczna. Można bowiem nie lubić strażników więziennych, ale chcąc izolować przestępców, trudno się bez nich obyć. Dla chrześcijanina jest to bezwzględny wróg wszystkiego, co dobre, z tego powodu właśnie czczą go sataniści. Hinduiści mogą postrzegać go jako jednego z demonów ich panteonu. Azjaci w ogóle nie rozumieją, kim dla ludzi zachodu jest szatan, gdyż ich interpretacja świata widzialnego i niewidzialnego jest diametralnie różna od naszej, podobnie jak pojęcie dobra i zła. A czym on jest dzisiaj dla nas, w epoce lotów na księżyc, tabletów i medycyny nuklearnej? Trudno powiedzieć. Bardzo dobrą analizę przydatności diabła w panującym obecnie porządku wszechrzeczy przedstawił Kornel Makuszyński w swym satyrycznym opowiadaniu „Pan z kozią bródką” (polecam). Warto też zauważyć, że i w demonologii ludowej diabły pełniły niejednoznaczną funkcję. Z jednej strony były kusicielami, podstawiającymi człowiekowi nogę, a z drugiej szafarzami sprawiedliwości, zabierały przecież do piekła złych ludzi, co im się słusznie należało. A jaki jest ekstremalnie współczesny model szatana? O aniołach co nieco wiemy – takie seriale jak „Autostrada do nieba”, „Dotyk anioła” czy „Józefinka” widzieli chyba wszyscy. Ale diabeł?
Detektyw Chloe Decker mimo nieprzeciętnej urody, inteligencji i policyjnego instynktu nie jest szczególnie szczęśliwa. Jej życie to pasmo niepowodzeń w życiu osobistym. Jako nastolatka traci ojca zastrzelonego podczas napadu, co niszczy jej poukładany świat. Aktorskie aspiracje pozostają niespełnione. Jej małżeństwo z kolegą z pracy również się rozpadło. Jedynym, co trzyma ją przy życiu, jest córeczka Trixie i praca policyjna, którą wykonuje z prawdziwą pasją. Któregoś dnia przy okazji nowego śledztwa poznaje właściciela nocnego klubu przedstawiającego się jako Lucifer Morningstar. Wesoły, kochający życie i skłonny do ryzykownych żartów mężczyzna jednocześnie pociąga ją i odstręcza. Nie wierzy oczywiście w jego twierdzenie, że jest rzeczywiście Lucyferem, byłym władcą Piekieł, przyjmuje jednak jego pomoc przy tym śledztwie. A później jeszcze przy następnych, gdyż właściciel klubu i jego współpracownica Mazikeen objawiają nieoczekiwanie dla Chloe zdumiewające umiejętności śledcze. Lucifer, którego piękna pani detektyw wyraźnie interesuje, zostaje wkrótce cywilnym konsultantem i partnerem Chloe, co często bywa kłopotliwe dla nich obojga. Patrząca trzeźwo na świat kobieta ani przez chwilę nie wierzy w to, że atrakcyjny mężczyzna, którego jej córeczka uwielbia od pierwszej chwili (choć bez wzajemności), rzeczywiście jest diabłem. Tymczasem Lucifer wcale nie kłamie, choć powody jego pobytu w Los Angeles są bardzo skomplikowane i trudno byłoby je wyjaśnić zwykłemu człowiekowi…
Serial Toma Kapinosa jest zgrabnie zrealizowaną opowieścią łączącą elementy kryminalne i fantasy w jedną całość. I, dodajmy, bardzo ryzykowną. Fabuła łamie ustalone od tysiącleci schematy, przedstawiając Władcę Piekieł jako skrzywdzonego syna, a Boga jako złego, despotycznego ojca nieliczącego się ze swymi dziećmi. Jeśli dodamy do tego jeszcze wątek matki Lucyfera… Dobrze, że w dzisiejszych czasach nikt nie pali bluźnierców na stosie, bo kaci mieliby pełne ręce roboty. Tak czy inaczej, odwrócenie pewnych pojęć – diabeł jest w istocie dobry, całkiem przychylny ludziom, uważa, że na wszystko trzeba im pozwalać, ponadto jest przystojniakiem, napalonym na wszystko, co się rusza. Nie szkodzi, że przy tym nieznośnie infantylnym i sprawiającym wrażenie bezmyślnego, rozpuszczonego bachora w garniturze od Armaniego. Z kolei Bóg ma być ten zły i niesprawiedliwy. Naprawdę przewrotna wizja, godna pióra samego Lucyfera. I na pewno niejednemu się spodoba, stanowi bowiem jakże pożądane usprawiedliwienie dla łamania Dekalogu. Ale to są już sprawy dla teoretyków religijnych, my przyjrzyjmy się samemu serialowi.
Abstrahując od tego, czy dzieło luźno oparte na komiksie Mike'a Careya należy uznać za obrazoburcze, czy nie, można pokusić się o jego ocenę jako programu telewizyjnego. A jako taki serial naprawdę nie jest zły, choć ma swoje słabe strony. Odtwórca głównej roli, lansowany jako zabójczo przystojny, nie odznacza się niczym szczególnym. Ot, całkiem przeciętny samiec alfa. Dodatkowo modny trzydniowy zarost nadaje mu wygląd robotnika z doków – nie bardzo pojmuję tę modę, potrafi oszpecić najpiękniejszego nawet mężczyznę, nadając mu wygląd niedomytego niechluja. U Toma Ellisa do tego dochodzi uśmiech bezdennie głupi, nadający aktorowi wygląd debila od urodzenia. Gdy się nie uśmiecha, może jeszcze ujść w tłoku. Chyba że robi się demoniczny, bo wtedy staje się groteskowy i budzi raczej śmiech niż przerażenie. Jak na dzisiejsze czasy robi się zbyt tandetny, ot taki diablik z jasełek bądź operetki. Dzisiejszy widz zasługiwałby na poważniejsze potraktowanie.
Zdecydowanie tę rolę można było lepiej obsadzić lub przynajmniej lepiej ucharakteryzować aktora. Tom Ellis robi co może, ale po prostu żaden z niego Lucyfer. Szczególnie gdy weźmie się pod uwagę, że wizualnym pierwowzorem tej postaci w komiksie był sam David Bowie. Jasne, że z jego subtelną urodą i niesamowitym wdziękiem mało kto może się równać. Szkoda jednak, że takiego nie poszukali. Dla samego Bowiego było za późno, a szkoda. Byłby, żeby tak rzec, boskim Lucyferem. Ta rola jest dla niego stworzona, ale niestety, w momencie obsadzania ról genialny muzyk był już śmiertelnie chory i opuścił nas na zawsze ledwie kilka dni po premierze pierwszego odcinka. Oczywiście wielkie pytanie, czy zgodziłby się zagrać tak kontrowersyjną rolę… Cóż, już mu go nie zadamy.
Również brat głównego bohatera, Amenadiel, nie prezentuje się zbyt dobrze. Nie chodzi już nawet o to, że czarnoskóry anioł mógł się pojawić tylko w erze poprawności politycznej i ostatecznie nie powinno to nikomu przeszkadzać, bo niby dlaczego nie? Ale mógłby choć trochę przypominać prawdziwego Anioła, a nie gangstera z Harlemu. Czy byłoby to takie straszne? Jest wielu przystojnych, a nawet uderzająco urodziwych Afroamerykanów w Hollywood. Musieli wybrać akurat takiego, na którego widok w ciemnym zaułku można dostać zawału? Tu i skrzydła nic nie pomogą, bo pasują mu, uczciwszy uszy, jak za przeproszeniem świni chasydzki kapelusz (ludowe powiedzenie sefardyjskie).
A skoro jesteśmy przy obsadzie i bohaterach, przypnijmy jakąś łatkę pięknym paniom. Pałętająca się po ekranie terapeutka Lucyfera, grana przez Rachael Harris, jest bezbarwną małą nicością i właściwie nie da się o niej nic powiedzieć. Istnieje po to, by bohaterowie mieli gdzie wyjaśniać swoje pobudki i snuć wspomnienia. Chloe Decker, choć bardzo ładna, ma napisaną bez polotu i dość przeciętnie zagraną rolę. W sumie nie przyciąga oczu. Bezbarwna, mdła Lauren German zupełnie niknie przy dwóch zdecydowanie najlepszych postaciach w całym serialu. Jedną z nich jest Trixie, ośmioletnia córka pani detektyw. Zwykle nie lubię dziecięcych gwiazd, jednak przesłodki urwis, Scarlett Estevez, bez dwóch zdań kradnie show swej filmowej matce. Druga najlepiej zagrana bohaterka to Mazikeen, demoniczna towarzyszka Lucyfera. Obsadzona w tej roli Leslie-Ann Brandt ma w sobie tyle ognia i charyzmy, że gdy się pojawia, bledną przy niej wszystkie pozostałe postaci. Jedynie, co można jej mieć do zarzucenia, to że jest jej tak mało w serialu. Niemal dorównuje jej jedynie Tricia Helfer jako matka Lucyfera, Bogini Stworzenia (?). W trzeciej serii pojawia się jeszcze nieco ekscentryczna patolog, Ella Lopez (Aimee Garcia). Jest infantylna, roztrzepana, przypomina nieco swym zachowaniem Abigail Sciuto z serialu „NCIS”. Niewątpliwie była wzorowana na tej niebanalnej postaci i radzi sobie zupełnie nieźle.
Wróćmy do ról męskich. O Tomie Ellisie już pisałam, D.B. Woodside (Amenadiel) też został omówiony. Były mąż detektyw Decker grany przez Kevina Alejandro, określany jako kolejny przystojniak, jest w rzeczywistości równie nieinteresujący, jak sama Chloe. Za to w trzecim sezonie pojawia się Tom Welling jako nowy komendant. Pełen uroku i pewny siebie, pozbawiony choćby cienia taktu i otwarty antyfeminista, reprezentuje typ „twardego gliniarza”. Jego najlepszym odpowiednikiem byłby chyba Sledge Hammer z komediowego serialu pod tym samym tytułem. Można rzec, że jest nieco przerysowany, ale można to znieść. Przynajmniej jest to postać, która ma silny charakter i przebojowość. I rzeczywiście przykuwa uwagę widzów. Pojawia się w dobrej chwili, by serial nie poszedł na dno. I tak o mało go nie zatopiono i tylko Netflixowi można zawdzięczać powstanie czwartej serii, a być może i piątej.
Czy zatem zachęcam do oglądania, czy raczej zniechęcam? Można rzec, że ani tak, ani nie. Jako katoliczka mam co do niego zastrzeżenia, i to poważne. Tyle że nie wszyscy jesteśmy katolikami, czy nawet chrześcijanami. Nie zamierzam nikomu narzucać, co ma oglądać, a co nie. Co prawda moja rozigrana wyobraźnia podrzuca mi próbę nakręcenia analogicznego dzieła bazującego na wierzeniach muzułmanów – o, chciałabym zobaczyć ten skandal, jaki by wtedy wybuchł. Bez zamieszek, a nawet morderstw, pewnie by się nie obeszło, vide zamach na redakcję „Charlie Hebdo”. Dlatego też taki serial nigdy nie powstanie. Obecnie chrześcijanie nie zabijają w obronie swych religijnych wartości, a jeśli nawet, to bardzo sporadycznie. Można ich bezpiecznie drażnić i obrażać, niczym to nie grozi. Nawet więzieniem czy grzywną, vide casus Nergala i nie tylko. Artykuł o ochronie uczuć religijnych jest w przypadku chrześcijaństwa martwą ustawą na wszystkich kontynentach. W przeciwnym razie „Lucyfer” nigdy by nie powstał. Czy stałaby się wielka szkoda? Trudno powiedzieć. Należy być ostrożnym przy ocenianiu takich dzieł, by nie popaść w przesadę, szczególnie jeśli chce się być obiektywnym. Z drugiej strony przesadne dążenie do obiektywizmu i tolerancji za wszelką cenę staje się w końcu takim samym narzędziem opresji jak cenzura. Warto o tym pamiętać.
Co ja o tym myślę? Są inne, nie mniej obrazoburcze dzieła, czy powinno się je zdjąć z ekranów? Spalić? Nie. Choć mnie i takich jak ja pewne rzeczy bolą, jestem przeciwna cenzurze sztuki. O ile jest sztuką, a nie ordynarnym atakiem, bo jedno od drugiego trzeba odróżniać. „Lucyfer” broni się tym, że jest opowieścią pełną pasji i mimo wszystko… mało obraźliwą. Odbieram ten serial jako impresję „co by było, gdyby”, nie jako atak na podstawy mojej wiary. Cóż to zresztą byłaby za wiara, gdyby mógł ją zniszczyć komiks lub film fantasy? Nadal jednak uważam, że poza pewne granice posuwać się nie należy.
Tytuł: „Lucyfer”
- Gatunek: urban fantasy
- Produkcja: Jerry Bruckheimer Television
- Vertigo, Warner Bros. Television
- Data premiery : 25 stycznia 2016 r.
- Obsada:
- Tom Ellis
- Lesley-Ann Brandt
- Lauren German
- Kevin Alejandro
- Rachael Harris
- D.B. Woodside
comments powered by Disqus