Batman Na Zawsze, czyli 25 lat „Batmana Forever”

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 16-06-2020 08:00 ()


To miało być wydarzenie. Wielkie. Spektakularne. Olśniewające. Z punktu widzenia zaangażowanych do głównych ról aktorów z pewnością takowym było. Zbierający pochwały za swoje dotychczasowe role Val Kilmer został wybrany do roli Mrocznego Rycerza, a partnerowali mu osławiony Oscarem Tommy Lee Jones i niekwestionowany król komedii połowy lat 90. ubiegłego stulecia – Jim Carrey. Dorzucając do tej ekipy Nicole Kidman, której urody nie zdążyły zniszczyć jeszcze operacje plastyczne, a także przebojowego Chrisa O’Donnella, który po Zapachu kobiety również liczył się w Hollywood, wydawało się, że powstanie murowany hit. Tak się jednak nie stało.

Po sukcesie dwóch pierwszych części Batmana stało się jasne, że Warner Bros. nie wypuści z rąk kury znoszącej złote jajka (nie zapominajmy też o rewelacyjne Masce Batmana). Pierwotny plan zakładał, że za kamerą „trójki” stanie Tim Burton, a w roli obrońcy Gotham ponownie zobaczymy Michaela Keatona. Jednak najpierw pokład opuścił reżyser, ponieważ nie podobały mu się naciski ze strony wytwórni, aby nakręcić film w lżejszym tonie niż dotychczas. Burton widział w produkcji tylko jednego przeciwnika Batmana i miał być nim Riddler. Później pojawił się kolejny, z którym zresztą wiąże się ciekawa historia, bo postać Harveya Denta miał zagwarantowaną Billy Dee Williams, który zagrał prokuratora w pierwszej odsłonie. Schumacher, który zastąpił Burtona na reżyserskim fotelu, zapragnął jednak do tej roli Tommy Lee Jonesa, z którym dobrze mu się współpracowało na planie Klienta. Jones wskoczył więc w fikuśny strój Two-Face’a, a Warner wykupił kontrakt Billy’ego Dee Williamsa. Keatonowi nie podobała się wizja Schumachera oraz sposób pracy twórcy doskonałego Upadku, toteż chwilę po Burtonie opuścił projekt, zostawiając tym samym miejsce Kilmerowi. Jak później powiedział, bycie kreskówką go nie interesowało.

Burton w jednym z wywiadów przyznał zresztą, że nie podobały mu się decyzje wytwórni zmieniające styl dotychczasowych filmów. Mało tego, nienawidził tytułu Batman Forever. Gdyby jakimś cudem udało mu się domknąć trylogię, to pierwotnie zastanawiał się nad nazwą Batman Continues. Powód zmiany wizerunku Batmana i kolorowej ferii barw rozjaśniającej mroczą wizję Burtona był oczywisty. Kasa. Pierwszy Batman okazał się finansowym sukcesem, drugi artystycznym, bo gotycki anturaż oraz uwielbienie dziwactw Burtona spowodowały, że sequel zarobił znacznie mniej niż oryginał. A studio widziało w marce większy potencjał. Nie tylko kinowy, ale i gadżetowy. Zbyt mroczny obrońca Gotham musiał pójść do lamusa.

Schumacher okazał się więc pacynką sterowaną przez wytwórnię, bo posępne zaułki Gotham również przemawiały do niego, ale studio zapragnęło to zmienić. Toteż otrzymało piękny zbuk. Widać w tym wszystkim rękę Schumachera, który zaczął udziwniać Batmana w swoim stylu. Sutki na kostiumach bohaterów miały nadać im bardziej anatomiczny wygląd, ale wywołały tylko falę oburzenia i niezadowolenia. Kardynalnym błędem okazało się również wprowadzenie do fabuły postaci Robina. Burton doskonale wiedział, że młody pomocnik Batmana zaburzy wizerunek Mrocznego Rycerza trapionego traumą z przeszłości, więc stronił od dodawania tej postaci do filmu. Schumacher chciał za to zyskać w oczach młodszej widowni, aby mogła utożsamiać się z początkującym bohaterem. Możliwe, że pierwotny zamysł trzymał się kupy, ale rola O’Donnella nie należy do najbardziej udanie skrojonych. Niech potwierdzeniem tych słów będzie fakt, że po dwukrotnym wcieleniu się w Robina, również w koszmarnej czwartej odsłonie cyklu, aktor przepadł na dużym ekranie, a perspektywa wielkiej kariery prysła niczym bańka mydlana. Młodzieżowy wygląd, słynny kolczyk w uchu nie przemówiły jednak do młodszej widowni.

Inną parą kaloszy było zaangażowanie do ról złoczyńców dwóch kompletnych przeciwieństw. Stateczny Tommy Lee Jones i wariacki Jim Carrey nie pałali do siebie miłością, a pierwszy z nich oficjalnie niepochlebnie wypowiadał się o niezbyt lotnych filmach tego drugiego. Prawdopodobnie jedynie sentyment do Schumachera zadecydował, że doceniony za kreację w Ściganym aktor zdecydował się na udział w przerysowanym i kreskówkowym widowisku, które mogło zniszczyć i jego karierę. Tommy Lee Jones nie ma szaleństwa wypisanego na twarzy, a kilkugodzinna charakteryzacja nie uchroniła go od kiczowatego występu. Z kolei Jim Carrey zniekształcił postać króla zagadek poprzez zagranie go w stylu, w jakim znaliśmy go z głupawych komedii. To jeszcze nie ten etap jego kariery, gdy umiał dostosować się do roli i odsunąć na bok cyrkowe triki i gumowe miny. Możliwe, że gdyby ktoś innych stanął za kamerą, a ton opowieści nie odbiegał tak dalece od poprzednich części, Carrey – będący przecież utalentowanym, często niedocenianym aktorem – stworzyłby zapadającą w pamięć i nieprześmiewczą wersję Riddlera.  

Największą metamorfozę przeszło jednak Gotham, które z mrocznej, gotyckiej, a jednocześnie przemyślanej architektonicznie i estetycznie metropolii zmieniło się w hałaśliwą mieścinę pełną świateł i kolorowych przebierańców. Guma, plastik, tandeta, przerysowanie i kicz. Można przyjąć to również za swego rodzaju konwencję, którą Schumacher chciał nawiązać do serialu z lat sześćdziesiątych. Jednakże należałoby wówczas odejść od traumy Mrocznego Rycerza, wymazać jego wszelkie problemy i schadzki z seksowną panią doktor Chase Meridian (Nicole Kidman wydawała się idealną kandydatką na Poison Ivy, ale trójka złoczyńców to już tłum) i zrobić z niego prawdziwego playboya i bawidamka, który rozbija się po mieście Rolls-Roycem i w niczym nie przypomina strapionego przeszłością młodzieńca.

Z pewnością Schumacherowi nie można odmówić kilku widowiskowych scen (z helikopterem, lądowanie w fontannie, w sypialni Chase) oraz gadżetów z jaskini nietoperza, czyli elementów wzbogacających ekranową mitologię Batmana. Pierwszy raz pojawia się również Azyl Arkham (w którym pracuje niejaki dr Burton). Z pewnością sukcesem można nazwać soundtrack filmu z przebojami, które na długo wbiły się w świadomość widzów, czyli energiczne Hold Me, Thrill Me, Kiss Me, Kill Me U2 oraz nastrojową balladę Seala Kiss from a Rose. Film doczekał się również adaptacji książkowej dokonanej przez Petera Davida (m.in. X-Factor, Spider-Man 2099, The Incredible Hulk, Aquaman) oraz komiksowej, za którą odpowiadał nieodżałowany Dennis O’Neil. Jednak jako całość dzieło Joela Schumachera nie broni się, a po ćwierć wieku i przy współczesnych przygodach Mrocznego Rycerza, a nawet Batmanach Burtona wygląda jak ubogi brat. Powrót do stylistyki kiczu czy wręcz kampu nie każdemu może przypaść do gustu. Warner Bros. w połowie lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku nie miało konkurencji w superbohaterskim kinie, a mimo to nie wykorzystało szansy ugruntowania swojej pozycji.  

Ocena: 5/10

Tytuł: Batman Forever

Reżyseria: Joel Schumacher

Scenariusz: Lee Batchler, Janet Scott Batchler, Akiva Goldsman

Obsada: 

  • Val Kilmer
  • Tommy Lee Jones
  • Jim Carrey
  • Nicole Kidman
  • Chris O'Donnell
  • Michael Gough
  • Pat Hingle
  • Drew Barrymore
  • Debi Mazar
  • Elizabeth Sanders
  • Rene Auberjonois

Muzyka: Elliot Goldenthal

Zdjęcia: Stephen Goldblatt

Montaż: Mark Stevens, Dennis Virkler

Scenografia: Cricket Rowland, Elaine O'Donnell

Kostiumy: Ingrid Ferrin, Bob Ringwood

Czas trwania: 121 minut

Data premiery: 16 czerwca 1995 r.

Galeria


comments powered by Disqus