„Liga Niezwykłych Dżentelmenów”: „Burza” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 18-02-2020 22:57 ()


„Czarownik z Northampton” żegnał się z komiksowym medium co najmniej dwukrotnie - w roku 1989 oraz równo dziesięć lat później. Na szczęście dla czytelników tak się nie stało, dzięki czemu doczekaliśmy się kolejnych, na ogół zjawiskowych realizacji tego autora. Tym razem jednak Alan Moore zarzeka się, że konkludująca dwie dekady pracy nad Ligą Niezwykłych Dżentelmenów „Burza” to już nieodwołalny finał jego aktywności na tym polu. Jeśli tym razem faktycznie dotrzyma on słowa (a byłoby szkoda) to wspomniany utwór można z pełnym przekonaniem uznać za godne zwieńczenie tej przełomowej dla dziejów komiksu kariery.

Wszak nie kto inny jak właśnie on zrewolucjonizował metodę snucia narracji obrazkowych, tworząc wciąż aktualne i chętnie (choć nie zawsze z powodzeniem) użytkowane schematy. Do tego stopnia, że w swoim czasie wpływowy przedstawiciel wydawnictwa DC Comics w osobie Paula Levitza uznał angaż Moore’a za swój największy błąd. A to z tego względu, że za sprawą brytyjskiego scenarzysty konwencja superbohaterska nieodwracalnie utracić miała przypisywaną jej niewinność. Bez względu na umowność tej oceny (trudno bowiem pominąć dorobek takich autorów jak m.in. Len Wein, Dennis O’Neil i Frank Miller) nie sposób nie dostrzec długofalowego przełomu, który nastąpił za sprawą pomysłodawcy m.in. „Top 10” „Prosto z piekła”. Koncept Ligi Niezwykłych Dżentelmenów stanowi istotne ogniwo w twórczości rzeczonego, a przy okazji popis skumulowanej erudycji i ogromu fabularnych możliwości niejako zaklętych w dorobku klasyków kultury popularnej. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że wraz z odpowiedzialnym za plastyczną stronę tego projektu Kevinem O’Neillem obaj panowie dokonali jej swoistej apoteozy.

O walorach zarówno serii głównej (tj. dotyczącej tzw. grupy Murray), jak i uzupełniających ją „Czarnych akt”, cyklu „Stulecie” oraz „odpryskowych” perypetii córki oryginalnego Kapitana Nemo piszący te słowa miał już sposobność się rozpisywać. Do tego – z nielicznymi wyjątkami – nie bez znamion szczerego entuzjazmu. Nie inaczej sprawy mają się w przypadku także „Burzy”, pierwotnie opublikowanej w formie podzielonej na sześć epizodów miniserii stylizowanej na magazyny groszowe z różnych okresów rozwoju popkultury. Stąd mamy do czynienia z prowadzonymi równolegle liniami fabularnymi, dla których perypetie obecnej inkarnacji Ligi – tj. niezbędnej i koniecznej Miny Murray, sfeminizowanego (i to dosłownie!) Orlando oraz rządowej agentki Emmy Night – stanowią zwornik całości. Całość zaś zmierza ku – jakże by inaczej – nieuchronnej zagładzie. W końcu skoro wirtuoz pióra tego pokroju żegna się z czytelnikami (zwłaszcza że także tymi, których uwagi nie raz i nie trzy zwykły doprowadzać go do tzw. szewskiej pasji), to wypada uczynić ów ruch z hukiem godnym najbardziej eksplozywnych kataklizmów w dziejach literatury. Oczywiście zarówno przedstawicielki Ligi, jak i mnogość osobowości zapożyczonych z często zapomnianych przedsięwzięć rozrywkowych (by wspomnieć choćby Marsmana zaistniałego dzięki wyobraźni Paddy’ego Brennana) śmiało ruszy z zamiarem zniwelowania zagrożenia. Wyzwanie okazać się może jednak ponad ich siły. Także z racji poczynań zgrabnie obśmianej w „Czarnych aktach” trawestacji niejakiego Agenta 007 oraz konsekwencji niekoniecznie fortunnych decyzji Miny poczynionych przez nią w jednej z wcześniejszych jej przygód.

Dla nikogo kto miał sposobność rozpoznać choćby część dokonań „Czarownika z Northampton” nie będzie niespodzianką okoliczność dosycenia przezeń także tej fabuły mnogością odniesień do popkulturowych zasobów. A przyznać trzeba, że przysłowiowe lekcje zostały przezeń odrobione w stopniu wręcz imponującym. Stąd rozległa przestrzeń rzeczywistości przezeń kreowanych (liczba mnoga nieprzypadkowa) wręcz tętni od nie zawsze łatwych do wychwycenia motywów i postaci, niekiedy zaistniałych na stronicach efemerycznych przedsięwzięć wydawniczych ledwie jednorazowo. Raz zatem jeszcze Alan Moore nobilituje wkład w kulturę popularną nie tylko tak zasłużonych twórców, jak Edgar Rice Burroughs (m.in. cykl Barsoom) i Herbert George Wells („Pierwsi ludzie na Księżycu”), ale też autorów niekiedy szerzej (a przy tym niesłusznie) nieznanych – by wspomnieć choćby współpracującego m.in. z „Doctor Who Magazine” Rona Turnera czy współtworzącego legendę Gartha i Dana Dare’a Franka Bellamy. Zresztą na quasi-stronach klubowych każdego z sześciu epizodów „Burzy” odnajdujemy dowcipnie rozpisane (i zarazem nie bez odrobiny jadu sączonego ku nie zawsze uczciwym wydawcom) charakterystyki wybranych istotnych dla rozwoju brytyjskiego komiksu. Swoją drogą już tylko ów zabieg śmiało uznać można za swoisty hołd uczyniony przez pomysłodawcę „Ligi…” swoim poprzednikom. Brodaty klasyk nie byłby rzecz jasna sobą, gdyby w tok opowieści nie wkomponował wysublimowanego i niekiedy ciętego poczucia humoru. A trzeba przyznać, że przejawy tegoż odnajdujemy nie tylko w scenach z udziałem przedstawicieli Ligi tudzież herosów skupionych w pulpowej drużynie Siedem Gwiazd, ale też uwag obu panów autorów adresowanych wobec zblazowanych czytelników. Wprost przyznać trzeba, że owa osobliwa reakcja zwrotna to przysłowiowa wisienka na torcie tej – dosłownie i w przenośni – niezwykłej inicjatywy twórczej.

Jak zawsze przyczynia się ku temu nieszablonowy talent Kevina O’Neilla, rysownika o temperamencie godnym najbardziej biegłych karykaturzystów schyłkowego okresu wiktoriańskiego. Toteż także w jego pracach znać ironiczne zacięcie, kompatybilne ze zjadliwym usposobieniem Moore’a. Zresztą „Czarownik z Northampton” nie raz deklarował, że to właśnie za sprawą swojego artystycznie uzdolnionego kolegi wciąż tkwi w okowach tak znienawidzonej przezeń komiksowej branży. Nie mógł on bowiem darować sobie, iż autor tej klasy boryka się z brakiem zleceń. A przyznać trzeba, że kreatywne rozbuchanie dopisuje O’Neillowi także tym razem. Ta okoliczność przejawia się nie tylko pełnią warsztatowej formy wspomnianego, ale też biegłością w modyfikowaniu jego autorskiej stylistyki. Przy czym ta okoliczność dotyczy nie tylko sekwencji rozgrywających się w Płomienistym Świecie (notabene podobnie jak w „Czarnych aktach” ukazanych w wersji trójwymiarowej), ale też stylizowanych na groszowe (i do tego drukowane w czerni i bieli) magazyny z udziałem Kapitana Uniwersum, Electro Girl i reszty czeredy niekiedy kuriozalnych superosobowości. Prace O’Neilla tradycyjnie cechuje pełna swoboda wykonania i „dopieszczenie” licznych szczegółów.

Nazwijmy rzeczy po imieniu, trudno byłoby o lepsze „dopięcie” zarówno tej serii, jak i twórczej aktywności jednego z najważniejszych interpretatorów komiksowego medium w dotychczasowych jego dziejach. Mimo tego wypada mieć nadzieję, że jak przystało na praktykującego okultystę, także tym razem Alan Moore okaże się łgarzem, złamie poczynione przezeń postanowienie i mimo wszystko podaruje wielbicielom swojej twórczości jeszcze niejeden jej przejaw.

 

Tytuł: Liga Niezwykłych Dżentelmenów: Burza

  • Tytuł oryginału: „League of Extraordinary Gentelmen: The Tempest”
  • Scenariusz: Alan Moore
  • Rysunki i kolory: Kevin O’Neill
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Paulina Braiter
  • Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: Top Shelf
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 7 stycznia 2020 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 4 grudnia 2019 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,5 x 26,5 cm
  • Druk: kolor/czarno-biały
  • Liczba stron: 228
  • Cena: 89,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w mini-serii „League of Extraordinary Gentelmen: The Tempest” nr 1-6 (lipiec 2018-lipiec 2019).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus