„Liga Niezwykłych Dżentelmenów” t. I - recenzja
Dodane: 29-05-2013 08:12 ()
„Koncept z gatunku tych genialnych” – jak orzekł sam Alan Moore, zwykle powściągliwy wobec efektów swej pracy twórczej. I rzeczywiście trudno odmówić mu słuszności, bo na pomysł skomasowania charyzmatycznych osobowości rodem z beletrystyki przełomu XIX i XX stulecia, zdawałoby się w swej prostocie oczywisty, nikt przed nim wcześniej nie wpadł.
Wygląda na to, że tytułowa formacja to prawdopodobnie pochodna co najmniej kilku czynników – począwszy od chęci pokazania tzw. wała zarządowi DC Comics („Stworzę kolejny hit, a wy nie zarobicie na nim złamanego centa!”), poprzez autentyczną fascynację retro-fantastyką, aż po szczere zamiłowanie wzmiankowanego scenarzysty (nawet jeśli stroni od przyznania się do tej słabości) wobec superbohaterskiej konwencji. Bo jak inaczej tłumaczyć zaangażowanie brytyjskiego twórcy w wytaczanie w jej ramach jakościowo nowych ścieżek? I to w sytuacji, gdy nie płacą mu za to potentaci amerykańskiego rynku…
„Liga Niezwykłych Dżentelmenów” jest tego widomym przejawem. Bowiem na kartach tegoż komiksu mamy do czynienia z parafrazą schematu fabularnego od dziesięcioleci eksploatowanego w fabułach traktujących o nadistotach skrzykniętych w mniej lub bardziej zwarte organizacje. Tyle, że miast Savage Dragona, Archangela czy Arsenala mamy tu do czynienia z wyselekcjonowaną grupą postaci zaistniałych pierwotnie na kartach utworów literackich cieszących się statusem żelaznych klasyków fantastyki. Zainfekowana wampirzą „przypadłością” Mina Harker, ucieleśnienie brytyjskich ciągot kolonialnych w osobie Allana Quatermaina, hinduski insurgent skrywający się pod pseudonimem Kapitana Nemo, wyzuty ze śladowych resztek moralności Hawley Griffin oraz nieszczęsny dr Henry Jekyll – to właśnie im rząd jej królewsko-cesarskiej mości Wiktorii zleci szereg misji, z którymi umundurowani siepacze imperium zwykli sobie nie radzić. A wyzwań takowych zaiste nie brakuje; chociażby z tego względu, że potencjalny wróg uwił sobie przysłowiowe gniazdko nawet w sercu Brytanii.
Jak przystało na Moore’a, także w tym przypadku trudno mówić o kreowaniu postaci kierujących się nadmiarem altruizmu. Osobowości goszczące na kartach tej opowieści pod względem ogólnej kondycji psychicznej, delikatnie rzecz ujmując, wykazują odchyły od standardowej normy. De facto są to powichrowane parafrazy klasycznych superbohaterów sprzed nastania tzw. Mrocznej Ery. Ale też i rzeczywistość, w której zmuszeni są funkcjonować - pomimo wszędobylskiego blichtru imperialnej potęgi - nosi znamiona postępującego rozkładu. Stąd dewiacje i uzależnienia przeważającej części tytułowych bohaterów, z którym wspomniani radzą sobie co najwyżej połowicznie. Mamy zatem do czynienia z na swój sposób „idealnym” wzorcem osobowości, preferowanym przez istotną część współczesnych czytelników, zwykle spragnionych sycenia się patologiami i moralną niejednoznacznością.
Co prawda sam Alan Moore deklarował swego czasu znużenie wzmiankowaną Mroczną Erą we współczesnym komiksie superbohaterskim (do której rozpętania sam zresztą walnie się przyczynił); najwyraźniej jednak nie przeszkadza mu to w odcinaniu kuponów od popularności Ligi. I bardzo dobrze, bo każda okazja do obcowania z przejawami talentu brytyjskiego marudy, to czysta radość dla admiratorów gruntownie przemyślanej rozrywki. Tym mocniej, że pękającej w szwach od licznych, wprawnie wkomponowanych nawiązań rodem z klasyki literatury (przeważnie ograniczonej do jej anglosaskiej odmiany), a zarazem fascynacji ogromem potencjału tkwiącym w dziewiętnastowiecznej literaturze groszowej, (którą Moore zdaje się szczerze zauroczony). Już tylko okładka tegoż woluminu to niejako otwarta księga odniesień wobec twórczości m.in. Jonathana Swifta, Juliusza Verne’a, Herberta George’a Wellsa, a także osobliwych zjawisk (jak chociażby tzw. Olbrzyma z Cardiff) pobudzających wyobraźnie współczesnych schyłkowej epoce wiktoriańskiej. Krótko pisząc: mnóstwo intelektualnej zabawy dla wielbicieli m.in. wzmiankowanej retro-fantastyki.
Pod względem plastycznym rzecz jest nie mniej zjawiskowa niż jej warstwa fabularna. Choć gwoli ścisłości wypada nadmienić, że początkowo autor skryptu nie wykazywał nadmiaru zachwytu perspektywą współpracy z Kevinem O’Neillem. Jednak ponoć już tylko wstępne szkice koncepcyjne okazały się dlań odpowiednio przekonujące. I nieprzypadkowo, jako że bogactwo wyobraźni rzeczonego ilustratora przy równoczesnej unikatowości jego stylistyki współgra z umiejętnym nawiązywaniem do maniery ilustracyjnej charakterystycznej dla dziewiętnastowiecznych rycin prasowych. A ta okoliczność stosownie klimatyzuje omawiany utwór. W jego wykonaniu znakomicie wypada zarówno wzornictwo przemysłowe, koncepty technologiczne („Nautilus”, wnętrza lewitującego pancernika Doktora), eklektyczna architektura wiktoriańskiego Londynu, a nade wszystko brawurowo kreślone sylwetki licznie snujących się tu postaci (w tym nie tylko tytułowych bohaterów). Za sprawą z pozoru nieokiełznanej ekspresji (w rzeczywistości O’Neill cały czas nie traci kontroli nad rozmachem swego warsztatu) ów plastyk zdołał wytworzyć unikalny styl, swoisty realizm magiczny rysunku, którym na trwałe wpisał się w dzieje komiksowego medium.
Jest wielce prawdopodobne, że kto w tym kraju zamierzał zapoznać się z omawianym dziełem „Czarownika z Northampton”, zapewne miał ku temu okazję w przeciągu minionej dekady jaka upłynęła od chwili premiery pierwszego wydania tegoż komiksu. Jeśli jednak dziwnym trafem uchowali się osobnicy niezaznajomieni z przypadkami Ligi, to właśnie zaistniała doskonała okazja by nadrobić fatalne niedopatrzenie. Zwłaszcza, że edytorska jakość drugiego wydania bije na głowę swój pierwowzór z 2003 r. Nie tylko ze względu na szlachetniejszą gramaturę papieru oraz twardą oprawę, ale przede wszystkim z powodu licznych dodatków na które wcześniej niestety zabrakło miejsca. Mamy zatem reprodukcje okładek zdobiących zeszytową wersje mini-serii (każdą wykonano według odmiennego, a zarazem wyjątkowo oryginalnego konceptu), znakomite opowiadanie „Allan i rozdarta zasłona” (w którym tytułowej postaci towarzyszy Randolph Carter, jego stryjeczny dziadek John oraz Podróżnik w Czasie), a na przysłowiową doczepkę kilka, typowych dla poczucia humoru scenarzysty, ciekawostek (m.in. łajnoped). Zresztą nie mniej zabawnie wypadają zwięzłe notki o autorach.
Za sprawą „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów” Alan Moore i Kevin O’Neill po raz kolejny potwierdzili swoją klasę jako przedstawicieli grona czołowych twórców współczesnego komiksu anglosaskiego. Równocześnie złożyli hołd dla dorobku dziewiętnastowiecznych literatów obdarowując nowym życiem dla wielu zapomniane osobowości klasycznej literatury fantastycznej. Można śmiało rzecz, że tym samym powołali do istnienia kolejny klasyk gatunku, którego najzwyczajniej nie wypada nie znać.
Tytuł: „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” t. I
Tytuł oryginału: “The League of Extraordinary Gentlemen Volume One”
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Kevin O’Neill
Przekład z języka angielskiego: Paulina Braiter
Redaktor merytoryczny: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca wersji oryginalnej: Top Shelf Productions
Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
Data premiery wersji oryginalnej: 1 grudnia 2000 r.
Data premiery wersji polskiej: 17 maja 2013 r.
Wydanie II
Oprawa: twarda
Format: 17 x 26 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Liczba stron: 192
Cena: 79,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w postaci mini-serii „The League of Extraordinary Gentlemen” nr 1-6 pomiędzy marcem 1999 r., a wrześniem 2000 r.
comments powered by Disqus