„Mister Miracle” - recenzja
Dodane: 04-02-2020 23:35 ()
Niedobór wybitnych, wyróżniających się scenarzystów to bolączka trawiąca komiks superbohaterski od co najmniej początku obecnej dekady. Owszem, na swoich stanowiskach wciąż mają się dobrze m.in. twórcy tego pokroju co Geoff Johns („Batman: Ziemia Jeden”), Grant Morrison („Superman: Action Comics”) czy Jason Aaron („Skalp”), ale przyznać trzeba, że pomimo aktywności licznego grona sprawnych i często bardzo utalentowanych plastyków produkcje z logiem DC Comics i Domu Pomysłów nie zawsze przekonują jakością fabularną. Odpowiedzialny za prawdopodobnie najciekawszy tytuł okresu All-New, All-Different Marvel Tom King zwykł być uznawany za jednego z najbardziej wyróżniających się na tym polu fachowca.
Jemu to bowiem przypadło rozpisanie wydanej także u nas miniserii „Vision” (bo o tym tytule mowa), która zdobyła uznanie zarówno licznych czytelników, jak i krytyki. Decydenci DC Comics nie omieszkali nie dostrzec tej okoliczności i okazali się na tyle przekonujący, że ów autor zdecydował się na pełnowymiarową z nimi współpracę. Trudno się zresztą dziwić skoro po kilku wcześniejszych realizacjach („Wojna Robinów”, „Grayson” oraz opublikowana w ramach linii wydawniczej Vertigo „The Sheriff of Baghdad”) wspomniani zdecydowali się powierzyć mu główny tytuł z udziałem swojego najbardziej dochodowego „produktu”, tj. dziedzica fortuny Wayne’ów. Uczciwie trzeba przyznać, że jego różnie odbierana interpretacja Batmana komercyjnego sukcesu (a przynajmniej nie na miarę oczekiwań wydawców) nie odniosła (liczba sprzedanych egzemplarzy na ogół plasowała się na poziomie 80-90 tys.). Niemniej odpowiedni szum medialny zapewnił Kingowi status autora porównywalnego ze Scottem Snyderem („Batman: Trybunał sów”) czy przywoływanym już nieco wcześniej Jasonem Aaronem.
Nie obawiając się korzystania ze sprawdzonych wzorców, zarząd DC Comics najwyraźniej postanowił zdyskontować sukces „Visiona”. Służyć temu miało sięgnięcie po jeszcze mniej popularną osobowość niż znany także z wielkiego ekranu marvelowski syntezoid. Bo pomimo trzech solowych serii z udziałem Mister Miracle’a (notabene publikowanych w latach 1971-1978, 1989-1991 i 1996) raczej nie sposób byłoby go uznać za postać porównywalnie popularną z takimi choćby drugoligowcami jak Booster Gold czy Marsjański Łowca J’onn J’onzz. Ogólnie autorski projekt Jacka Kirby’ego obejmujący trzy tytuły – „The New Gods vol.1”, „The Forever People vol.1” i „Mister Miracle vol.1” właśnie - spotkał się z nadspodziewanie chłodną recepcją. Mimo że protagoniści niniejszych cykli z mniejszym lub większym powodzeniem (vide Darkseid i jego syn Orion) trwale ulokowali się w przestrzeni uniwersum DC Comics, to jednak nie sposób było mówić o widowiskowym przełomie, którego po realizacjach „Króla” oczekiwano. Toteż i obecnie Scott Free (bo tak zwie się w „cywilu” Mister Miracle) oraz jego „połowica” w osobie Wielkiej Bardy pełnią funkcję raczej tła dla zdecydowanie bardziej popularnych osobowości.
Nie oznaczało to jednak, że Tom King dysponował przesadnie rozległym polem scenopisarskiego „manewru”. Ograniczały go bowiem ścisłe powiązania powierzonego mu bohatera z prawidłami epopei tzw. Czwartego Świata (tym terminem zwykło się określać wspomniany projekt Kirby’ego). Rzeczony twórca wybrnął z tego uwarunkowania po swojemu, dokonując swoistego mariażu zastanego przezeń dziedzictwa z… codziennością… A to z tego względu, że podobnie jak na stronicach „Visiona” także tutaj przybliżono losy herosa, który pomimo silnego poczucia obowiązku o wiele chętniej koncentrowałby się – o ile w ogóle miałby ku temu możliwość - na sprawach pozornie bardziej przyziemnych. Niestety od wyznaczonej mu roli nie ma on odwrotu, a podjęta przezeń próba samobójcza jakby na przekór okazuje się dlań zaczątkiem nowego etapu życia. Wszak uparcie poszukujący równania antyżycia Darkseid nie zamierza rezygnować ze swoich ekspansywnych planów. Tymczasem na drodze ku planowanym podbojom obejmującym swym zasięgiem cały znany wszechświat stoją zdeterminowane, acz coraz mniej liczne armie Nowej Genezy. Jako istotne „ogniwa” społeczności tzw. Nowych Bogów (tj. mieszkańców wspomnianej chwilę temu planety) Scott i Barda nie mają innego wyjścia, jak tylko wziąć udział w zmierzającym do punktu zwrotnego konflikcie. Tym bardziej że od jego przebiegu zależeć będzie przyszłość całokształtu stworzenia.
Swego czasu nieprzeceniany John Byrne („Superbohaterowie Marvela: Alpha Flight”) miał sformułować stwierdzenie, w myśl którego odbiorcy komiksów superbohaterskich znacznie chętniej kibicują protagonistom przejawiającym trywialne wręcz słabości. Owa oczywista przecież konstatacja niezmiennie pozostaje aktualna i stąd nie zaskakuje okoliczność zastosowania tej reguły także w niniejszym utworze. Do tego niejako w jej skrajnej odmianie skoro istoty o statusie nominalnych bóstw borykać się muszą z problemami typowymi dla przedstawicieli tzw. pokolenia „brawo ja!”. Konieczność przyspieszonego dorośnięcia do rodzicielstwa, zmierzania się z niczym nieuzasadnioną apatią i jakże nadużywaną współcześnie depresją – oto bogowie na miarę naszych czasów i potrzeb! Jak widać, King odrobił lekcję ze współczesnych trendów, a liczne głosy doceniające to przedsięwzięcie (a przy okazji także nagroda Eisnera dla najlepszego scenarzysty za rok 2018) zdają się potwierdzać wartość „Mister Miracle’a” jako utworu korzystnie wyróżniającego się na tle współczesnych produkcji superbohaterskich.
Faktycznie ów autor podarował Nowym Bogom jeszcze jedną szansę zaistnienia; niemniej piszący te słowa skłaniałby się ku powściągliwości w formułowaniu przesadnie entuzjastycznych pochwał pod adresem omawianej propozycji wydawniczej. Sposób prowadzenia narracji nierzadko bowiem nuży, a wkomponowanie niektórych scen w tok tej opowieści wzbudza uzasadnione wątpliwości. Rzecz jasna można tłumaczyć tę okoliczność dążeniem do osiągnięcia psychologicznej głębi w portretowaniu pary centralnych osobowości. Tyle że niewiele z tego faktycznie wynika, a sam Scott Free (nie wspominając już o Bardzie) znacznie bardziej wielowymiarowo jawił się pod piórem Keitha Giffena i Johna Marka DeMatteisa w pamiętnej serii „Justice League International vol.1”. Tym samym miast rzeczywiście wysublimowanej fabuły momentami trudno opędzić się od poczucia, że otrzymujemy jej umiejętnie nagłośnioną imitację. Również koncepty dotyczące zmagań pomiędzy mieszkańcami Nowej Genezy a poddanymi Darkseida nie przekonują przesadną finezją w zakresie prowadzenia opowieści. Z kolei przysłowiowa komedia jednego pomysłu – tj. symbioza rzeczywistości superbohaterskiej z banałem codzienności – względnie prędko wytraca swój ciężar gatunkowy. Może gdyby miniserię rozpisano na mniej epizodów, a samą opowieść nieco skondensowano, jej siła „rażenia” okazałaby się bardziej przekonująca.
Trudno natomiast zgłaszać zarzuty wobec pracy wykonanej przez Mitcha Geradsa, autora, z którym King najwyraźniej dobrze się dogaduje. Obaj panowie mieli już bowiem okazję współpracować przy wzmiankowanej miniserii „The Sheriff of Baghdad” oraz „Batman vol.3”. Ten jednak projekt okazał się ich jak na obecny moment największym wspólnym przedsięwzięciem i przyznać trzeba, że wspomniany plastyk dał się poznać jako twórca z jednej strony nieobawiający się ryzyka eksperymentatorstwa, z drugiej natomiast dysponującym solidnym warsztatem plastycznym. Precyzja przemieszana z wrażeniowością przejawiła się intrygującą i dynamiczną zarazem wizją rzeczywistości, bez względu na lokalizację, w której rozgrywa się dany moment tej opowieści. Efektowność osiągnięto także za sprawą doboru barw, często intensywnych, a niekiedy wręcz zaburzających ostrość postrzegania zawartości danego kadru. Znać w tym pełną kontrolę nad materią rysunku, a zarazem oryginalność. A już tylko ta ostatnia okoliczność, z racji ogromu oferty w tym segmencie wydawniczym, zasługuje na uznanie.
Istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że Tom King ma przed sobą jeszcze wiele realizacji, a jego nazwisko co najmniej przez jakiś czas wymieniane będzie wśród najbardziej „wziętych” scenarzystów współczesności. Pech w tym, że to raczej efekt nie tyle rzeczywistej wyjątkowości tego autora, ile raczej swoistej odmiany syndromu krótkiej ławki w kontekście kreatorów komiksowych fabuł, aż nazbyt dotkliwie odczuwalnego co najmniej od momentu restartowania oferty DC Comics wczesną jesienią 2011 r. Dlatego nie zaskakuje okoliczność, że tytuły takie jak właśnie „Mister Miracle”, w gruncie rzeczy nieprzesadnie wybitne, urastają do rangi dzieł wiekopomnych.
Tytuł: „Mister Miracle”
- Scenariusz: Tom King
- Szkic, tusz i kolory: Mitch Gerads
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Marceli Szpak
- Konsultacja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
- Posłowie: Kamil Śmiałkowski
- Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wersji oryginalnej: 19 lutego 2019 r.
- Data publikacji wersji polskiej: 22 stycznia 2020 r.
- Oprawa: twarda z obwolutą
- Format: 18,5 x 28,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 320
- Cena: 119,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w mini-serii „Mister Miracle” 1-12 (październik 2017-styczeń 2019).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus