"Batman" tom 1: "Trybunał Sów" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 28-03-2013 23:00 ()


Żywot Bruce’a Wayne’a do szczególnie łatwych nigdy nie należał. Zwłaszcza, że w trakcie przeszło siedmiu dekad jego „egzystencji” legion zdolnych scenarzystów z zapałem godnym sowitych premii komplikował los „Detektywa w Pelerynie”. Czy zatem istnieje jeszcze możliwość zaskoczenia czytelników rozbestwionych m.in. „Zabójczym Żartem” i „Powrotem Mrocznego Rycerza”?

Zadanie z pewnością niełatwe, ale jak widać chętnych do podjęcia tegoż wyzwania nie brak. W ich gronie szczególne miejsce zajmuje Scott Snyder, twórca o dorobku wciąż niezbyt pokaźnym (na komiksowej niwie debiutował w roku 2006), choć całkiem nielicho uhonorowanym (m.in. nagrodą Eisnera w kategorii najlepszej nowej serii za „Amerykańskiego wampira”). Jakby tego było mało pokaźna grupa czytelników już uznała jego dokonania za niemal w tym samym stopniu kanoniczne, co żelazna klasyka Franka Millera, Alana Granta i Petera Milligana.

Tymczasem pierwsze sceny „Trybunału Sów” w żadnym wypadku nie zapowiadają późniejszych o kilkadziesiąt stron perturbacji. Bo mimo, że Mroczny Rycerz po raz kolejny zmuszony jest stawić czoła całemu tabunowi swych adwersarzy, to jednak niemal z miejsca wiadomo, iż także tym razem poradzi sobie bez większych problemów. Tajemnicze morderstwo również nie jest dlań niczym nowym; podobnie jak miejska legenda o Trybunale Sów, sekretnym stowarzyszeniu władającym jakoby miastem z ukrycia. 

Dlaczego jednak zamaskowane alter ego rozrywkowego miliardera zdaje się wypierać wszelkie sugestie związane z quasi-masońską organizacją? Ta okoliczność tym bardziej zaskakuje, bo przynajmniej kilka poszlak (m.in. emblemat z wyobrażeniem sowy na sztyletach, którymi dokonano wspomnianego mordu) wskazuje na udział w tej sprawie emisariuszy Trybunału. Mimo to Batman ani myśli brać pod uwagę opinii m.in. Harveya Bullocka oraz Dicka Graysona sugerujących bardziej wnikliwe potraktowania tegoż wątku śledztwa. Czyżby Bruce Wayne usiłował kamuflować dręczące go obawy? A może istotnie nie warto tracić czasu na roztrząsanie lokalnego folkloru? Bo jak powszechnie wiadomo tajemnych spisków po prostu nie ma…

Być może zabrzmi to aż nazbyt pompatycznie, niemniej za sprawą omawianej opowieści Snyder dokonał dwóch, zdawałoby się niemożliwych, rzeczy. Po pierwsze udało mu się trwale zakotwiczyć w mitologii Mrocznego Rycerza nowych adwersarzy w postaci tytułowego Trybunału Sów. Biorąc pod uwagę wyjątkowo charyzmatycznych oponentów Batmana, nie było to zadanie łatwe. Po drugie kompletnie zdestabilizował dotychczasowe przekonanie Bruce’a o pełni kontroli nad biegiem spraw w Gotham. Krok po kroku dziedzic fortuny Wayne’ów odkrywa fasadowość swego oglądu na stopniowo przeobrażającej się w koszmar rzeczywistość. Ogólna atmosfera opowieści ulega narastającemu zagęszczeniu znacznie przyspieszając mniej więcej w połowie tomu. Niby w przypadku Batmana podobnych sytuacji nie brakowało - by przypomnieć z miejsca nasuwający się „Knightfall” czy „Venom”. A jednak tym razem świat obrońcy Gotham niemal dosłownie (a przynajmniej tak można mniemać z układu kilku plansz) zostaje wywrócony o 180 stopni. Nie wyjawiając więcej szczegółów wypada dodać, że Bruce zmuszony będzie diametralnie przewartościować swój ogląd – zarówno w kontekście dziejów rodu Wayne’ów jak i własnego miejsca w realiach rodzinnej metropolii.

Niestety nie obyło się bez drobnych fuszerek rzucających cień na tę ogólnie błyskotliwą opowieść. Natłok postaci sprawia, że niektóre spośród ich grona potraktowano - oględnie rzecz ujmując – pretekstualnie (komisarz Gordon, Tim Drake, Vicki Vale, ubiegający się o urząd burmistrza Lincoln March). Efekt jest taki, że przynajmniej część wątków sprawia wrażenie tworów zupełnie zbędnych dla ogólnego toku fabuły (chociaż niewykluczone, że doczekają się stosownego rozegrania w kontynuacji tej opowieści). Cieszą natomiast drobne kwestie Alfreda Pennywortha (tradycyjnie iskrzące importowanym z Wysp Brytyjskich dowcipem) oraz wspominanego chwilę temu Nightwinga. Swoją drogą w kontekście drugiego z wymienionych można dopatrywać się marketingowego zabiegu na rzecz skierowania czytelniczej uwagi ku solowemu tytułowi poświęconemu tej postaci (przynajmniej w przypadku piszącego te słowa taktyka ta odniosła zamierzony skutek). Natomiast na odległym uboczu pozostaje pełniący wówczas rolę Robina Damian Wayne.

Powierzenie zilustrowania tej opowieści Gregowi Capullo było dlań zapewne miłą niespodzianką. Nie tylko ze względu na sowite tantiemy zapewnione nieustająca popularnością obrońcy Gotham City, ale też z powodu deklarowanej przez tego plastyka sympatii dla postaci Batmana. Bo jak wspominał w jednym z wywiadów, już w wieku czterech lat, obok nieporadnie bazgranych zwierzątek, zwykł „portretować” także Mrocznego Rycerza. Czas pokazał, że na angaż do realizacji przygód swej ulubionej osobowości ze „stajni” DC przyszło mu czekać całkiem długo. Jednak zanim nadarzyła się sposobność rozrysowywania perypetii Batmana, Capullo dał się poznać jako nade wszystko realizator koncepcji twórczej Todda McFarlane’a. Stąd też właśnie temuż artyście dane było wizualizować dzieje Ala Simmonsa najdłużej w dotychczasowych dziejach tej postaci.

Z powierzonego zadania wywiązywał się wręcz wzorcowo, umiejętnie naśladując styl pomysłodawcy Spawna i unikając równocześnie znamion epigoństwa. Osobisty „sznyt” tegoż autora zwykle był łatwo dostrzegalny i rozpoznawalny. W przypadku „Trybunału Sów” maniera rodem z tytułów poświęconych najsłynniejszemu niegdyś umarlakowi Image Comics stopniowo ustępuje nieco bardziej realistycznej stylistyce, nie wolnej przy tym od nieszczególnie już nowatorskich zabiegów formalnych (modyfikacja ostrości widzenia; być może interpretowana przez niektórych czytelników jako błąd w druku modulacja układu planszy), choć najwyraźniej wciąż skutecznych. Capullo z wigorem i wprawą kreśli sceny konfrontacyjne jak również udatnie kształtuje narastającą atmosferę napięcia. Co więcej nie zapomina o tle (częsta niestety przypadłość współczesnych twórców), a i retrospekcje w jego wykonaniu cechuje osobliwa nastrojowość (w czym także znaczna rola celnie dobranej kolorystyki). Wyjątkowo udanie prezentują się ponadto dynamiczne kompozycje zdobiące okładki poszczególnych epizodów.

Ogromną rolę w przypieczętowaniu wysokiej jakości plastycznej tego tytułu odegrał odpowiedzialny za nałożenie tuszu Johnathan Glapion. Podobnie jak autor szkiców również on kojarzony jest zwykle z wydawnictwem Image („Haunt”, „Sam i Twitch”). Wygląda jednak na to, że z powodzeniem zawalczył także o względy wielbicieli Mrocznego Rycerza, bo tuż po upublicznieniu informacji o jego odejściu z zespołu realizującego „Batmana” (co miało miejsce bodajże w lutym bieżącego roku) dało się słyszeć liczne głosy rozczarowania. Nieprzypadkowo, bo umiejętne dozowanie czerni przy równoczesnej trosce o skalę precyzyjności znakomicie dopełnia wysiłków Capullo. A wbrew kąśliwym docinkom Kevina Smitha, tzw. inker to w procesie produkcyjnym wykonawca co najmniej tak ważny jak sam rysownik. Zwłaszcza, że to właśnie tej osobie przypada nadanie wizualnej warstwie komiksu jej ostatecznego kształtu.

Tropem wydania oryginalnego także w polskim przedruku nie zabrakło przynajmniej części dodatków. Wśród nich dominują reprodukcje okładek poszczególnych epizodów tej opowieści wykonanych m.in. przez Gary’ego Franka („Superman: Brainiac”, „Plemię Cienia”) i Ethana Van Scivera („Green Lantern: Rebirth”, „New X-Men”). Ewentualni czytelnicy mogą spodziewać się również fragmentów skryptu Scotta Snydera oraz szkiców koncepcyjnych współpracującego z nim plastyka.

Jak nie trudno się domyślić za oceanem niniejsza pozycja prędko zyskała status komercyjnego przeboju. Stąd też nie dziwi okoliczność, że to właśnie od „Trybunału Sów” wydawnictwo Egmont rozpoczęło prezentacje wybranej części oferty z rewitalizowanego uniwersum DC. W dalszej kolejności można spodziewać się „Detective Comics” Tony’ego Daniela (kwiecień), „Action Comics” Granta Morrisona i Ragsa Moralesa (czerwiec) oraz „Justice League” Geoffa Johnsa i Jima Lee (sierpień). Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że październik i grudzień ponownie zdominuje główny lokator Bat-Jaskini. Tym bardziej, iż co jakiś czas dają się słyszeć pogłoski w myśl których Scott Snyder osobiście stawi się na łódzkim festiwalu.

Nie chwaląc nadmiernie dnia przed zachodem słońca (finał „Trybunału…” dopiero przed nami) już teraz można pokusić się o stwierdzenie, że niniejsza opowieść wnosi niemało świeżości do oklapłej ostatnimi laty mitologii Mrocznego Rycerza.

 

Tytuł: „Batman” tom 1: “Trybunał Sów”

  • Scenariusz: Scott Snyder 
  • Szkic: Greg Capullo
  • Tusz: Johnathan Glapion
  • Kolor: FCO
  • Przekład: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca: Egmont Polska  
  • Data publikacji: 4 marca 2013 r. 
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Stron: 176
  • Cena: 75 zł

  

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie na kartach miesięcznika „Batman vol.2” nr 1-7 (listopad 2011 – maj 2012 r.)

 


comments powered by Disqus