"Batman": "Zabójczy żart” - recenzja
Dodane: 10-03-2012 19:12 ()
Wznowienia komiksów superbohaterskich na naszym gruncie to z rzadka spotykany ewenement. A jednak polska filia Egmontu pokusiła się podjąć takie ryzyko. Po przeszło dwóch dekadach od chwili polskiej premiery „Zabójczy żart” ponownie trafił do dystrybucji.
Z pewną dozą ostrożności można założyć, że niniejszy komiks zna niemal każdy, kto wciąż nie stracił zapału do tego typu rozrywki. Z kolei ci, którzy na co dzień zwykli sarkać na ofertę DC i Marvela, nawet jeśli nie chylą czoła przed tą pozycją, to z pewnością powstrzymują się od sarkastycznych docinków. Nie tylko dlatego, że bezdyskusyjnie utalentowany Brian Bolland poświęcił dwa lata swego życia dla zilustrowania tej opowieści, ale też dlatego, że siła rażenia jej fabuły ani trochę nie straciła na swej nośności. Stąd też ów komiks skutecznie dezaktualizuje zestaw wyświechtanych „argumentów” jakie zwykli kierować pod adresem superbohaterskich produkcji, ci którzy nie przejawiają tolerancji dla tej konwencji. A przecież od premiery „Zabójczego żartu” upłynęło już niemal ćwierć wieku!
Piszący te słowa daleki jest od wmawiania komukolwiek, że ten czy inny tytuł należy koniecznie przeczytać. W tym jednak przypadku, tego typu „polecanka” wydaje się jak najbardziej wskazana - zwłaszcza osobom zainteresowanym fenomenem przełomu jaki nastąpił wraz ze schyłkiem lat osiemdziesiątych w ujmowaniu trykocianej konwencji. Bez lektury wspólnego działa Briana Bollanda i Alana Moore’a zrozumienie tegoż zjawiska byłoby co najmniej niepełne.
„Zabójczy żart” to nie tyle opowieść o pokomplikowanych relacjach pomiędzy zamaskowanym alter ego Bruce’a Wayne’a, a jego głównym adwersarzem, co raczej próba ujęcia swoistej „magii sympatycznej” scalającej skrajnie różne osobowości jakimi są Batman i Joker. W chwili zadumy Bruce Wayne zapytuje wręcz: „Jak dwóch ludzi może tak bardzo się nienawidzić, a jednocześnie w ogóle się nie znać?”. Tymczasem kierujący się osobliwą „logiką” morderczy klown zdaje się nie zawracać sobie głowy podobnymi dylematami. Miast tego wspomniany koncentruje się na realizacji iście szatańskiego planu, którym zamierza przyćmić ogół wcześniejszych swych „dokonań”. O ile jednak zamiar uderzenia wprost w Mrocznego Rycerza trudno byłoby uznać za łatwy do wykonania, o tyle bliskie mu osoby stanowią znacznie łatwiejszy cel. A jako, że skrywana pod maską i peleryną tożsamość rzeczonego pozostaje wielką niewiadomą Joker zwraca się ku tym, z którymi obrońca Gotham zwykł się bratać. Tym samym na tle koszmaru zafundowanego rodzinie Gordonów czytelnik staje się biernym obserwatorem kolejnej konfrontacji pomiędzy Jokerem a Batmanem, którą z powodzeniem można uznać za esencję ciągnącego się między nimi konfliktu.
Mimo, że pomysłodawcą fabularnego trzonu tej opowieści był nie Alan Moore, a Brian Bolland (to właśnie on zaproponował stworzenie historii z udziałem Jokera po tym jak decydenci DC Comics odrzucili koncepcje spotkania Batmana i Sędziego Dredda) pomysłodawca "Promethei" z powodzeniem odnalazł się w roli „portrecisty” niuansów powikłanej psychiki Jokera. Jak często bywało w przypadku brytyjskiego scenarzysty także i tym razem sięgnął on po motywy eksploatowane w zamierzchłej przeszłości. Stąd też również geneza głównego adwersarza Batmana została oparta o zaistniały wiele lat wcześniej pomysł (opublikowany w „Detective Comics vol. 1” nr 168 z lutego 1961 r.). Rzecz jasna Alan Moore nie byłby sobą, gdyby z niezbyt wyszukanego konceptu nie uczynił wersji wręcz kanonicznej. I nawet jeśli sam Joker powątpiewa w prawdziwość miotających się po jego odkształconej świadomości wspomnień, to i tak tysiące fanów „mitologii Mrocznego Rycerza” uznaje interpretacje Moore’a za optymalną. Tym bardziej, że szaleństwo naczelnego nemezis Batmana jest tu niemal namacalne, a poczucie obcowania z alternatywną do powszechnie przyjętej metodą interpretacji rzeczywistości pogłębia wspomniane odczucie.
Odpowiedź na pytanie o genezę zła wprzęgniętego w postać Jokera być może nie szokuje tak jak w nieco już zamierzchłym roku 1988. Zwłaszcza, że od tamtej pory tabun mniej lub bardziej utalentowanych pisarczyków niejednokrotnie raczył nas identycznym schematem fabularnym (kto nie wierzy niech zajrzy chociażby do „XIII – Mystery: Mangusta” czy „Kriss de Valnor: Nie zapominam o niczym!”). Tego typu ujęcie ma niewątpliwie znaczne walory, a przy okazji zdradza wiarę autorów tych opowieści w człowieka jako istotę z natury dobrą. Bowiem zło tkwi nie tyle w bohaterach wspomnianych opowieści, co raczej w splocie różnego rodzaju niezależnych od nich uwarunkowań. Tyle, że jak już wzmiankowano podobny motyw eksploatowano w ostatnich latach aż nazbyt często…
Można długo i namiętnie dyskutować o wpływie „Zabójczego żartu” na „Mrocznego Rycerza” Christophera Nolana. Wydaje się jednak, że skłonność ekranowego Jokera do udowadniania swojej wersji interpretowania ludzkich zachowań oraz niejednoznaczność pochodzenia tej postaci pozostaje w przynajmniej częściowej zależności od wspólnego dzieła weteranów magazynu „2000 AD”. Zresztą zapewne nieprzypadkowo data reedycji „The Killing Joke” przypadła na okres poprzedzający premierę przywołanego chwilę temu filmu.
Nie ujmując nic z jakości scenariusza Alana Moore’a trudno wyzbyć się odczucia, że bez ilustracji autorstwa Briana Bollanda „Zabójczy żart” wiele straciłby na sile swego przekazu oraz ogólnej jakości. Perfekcyjnie prowadzona kreska, znajomość anatomii i prawideł perspektywy nieosiągalna dla znacznej części współczesnych twórców oraz świetne wyczucie dynamiki przy równoczesnym rozmachu kompozycyjnym (m.in. niezapomniana scena wjazdu Batmobila do lunaparku Jokera) – wszystko to sprawia, że niniejszy tytuł niezmiennie plasuje się w ścisłym gronie najsprawniej narysowanych komiksów superbohaterskich w dotychczasowych dziejach tej konwencji. Stąd też tym bardziej żal, że wraz z zakończeniem prac nad „Zabójczym żartem” brytyjski grafik niemal całkowicie skoncentrował się na tworzeniu okładek (skądinąd klasy samej w sobie) – przede wszystkim dla miesięczników z oferty DC Comics (m.in. „Wonder Woman vol. 2”, „The Flash vol. 2”, „Animal Man vol.1”).
„Niemal”, ponieważ chwilową odskocznią od podjętej przezeń specjalizacji okazała się powstała na potrzeby pierwszej antologii „Batman: Black & White” nowelka „Niewinny człowiek”. Także ten utwór – tym razem w całości stworzony przez Bollanda – również znalazł się w niniejszym wydaniu (w wersji kolorowej). Monolog specyficznego nastolatka zdaje się z powodzenie wpisywać w poetykę zarówno „Zabójczego żartu” jak i innych fabuł z udziałem Detektywa w Pelerynie, w których podejmowano motyw obsesji w kontekście Mrocznego Rycerza. Tym samym Brian Bolland udowodnił, że posiada potencjał do odnalezienia się także w roli „krótkometrażowego” scenarzysty.
Wyjątkowość wznowienia tej opowieści to nie tylko pełna szczerze brzmiącego entuzjazmu przedmowa Tima Sale’a (swoją drogą osobnika, któremu postać obrońcy Gotham również obca nie jest…), ale przede wszystkim nowa warstwa kolorystyczna specjalnie przygotowana na tę okazję przez samego Bollanda. Według deklaracji rzeczonego gama barw z pierwotnego wydania dalece odbiegała od poczynionych przezeń sugestii. Mimo, że interpretacji brytyjskiego grafika trudno zarzucić znamiona fuszerki, to jednak kolorystyka rodem z pierwodruku zdaje się trafniej ujmować wymowę scenariusza. Monochromatyzm co najmniej kilku sekwencji (m.in. kulminacji „pokazu” Jokera w lunaparku) skutecznie podsycał poczucie absurdu i grozy zawarte w tej fabule czyniąc tym samym wersję Johna Higginsa (kolorysty wydania z 1988 r.) bardziej przekonującą (choć niewykluczone, że taka, a nie inna ocena wynika z przyzwyczajenia piszącego te słowa).
Oprócz wspominanego wstępu i „Niewinnego człowieka” album wzbogacono o szkice koncepcyjne oraz posłowie Briana Bollanda. Dodatkowym walorem edycji Egmontu jest dostrzegalna poprawa stylistyki przekładu w porównaniu z pierwszym wydaniem (nie wspominając już o poligraficznej jakości). Podsumowując, „Zabójczy żart” jest nie mniej zabójczo znakomity niż był przed ćwierćwieczem. Lektura obowiązkowa.
Tytuł: "Batman": "Zabójczy żart”
- Scenariusz: Alan Moore
- Szkic, tusz, kolory i okładka: Brian Bolland
- Wstęp: Tim Sale
- Posłowie: Brian Bolland
- Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydawca: Egmont Polska
- Wydanie II
- Data publikacji: 5 marca 2012 r.
- Okładka: twarda
- Format: 17 x 26
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Stron: 64
- Cena: 45 zł
comments powered by Disqus