"Batman": "Powrót Mrocznego Rycerza" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 20-07-2012 14:37 ()


Powyższego tytułu wszystkim zainteresowanym komiksem raczej przedstawiać nie trzeba. Zwłaszcza, że rezonans zaistnienia tej publikacji jest odczuwalny po dzień dzisiejszy. Nic zatem dziwnego, że obok „Zabójczego żartu”, również „Powrót Mrocznego Rycerza” doczekał się polskiej reedycji.

Ponoć po tym jak Konstantin Ton (rosyjski architekt na usługach cara Mikołaja I) ujrzał wzniesiony w myśl jego planów moskiewski Sobór Chrystusa Zbawiciela, porzucił swój fach uznając, że nie będzie już w stanie zaprojektować okazalszej budowli. Bez względu na autentyzm tego przekazu pewne jest, że gdyby Frank Miller pożegnał się z komiksową branżą tuż po zrealizowaniu przezeń „Dark Knight Returns” jego osoba i tak na trwałe wpisałaby się w dzieje światowego komiksu. Nie mielibyśmy co prawda „Sin City” i „300” (choć również także tak przykrych lektur jak „Mroczny Rycerz Kontratakuje” czy „Holly Terror”…), ale mimo to ignorowanie dorobku wzmiankowanego twórcy w dyskusjach o współczesnym kształcie komiksowego medium i tak byłoby kompletnym nieporozumieniem.  Opracowując autorską wersję Mrocznego Rycerza Miller stworzył dzieło z powodzeniem opierające się próbie czasu. Nie przeszkadzają w tym ani zimnowojenne akcenty (zwłaszcza, że spoglądając na współczesny układ sił trudno wykluczyć ponowne zaognienie międzynarodowych relacji), ani też brak mnóstwa technologicznych „cudeniek”, bez których trudno wyobrazić sobie współczesność. Natomiast zaskakująco aktualnie pobrzmiewa wszechobecna na kartach tej opowieści drapieżność mediów wyzbytych chociażby śladowych resztek etyki. Już sam pomysł narracji za pośrednictwem fragmentów telewizyjnych przekazów stanowił wówczas (tj. w roku 1986) absolutne novum. Zwłaszcza, że jest w tym coś ze zmodernizowanego odpowiednika powieści epistolarnej, a przy okazji błyskotliwej gry z czytelnikiem.

Z współczesnej perspektywy schemat fabularny zaproponowany przez twórcę „Born Again”  - ukazanie głównego bohatera w podeszłym wieku - może jawić się niezbyt odkrywczo. Zwłaszcza, że od momentu premiery „Powrotu Mrocznego Rycerza” ów koncept usiłowali powielać scenarzyści tego sortu co Mike Grell („The Longbow Hunters”), Paul Jenkins („Wolverine: The End”) czy Jim Krueger („niespełniony” odpowiednik „Kingdom Come” w postaci „Earth X”). A jednak oryginalność tego pomysłu wciąż nie przestaje zadziwiać. Dzieje się tak m.in. za sprawą umiejętnego odsłaniania kolejnych „warstw” psychiki Bruce’a Wayne’a, który w skutek postarzenia staje się postacią bardziej pokomplikowaną i tym samym jeszcze bardziej interesującą. Mimo upływu lat dziedzic fortuny Wayne’ów wciąż nie uporał się z trawiącym go wspomnieniem mordowanych rodziców. Nawet zaniechanie superbohaterskiej działalności (swoją drogą nie z własnej woli, a w efekcie wzmożonej presji społecznej) nie przyczyniło się do pogrzebania wewnętrznych lęków tytułowego bohatera. Mroczna natura niegdysiejszego obrońcy Gotham niczym totemiczne bóstwo zdaje się wołać doń z głębokich zakamarków jego duszy.

Próba porzucenia dawnych nawyków potęguje rozkład społeczny rodzinnego miasta pogrążonego w przygnębieniu multimilionera. Ulicą włada gang bezwzględnych Mutantów, którym marzy się przejęcie kontroli nie tylko nad miastem. Policja z trudnym utrzymuje pozory praworządności; zwłaszcza, że zasłużony komisarz James Gordon (swoją drogą znakomicie ujęta postać!) lada moment odejdzie w stan spoczynku. W ratuszu zasiada zmanipulowany półidiota, a podstarzały prezydent Stanów Zjednoczonych szykuje się do rozprawy z wiecznie problematycznymi Sowietami. Gdy za sprawą nieodpowiedzialnego psychiatry Harvey Dent (szerzej znany jak Two-Face) wychodzi na wolność powrót Zamaskowanego Krzyżowca jest już tylko kwestią czasu… 

Był taki moment dziejowy, gdy w środowiskach deklarujących się jako postępowe, furorę zrobiło stwierdzenie, w myśl którego byt kształtuje świadomość. Mimo blamażu tej formacji intelektualnej akurat w przypadku tytułowego bohatera omawianego komiksu teza ta sprawdza się co najmniej częściowo. Już wcześniej nie stroniący od radykalnych poczynań Batman wykazuje zaskakującą elastyczność sięgając po zdawałoby się wyklęte metody działania. Nie waha się korzystać z wsparcia nieletniej, ogłasza się de facto liderem jednego z młodocianych gangów, deklaruje zamiar radykalnego rozwiązania problemu Jokera. Tym samym zamaskowane alter ego Bruce’a Wayne’a zdaje się zapuszczać w „rewiry” wobec których wcześniej konsekwentnie się dystansował. I co więcej upewnia się w przekonaniu, że właśnie tak powinno być. Ów stan nie jest przypadkowy, lecz stanowi odpowiedź na zmiany w otaczającej głównego bohatera rzeczywistości. Równocześnie nie sposób opędzić się do poczucia, że pod postacią komiksowego sztafażu Miller usiłował wskazać zagrożenia tkwiące w społecznych i systemowych aberracjach Ameryki doby lat osiemdziesiątych (autor ewidentnie nie darzył też sympatią psychiatrów). Nic zatem dziwnego, że niebawem po publikacji całości cyklu „Powrót Mrocznego Rycerza” stał się podstawą dla czegoś na kształt debaty publicznej. Już tylko ta okoliczność świadczy o klasie, sile „rażenia” i wyjątkowości tego dzieła.

Zamiar pełnego ukazania wielowymiarowości niniejszej publikacji jest zadaniem przerastającym formułę niniejszego tekstu. Dlatego warto wspomnieć jeszcze o jednym, szczególnym aspekcie „Powrotu…”. Chodzi mianowicie o udział w tej fabule Supermana, pod względem ogólnego klimatu postaci dalece różnej od Mrocznego Rycerza, a zarazem bardzo mu bliskiej (chociażby z racji często podejmowanej współpracy m.in. w legendarnym magazynie „World’s Finest Comics”). Wielu już mierzyło się z próbą ujęcia swoistej „chemii” łączącej Mrocznego Rycerza i Człowieka ze Stali. Millerowi udało się to wręcz wzorcowo poprzez uwypuklenie skrajnych wręcz różnic charakterologicznych. Przy czym potomek cywilizacji Kryptonu nie jest tu odchowanym na farmie ćwokiem z Kansas, lecz niewiele tylko mniej bystrym niż Batman osobnikiem o jasno sprecyzowanych poglądach i celach działania. Okoliczność, że Miller nie poszedł na łatwiznę czyniąc Clarka Kenta kimś więcej niż poczciwym dziennikarzyną świadczy o nieszablonowości tego twórcy, a zarazem podkreśla kluczowe cechy osobowości Bruce’a Wayne’a: zgorzkniały cynizm, brak złudzeń co do miernoty natury ludzkiej, przekonanie o zasadności swych racji. Niejako na marginesie wypada dodać, że obecna tu scena konfrontacji obu flagowych osobowości DC Comics w pełni zasłużenie zajęła poczesne miejsce w annałach superbohaterskiej konwencji.

Niewiele mniej udanie wypada zwięzły wątek z udziałem Olivera Queena alias Green Arrow, postaci nad wyraz adekwatnej dla ukazanego tu świata przedstawionego. Zwłaszcza, że w profil tej osobowości przynajmniej od schyłku lat sześćdziesiątych wpisany był wyraźny rys dystansowania się wobec drenującego społeczeństwo Stanów Zjednoczonych systemu korporacyjnego. W wersji Millera Queen srodze zapłacił za swój pęd ku niezależności i bezkompromisową postawę. Mimo to ani trochę nie traci on rezonu, a nawet zdaje się inspirująco wpływać na poczynania Bruca’a Wayne’a. Przysłowiową wisienką na torcie umiejętnie sportretowanych osobowości jest kamerdyner rodu Wayne, Alfred Pennyworth jawiący się niczym relikt zamierzchłej belle epoque.  

Parafrazując tytuł jednej z najbardziej udanych opowieści z udziałem Batmana, Mroczny Rycerz nie byłby sobą bez swego Mrocznego Miasta. Miller bezceremonialnie wydobył z Gotham to co najgorsze czyniąc z tej metropolii wzorcowy przykład dystopii. Wspomniane poczucie idealnie podkreśla warstwa graficzna, pełna celowych deformacji, wynaturzeń i rysunkowych „dziwolągów”. Uczciwie trzeba przyznać, że chwilami maniera wzmiankowanego twórcy może irytować żenującymi wręcz uproszczeniami. Jednak brzydota świata przedstawionego synchronizuje się z degrengoladą społeczności miasta, a nie zawsze udane szkice z powodzeniem ratuje gustownie dobrana kolorystyka w wykonaniu Lynn Varley. Ewolucja kostiumu głównego bohatera (każdy kolejny strój jest mroczniejszy od poprzedniego) dobitnie podkreśla degenerację realiów hipotetycznej przyszłości. Dzięki nowatorskiej taktyce kadrowania ich ogrom nie przytłacza – nawet pomimo ogólnie „dusznej” atmosfery opowieści.

Jedyne co zaburza ogólnie miłe odczucia wobec warstwy graficznej „Powrotu…” to fatalna, znacznie ustępująca swej „odpowiedniczce” z pierwszego wydania, ilustracja na okładce. Natomiast o wiele lepiej pobrzmiewa stylistyka i sens nowego tłumaczenia w wykonaniu bez cienia wątpliwości kompetentnego Tomasza Sidorkiewicza. Zwłaszcza, że poprzednie, autorstwa Tomasza Kreczmara, wzbudzało szereg zastrzeżeń u osób zaznajomionych z wersją oryginalną. Reasumując: kwintesencja rewolucjonizującego gatunek komiksu, a tym samym pozycja wręcz kanoniczna.

 

Tytuł: „Batman: Powrót Mrocznego Rycerza”  

  • Scenariusz i szkic: Frank Miller
  • Tusz: Klaus Janson
  • Kolory: Lynn Varley 
  • Przekład: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca: Egmont Polska
  • Wydanie II
  • Data publikacji: lipiec 2012 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 170x260 mm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 208
  • Cena:  89,99 zł

Pierwotnie opublikowano w formie tetralogii pomiędzy marcem a czerwcem 1986 r.

    


comments powered by Disqus