„Punisher MAX” tom 6 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 31-07-2019 15:35 ()


Nie jest łatwo wejść w przysłowiowe buty po wyróżniającym się scenarzyście. Tymczasem z tego typu wyzwaniem mieli do czynienia fachowcy od słowa pisanego, którym powierzono losy „Franciszka Zameckiego” po odejściu Gartha Ennisa z zespołu realizatorów serii „Punisher MAX”. Irlandzki twórca dał się bowiem poznać (nie pierwszy już zresztą raz) jako bezkompromisowo poczynający sobie kreator. Tę okoliczność docenili zarówno czytelnicy, jak i krytycy, a sam cykl zyskał status być może najbardziej udanego „zapisu” poczynań „Pogromcy”.

Po sześćdziesięciu epizodach współtwórca „Kaznodziei” został oddelegowany do kontynuowania opowieści zaprezentowanej niegdyś w miniserii „Witaj w domu, Frank” („Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” tom 15 i 43), tj. sześcioczęściowej fabuły „The Resurrection of Ma Gnucci Part One" („Punisher: War Zone vol.2” nr 1-5). Pozostał on zatem w „temacie”, choć na jego innym „odcinku”. Natomiast ciąg dalszy „maksymalnego” cyklu powierzono Greggowi Hurwitzowi (wcześniej użyczającemu swego „pióra” m.in. przy takich przedsięwzięciach jak „Foolkiller” i publikowana także u nas seria „Batman: Mroczny Rycerz”), który z miejsca dał do zrozumienia, że ani myśli pozwolić przytłoczyć się sławie i chwale swojego utytułowanego poprzednika.

Toteż w efekcie mocnego wejścia zaproponował on z pozoru tylko mało odkrywczą historię. Bo chociaż „Dziewczęta w białych sukienkach” to lektura, w której autor skryptu posłużył się często spotykanymi we wcześniejszych perypetiach Franka motywami (osobliwa wrażliwość protagonisty, bezkarne eksploatowanie lokalnej społeczności przez miejscową organizację przestępczą), to jednak zdołał on na tyle umiejętnie je zakomponować, że owa fabuła z powodzeniem może być potraktowana jako integralny „składnik” stażu Ennisa. Nie brak tu bowiem tak charakterystycznej dla rzeczonego twórcy bezkompromisowości i bezobcesowej metodyki działań Punishera. Zgodnie z „poetyką” serii nie inaczej sprawy mają się w rozpisanych przez Duane’a Swierczynskiego „Sześciu godzinach do zabicia” oraz „Silę natury”. Wszak także tym razem były żołnierz amerykańskiej piechoty morskiej okazuje się niepowstrzymaną maszyną do zabijania wszystkich tych, którzy w jego przekonaniu zasługują na jedyną, słuszną formę kary. Przy czym w tej drugiej nowelce (a także wieńczącym niniejszy tom „Czarnym notatniku”) okazuje się, że potrafi on działać nad wyraz subtelnie. Na subtelności nie ma natomiast miejsca w opowieści „Witajcie na Bayou”. Wizytę Franka w odludnym zakątku Luizjany można bowiem śmiało uznać za niezgorsze survivalowe wyzwanie niż pamiętny wojaż rodziny Woodów w filmie „Wzgórza mają oczy”.

Analogicznie do fabularnej strony tej propozycji wydawniczej także jej warstwę plastyczną charakteryzuje stylistyczna różnorodność. Z jednej bowiem strony Michael Lacombe (notabene widywany przy takich projektach jak „Knight and Squire” oraz „Wolverine Weapon X”) zaproponował wygładzoną, realistyczną kreskę, momentami nieco podobną do stosowanej przez Briana Hitcha w trakcie jego współpracy przy tworzeniu „Ultimates vol.1”. Z drugiej natomiast na „pokładzie” serii znalazło się miejsce dla ewidentnych „wrażeniowców”: Laurence’a Campbella i Gorana Parlova, celujących w mniej szczegółowym ujmowaniu realiów kreowanych. Zwłaszcza ostatni z nich być może zapadł w pamięć zbieraczom niniejszej serii, jako że miał on okazje ilustrować znaczną część jej wcześniejszych epizodów (m.in. historie z udziałem niewątpliwie wyrazistego Barrakudy). Ujmując rzecz kolokwialnie żaden z nich nie „położył” zlecenia i tym samym otrzymujemy pochodną pracy może nie tyle olśniewających talentem klasyków gatunku ile zaprawionych w podjętym przez nich zawodzie fachowców. Jest zatem krwawo i dosadnie jak przystało na prezentacje „urobku” jednej z największych zmor zorganizowanej przestępczości.

Można byłoby pokusić się o stwierdzenie (do tego nie bez przejawów rozczarowania): „Ale to już wszystko było…”. Potencjalnych nabywców tegoż obszernego druku zwartego wypada jednak zapewnić, że mimo tej okoliczności zespołowi scenarzystów kontynuujących „siekę” pomysłodawcy „Chłopaków” udało się dopisać do swoistej „kroniki” poczynań Zameckiego zajmujące „rozdziały”. Wysokooktanowa rozrywka przy wtórze wystrzałów, eksplozji i gęsto ścielącego się trupa jest zatem gwarantowana. A co więcej według zapowiedzi przedstawiciela polskiego oddziału Egmontu, jeśli chodzi o aktywności Punishera, spokojnie możemy liczyć na więcej. Stąd tom siódmy (i nie ostatni!) trafi do dystrybucji już w listopadzie.

 

Tytuł: „Punisher MAX” tom 6

  • Tytuł oryginału: „Punisher MAX vol.6”
  • Scenariusz: Gregg Hurwitz, Duane Swierczynski, Victor Gischler
  • Szkic i tusz: Laurence Campbell, Michel Lacombe, Goran Parlov, Jefte Palo
  • Kolory: Lee Loughridge, Val Staples, Stephane Peru
  • Wstęp: Robert Kreis
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta
  • Konsultacja merytoryczna: Kamil Śmiałkowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginału: 25 stycznia 2017 r. 
  • Data publikacji wersji polskiej: 16 czerwca 2019 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,5 x 26,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 420
  • Cena: 109,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie na kartach serii „Punisher MAX” nr 61-65 (październik 2008-luty 2009) oraz „Punisher: Frank Castle MAX” nr 66-74 (marzec-listopad 2009) oraz wydań specjalnych „Punisher: Force of Nature” (kwiecień 2008) i „Punisher Max Special: Little Black Book” (sierpień 2008).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus