„Punisher MAX” tom 3 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 17-01-2018 19:41 ()


Jeśli komuś wydawało się, że handel niewolnikami to domena minionych epok oraz typów spod ciemnej gwiazdy wysługujących się w tym procederze m.in. kalifom Kordoby i purytańskim specjalistom od przekręcania biblijnych tekstów na swoją korzyść, to na swój sposób miał rację: wydawało mu się. Okazuje się bowiem, że dystrybucja tzw. żywym towarem trwa w najlepsze także współcześnie, a jeden z najsprawniej prosperujących ośrodków obrotu ludźmi znajduje się nie tak znowu daleko od polskich granic, bo w Berlinie. Dobrze znany czytelnikom tytułów spod szyldu Domu Pomysłów Punisher co prawda do tejże metropolii nie dojechał. Jak się jednak okazuje, pełne ręce roboty w tym kontekście ma również u siebie.

O zmaganiach z handlarzami niewolników traktuje bowiem pierwsza z zaprezentowanych w niniejszym tomiszczu historii zatytułowana, nomen omen, „Handlarze niewolników”. Miast jednak zmagać się z emisariuszami marokańskich klanów, które obecnie są na dobrej drodze do zmonopolizowania tej „branży” w Europie Zachodniej, Frank Castle bierze na celownik bezwzględnego watażkę rodem z Mołdowy, który wraz ze swoją hanzą usiłuje odnaleźć się na amerykańskim gruncie. Wygląda na to, że tzw. Stary radzi sobie pod tym względem niezgorzej, niż w czasach zainicjowanej przez niemiecki wywiad wojny w dawnej Jugosławii, gdy miał on brać udział w czystkach etnicznych na terenie Bośni i Hercegowiny. Osobliwe przebranżowienie się na dystrybucję uprowadzonych mieszkańców pacyfikowanych wiosek (w tym zwłaszcza młodych kobiet i dzieci) najwyraźniej nie stanowiło dlań większych trudności i tym samym bezwzględni przybysze w Europy Wschodniej sieją postrach nie tylko wśród swych ofiar, ale też zastanej, nie w pełni świadomej z kim ma ona do czynienia, konkurencji. „Franciszek Zamecki” wyrusza zatem na łów, choć nawet on chyba nie w pełni zdaje sobie sprawę ze skali podjętego przezeń wyzwania.

Według podobnego schematu skonstruowano zaczyn fabularny drugiej opowieści, która złożyła się na niniejsze wydanie zbiorcze. „Barrakuda” zaczyna się bowiem dość niewinnie (rzecz jasna jak na miarę tytułu z udziałem „Pogromcy”), tj. od przypadkowego oswobodzenia finansisty dobrze prosperującej korporacji przetrzymywanego przez latynoskich bandziorów trudniących się handlem kokainą. Rychło okazuje się, że ten z pozoru błahy epizod inicjuje ciąg wydarzeń, za których sprawą Frank będzie miał sposobność skonfrontować się z być może jednym z najbardziej niebezpiecznych (i na swój sposób najbardziej „odjechanych”) przeciwników w swojej karierze. A wszystko to z korpo-nawijką w tle, mało finezyjną zdradą, wygłodniałymi rekinami, wdrażaniem prawideł tzw. kreatywnej księgowości oraz przepychankami na szczycie biznesowej hierarchii.  

Czytelnicy poprzednich dwóch albumów zbierających dokonania Gartha Ennisa w kontekście przypadków Franka Castle’a teoretycznie nie powinni czuć zaskoczenia lekturą także trzeciej odsłony serii „Punisher MAX”. Wszak już wcześniej, ów słynący z niestronienia od epatowania brutalizacją przemieszaną z osobliwym humorem scenarzysta (kto nie wierzy, niech zajrzy chociażby do jego interpretacji „Hellblazera”) traktuje tę formułę twórczej wypowiedzi jako znak rozpoznawczy swej twórczości. O ile nie zawsze udaje mu się zachować stosowną równowagę przed popadnięciem w autoparodię (vide mini-seria „Fury”, cykl „Chłopaki”), o tyle „Zamecki” w jego wykonaniu to wręcz crème de la crème tej postaci. Toteż nieprzypadkowo i całkowicie zasadnie „Punisher MAX” zaliczany jest do najbardziej udanej części dorobku tego autora obok takich tytułów jak wzmiankowany „Hellblazer”, „Kaznodzieja” i „Hitman”. Wydawać by się mogło, że w kontekście, określmy to umownie, ścieżki zawodowej „Pogromcy”, trudno wnieść nowy, a przy tym odświeżający element. Boleśnie przekonali się o tym m.in. twórcy (a jeszcze bardziej czytelnicy ich utworów), którzy w połowie lat 90. minionego wieku usiłowali podsycić podupadające zainteresowanie perypetiami Punishera (niesławny „Suicide Run” – polska edycja „The Punishera” nr 2-4/1996 oraz 1-2/1997). I faktycznie trudno byłoby mówić o nadmiernej oryginalności, gdyby nie metoda narracji przyjęta przez Ennisa: bezkompromisowa, a co za tym idzie przeznaczona dla zdecydowanie dojrzałego czytelnika. Stąd nie ma tu miejsca na przysłowiowe owijanie w bawełnę, łagodzenie konwencji i różnego typu eufemizmy. Frank bierze aktywny udział w grze dla tzw. dużych chłopców, której reguły są bezwzględne. Toteż zarówno w „Handlarzach…”, jak i „Barrakudzie” trup ściele się gęsto, a forma żegnania z tym światem szubrawców, którzy dostają się pod lufę lub pięść weterana wojny wietnamskiej, nierzadko należy do nad wyraz wyszukanych.

Irlandzki scenarzysta od zawsze dobrze czuł się w tego typu konwencji; tym razem jednak zdaje się on przechodzić samego siebie. Do tego w jak najkorzystniejszym rozumieniu tego określenia. Sprawnie nakreślono także osobowości drugiego oraz dalszych planów. Co więcej, dotyczy to nie tylko Barrakudy (który to osobnik zapewne z powodzeniem odnalazłby się na kartach solowej mini-serii), ale też z pozoru niezdolnych do zainteresowania czytelników korpoludków przewijających się na kartach drugiej opowieści. Szczególnie zajmująco jawi się pod tym względem jej główna postać kobieca w osobie zwulgaryzowanej wersji skądinąd znanej Mary Jane Watson Parker. To właśnie Alice (bo to niej mowa) nadaje tej historii dodatkowego (i lekko pieprznego zarazem) kolorytu, a przy okazji raz jeszcze potwierdza regułę, w myśl której „kobieta w życiu mężczyzny jest jak tajfun”. Przynajmniej część zastosowanych przez Ennisa rozwiązań fabularnych szokuje wręcz swoją świeżością i z tym większą mocą umilają one lekturę tego tomu. Oczywiście nie mogło zabraknąć osławionego „ennisowskiego” humoru, odrobiny motywów niejako wywleczonych z podręczników poprawności politycznej oraz szermowania stereotypami w kontekście mieszkańców Europy Wschodniej i Południowej. Taka już jednak - znowu posłużmy się umownym określeniem - uroda tekstów tego autora. Co by jednak nie mówić „Punisher MAX” to udany przykład narracyjnej biegłości tego autora.  

W warstwie plastycznej z miejsca daje się zauważyć absencję Douga Braithwaite’a, a co za tym idzie jego wyzbytej choćby grama idealizacji, szarpanej kreski jak ulał pasującej do zbrutalizowanej rzeczywistości, w której przyszło funkcjonować tytułowemu bohaterowi tej serii. Leonardo Férnandez stara się jak może, a nawet znać w jego planszach znamiona zwyżkującej formy. Wprost jednak rzecz ujmując, to nie ta skala rysowniczej indywidualności jak w przypadku wcześniej przywołanego plastyka. Niemniej także Férnandez (bo to jemu przypadło zilustrowanie „Handlarzy niewolników”) przykłada się do powierzonego zadania umiejętnie, ilustrując sceny strzelanin i postaci w ruchu, a w jego pracach ogólnie mniej jest sztywności, niż miało to miejsce chociażby w tomie pierwszym. Natomiast w pracach Gorana Parlova (notabene niegdyś udzielającego się w barwach wydawnictwa Bonelli, którego produkcji w Polsce wciąż niestety nie za wiele) znać lekkość przy równoczesnej skłonności ku dobrze pojmowanemu minimalizmowi, pokrewnemu dokonaniom dojrzałego Sala Buscemy („The Spectacular Spider-Man vol.1”), a po części również niektórym pracom Briana Hitcha („The Ultimates: Homeland Security”, „Liga Sprawiedliwości: Maszyny zagłady”). W pełni panuje on nad mimiką portretowanych postaci, ich gestykulacją i mową ciała. Równie dobrze wypadają w jego wykonaniu zarówno sceny pełne zdynamizowanej zamaszystości, jak i z udziałem tzw. gadających głów. Tych drugich bowiem jest tu niemało z racji skłonności scenarzysty do rozbudowanych partii dialogowych.

Wbrew wewnętrznemu oporowi piszącego te słowa ku przesadnemu wychwalaniu dokonań Gartha Ennisa (wszak nie raz i nie trzy przytrafiały mu się realizacyjne porażki - jak chociażby boleśnie wtórny „Ghost Rider: Droga ku potępieniu”) w tym akurat przypadku okazał się on autentycznym czarodziejem narracji. Stąd „Punisher MAX” uznawany jest za jedno z najbardziej udanych dokonań w jego dotychczasowym dorobku. Wypada jedynie dodać, że nieprzypadkowo i zasadnie.

 

Tytuł: „Punisher MAX” tom 3

  • Tytuł oryginału: „Punisher MAX vol.3”
  • Scenariusz: Garth Ennis
  • Szkic: Leandro Fernández, Goran Parlow
  • Tusz: Scott Koblish, Goran Parlow
  • Kolory: Dan Brown, Giulia Brusco  
  • Ilustracje na okładkach: Tim Bradstreet
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta
  • Konsultacja merytoryczna: Kamil Śmiałkowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 17 maja 2006 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 7 grudnia 2017 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,5 x 26,5 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 288
  • Cena: 89,99 zł

Zwartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „The Punisher MAX” nr 25-36 (listopad 2005-październik 2006).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus