„Doom Patrol” tom 1 - recenzja
Dodane: 24-07-2019 21:16 ()
Geniusz i szaleństwo ponoć nierzadko chadzają parami. Swego czasu uzależniony od czekolady z wysoką zawartością magnezu Grant Morrison zwykł był uchodzić za ucieleśnienie tego zjawiska. Nieprzypadkowo, bo jego wykonane na zlecenie DC Comics wczesne realizacje – „Animal Man vol.1” i „Doom Patrol vol.2” - uczyniły zeń nie tylko wziętego i cenionego autora, którym pozostaje on również współcześnie, ale też swoistą osobliwość na „mapie” komiksu anglosaskiego oraz część przełomowego zjawiska, któremu na „imię” brytyjska inwazja.
Rzeczony znalazł się bowiem w gronie twórców, którzy podążając szlakiem przetartym przez Alana Moore’a (m.in. „Saga o Potworze z Bagien”, „Superman: Co się stało z Człowiekiem Jutra?”) trwale zrewolucjonizowali konwencje superbohaterską. Naonczas niespełna trzydziestolatek dał się poznać jako wręcz wulkan pomysłów i w praktyce wykazując słuszność zasady, której miał się trzymać w kolejnych dekadach swojej aktywności, tj. „nieważny jest bohater, ważna jest historia”. Tym właśnie sposobem podarował on czytelnikom produkcji DC Comics znakomitą i niestety wciąż niepublikowaną w Polsce serię „Animal Man vol.1” przybliżającą perypetie niejakiego Buddy’ego Bakera, osobowości de facto kuriozalnej i o z pozoru nikłym potencjale rozrywkowym. Jak się jednak okazało, „Szalony Szkot” zdołał zaproponować kompleksowo zaplanowaną, tragiczną opowieść kreowaną z myślą o zdecydowanie dojrzalszym czytelniku niż przeciętny odbiorca superbohaterskiej oferty.
Realizowany równolegle „Doom Patrol vol.2” również rozpisał on według wspominanych chwilę temu prawideł. Dzięki temu zabiegowi przejęta od dotychczasowego scenarzysty Paula Kupperberga mało popularna seria o nieprzesadnie lubianej drużynie herosów prędko okazała się wydarzeniem porównywalnym z wcześniejszymi dokonaniami „Czarownika z Northampton” na kartach miesięcznika „The Saga of the Swamp Thing”. Podobnie jak wcześniej Martin Pasko (scenarzysta „The Saga…” do dziewiętnastego odcinka) rozpoczął „oczyszczanie pola” dla wiekopomnych popisów Alana Moore’a, tak również Kupperberg, skorzystał z przytrafiającej się okazji (a była nią epicka saga „Invasion” obejmująca swym zasięgiem większość „zakątków” tegoż uniwersum), by dotkliwie przetrzebić ówczesny skład tytułowej formacji. W konsekwencji ułatwił on zadanie swemu następcy, który za sprawą polityki wydawnictwa otrzymał „zielone światło” na całkowitą reorientację tego tytułu. Toteż zachowując mimo wszystko jej superbohaterski „pokost”, „Morri” zdecydował się podążyć w kierunkach, które wówczas frapowały go w sposób szczególny.
Stąd na tle procesu odtworzenia drużyny powołanej swego czasu przez pozbawionego władzy w nogach Nilesa Cauldera daje on upust swojej interpretacji zjawiska szaleństwa (notabene mniej więcej w tym samym czasie ujętej w postaci kanonicznego „Azylu Arkham”), alienacji, a przy okazji udatnie poszerza „horyzont” tego, czym z czasem stać się miał konglomerat wszechświatów przedstawionych wyrosłego na superbohaterskim gruncie Vertigo. Trudno bowiem było przegapić okoliczność, że Robotman, Szalona Jane oraz Rebis (tj. ówczesny trzon tytułowej drużyny) znacząco odbiegają od zastanych (poza nielicznymi wyjątkami) standardów komiksu superbohaterskiego. Dość wspomnieć pierwszego z tegoż grona, który utratę człowieczej powłoki kompensuje sobie w ramach nieświadomej autoterapii opieką nad drugą z wymienionych, „nosicielką” licznych, wciąż nie w pełni ujawnionych osobowości. Ostatnia/ostatni to androgeniczne ucieleśnienie idei swego czasu sformułowanej przez średniowiecznych alchemików, a na czele tej czeredy nie mogło zabraknąć przywoływanego Cauldera, osobnika, który pomimo kalectwa, zdaje się w pełni panować nad biegiem spraw. Nieprzypadkowo, bo niestandardowość wyzwań, z którymi zmuszeni są borykać się w tym zbiorze przedstawiciele tytułowej formacji, wymagała odmiennej metodyki działań i zestawu umiejętności niż to, co mogła zaoferować choćby ówczesna Międzynarodowa Liga Sprawiedliwości. Emanująca nożycoludźmi pochodna intelektualnego konstruktu o nazwie Orqwith, nie tylko „żyjąca” własnym życiem, ale też bezceremonialnie ekspandująca, demoniczna istota podająca się za inkarnację Kuby Rozpruwacza, zmaterializowane koszmary jednej z nowych adeptek Doom Patrol czy nieświadomi potencjalnych konsekwencji swoich czynów przedstawiciele Bractwo Dada to tylko część wrażych zjawisk, którym zmuszone będą przeciwstawić się bohaterskie dziwolągi.
Każdy kolejny epizod zebrany w tym obszernym tomie to dowód na słuszność strategii przejętej przez zarząd DC Comics oraz oddelegowaną do koordynowania realizacji przyszłej linii wydawniczej Vertigo Karen Berger. Nieprzypadkowo, bo „Szalony Szkot” ewidentnie był wówczas w znakomitej formie, zapamiętale szermując odniesieniami do okultyzmu, specyficznych odmian estetyki i nie zawsze potwierdzonych teorii z zakresu psychiatrii. Wręcz chciałoby się powtórzyć za gościnnie występującym w tej publikacji Tedem „Blue Beetle” Kordem: „Jak oni to zrobili?”. A to z tego względu, że faktycznie dokonania brytyjskich „najeźdźców” w osobach m.in. Petera Milligana („Shade, The Changing Man”), Neila Gaimana („Sandman”) i właśnie Granta Morrisona do dziś wzbudzają respekt i zachowują moc sprawczą generowania czytelniczego zachwytu. Oryginalne poczucie humoru miesza się tu z traumą odrzucenia i wizjonerskimi interpretacjami ontologicznymi. Polimorfizm bytów to w tym przypadku przysłowiowy chleb powszedni, a w najmniej spodziewanych sferach quasi-egzystencjalnych czyhają na świat empirią namacalny zagrożenia, o których nie śniło się nawet z pozoru tak dobrze poinformowanym specom od zagadnień tajemnych, jak Doktor Fate i Zatanna. Ktoś jednak musi „ogarniać” ten temat i tymi „ktosiami” są właśnie podkomendni przykutego do inwalidzkiego wózka Nilesa Cauldera. Szkoda tylko, że za pędzącym strumieniem twórczego amoku Morrisona nie zawsze nadążają plastycy, którym przyszło zilustrować jego scenariusze. Richarda Case’a (bo to właśnie jego ręką nakreślone zostały szkice zebranych tu historii) trudno byłoby bowiem uznać za plastyka tej miary co znany z późniejszej o dekadę „Promethei” J. H. Williams. Niemniej jego na ogół nieprecyzyjna kreska zdaje się trafnie oddawać zamysł realiów tej serii, dosyconych fluktuującą umownością oraz ewidentnego kokietowania przez autora skryptu konceptualnej interpretacji sztuki. Case wpisał się tym samym w nurt poszukiwań plastyków zaangażowanych przy realizacji tytułów – określmy to umownie – proto-Vertigo zmierzających do wypracowania odmiennej od głównego nurtu konwencji superbohaterskiej estetyki.
W jednym z wywiadów udzielonych w trakcie pracy nad „Doom Patrol vol.2” przyszły twórca fabuły „Ostatniego Kryzysu” szczerze przyznawał, że jako bardzo młody człowiek przygody Robotmana i spółki zwykł był okazjonalnie śledzić, lecz za nimi nie przepadał. Odstręczać go miały przesadne udziwnienia i osobliwe istoty pokroju Animal-Vegetable-Mineral Mana. Jak na ironię okazał się on jednak najbardziej właściwą osobą do reinterpretowania konceptu Arnolda Drake’a i Bruno Premianiego (tj. pomysłodawców i realizatorów pierwszej serii z udziałem Doom Patrol). Niniejszy album jest tego znakomitym świadectwem i całe szczęście, że przed nami jeszcze dwa kolejne.
Tytuł: „Doom Patrol” tom 1
- Tytuł oryginału: „Doom Patrol Book One”
- Scenariusz: Grant Morrison
- Szkic i tusz: Richard Case, John Nyberg, Scott Hanna, Doug Brathwaite, Carlos Garzón
- Kolory: Daniel Vozzo, Michelle Wolfman
- Ilustracja na okładce wydania zbiorczego: Brian Bolland
- Wstęp: Tom Peyer, Grant Morrison
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Jacek Drewnowski
- Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wersji oryginalnej (w tej edycji): 23 lutego 2016 r.
- Data publikacji wersji polskiej: 19 czerwca 2019 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 17,5 x 26 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 424
- Cena: 119,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Doom Patrol vol.2” nr 19-34 (luty 1989-lipiec 1990).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus