„Saga o Potworze z Bagien” tom 3 - recenzja
Dodane: 29-01-2019 13:53 ()
Okoliczność, że z pozornie trywialnego, zaistniałego na fali sezonowego wzrostu zainteresowania horrorami protagonisty udało się uczynić de facto awangardę gruntownych zmian w obszarze superbohaterskiej konwencji, można śmiało uznać za swoisty chichot historii. Jednakże skoro ponoć „(…) nie liczy się protagonista, liczy się dobrze obmyślana fabuła” i nawet z osobnika pokroju Animal Mana udało się uczynić bohatera niezmiennie cenionych opowieści, to trudno się dziwić, iż to właśnie Potwór z Bagien, któremu przytrafił się prawdopodobnie najbardziej błyskotliwy scenarzysta w dotychczasowych dziejach wspomnianego nurtu, okazał się „kluczem” do redefiniowania komiksowego medium.
Trzeci tom zbierający dokonania Alana Moore’a (bo o tym twórcy rzecz jasna mowa) okazuje się nielichym zaskoczeniem. Mogłoby się bowiem wydawać, że po tak znakomitych opowieściach, jak „W dole, wśród zmarłych” i „Amerykański Gotyk” trudno mu będzie przebić samego siebie. A jednak się udało! Tak jak gdyby z mnogości wprost powalających pomysłów zawartych w dwóch poprzednich zbiorach „wypączkowywały” coraz to nowe, ścinające z nóg pomysły! Piszący te słowa zdaje sobie sprawę z przesadnie nagromadzonego w nich ładunku egzaltacji. Trudno jednak nie pochylić czoła przed dokonaniami scenarzysty, który nawet nie zawsze umiejętnie pomyślane składniki zasobu uniwersum DC władny był wkomponowywać w ramy swoich fabuł, redukując przy tym ich potencjalną śmieszność do minimum. Wszak nie inaczej wypada ocenić – choćby z racji uwarunkowań wizerunkowych – debiutującego jeszcze w dobie Srebrnej Ery (a konkretnie na stronicach „Green Lantern vol.2” nr 11 z marca 1962 r.) przedstawiciela Korpusu Zielonych Latarni w osobie Medphylla. „Czarownik z Northampton” udowodnił jednak, że uczynienie nawet z tegoż przysłowiowego „halabardnika” protagonistą zajmującej fabuły nie jest dlań żadnym problemem. Zresztą już tylko okoliczność płynnego „przekierowania” nastrojowości serii od horroru ku science fiction przy równoczesnym zachowaniu bardzo wysokiej jakości literackiej wystawia zaangażowanym w ten projekt scenarzystom (bo tym razem w tej roli obok Alana Moore’a odnaleźli się również Stephen E. Bisette i Rick Veith) jak najlepsze świadectwo.
De facto mamy tu bowiem do czynienia z dopracowanymi w każdym calu fabularnymi klejnotami. I chociaż każda z tych opowieści stanowi integralne ogniwo tytułowej sagi to jednak równocześnie możne je śmiało uznać za osobne „byty”, generujące czytelniczą satysfakcję także w oderwaniu od reszty serii. Historie takie jak chociażby „Mój niebieski raj” czy złożona z dwóch epizodów fabuła o pobycie Potwora z Bagien na znanej m.in. z klasycznych magazynów DC Comics „Showcase” oraz „Mystery in Space” planecie Rann to majstersztyki same w sobie. Do tego dowartościowujące dorobek twórców doby Srebrnej Ery takich jak Gardner Fox, Julius Schwartz oraz John Broome i równocześnie herosów tamtych czasów (m.in. Adama Strange’a, a także wywodzących się z planety Thanagar „Ludzi-Jastrzębi”). To zresztą znamienny rys w twórczości Alana Moore’a, który nie miał w zwyczaju szydzić z dokonań swoich poprzedników, a miast tego wydobywał z zawartego w ich konceptach potencjału to, co najlepsze. Udzieliło się to zresztą także wspierającym go współscenarzystom, z których pierwszy (tj. Bisette) „zacytował” Lena Weina z okresu jego pracy przy serii „Swamp Thing vol.1” (epizod pt. „Spotkanie” z udziałem Pozszywanego Człowieka), a drugi – ówczesny główny ilustrator „Sagi…” (a przy okazji przymierzany na następcę Moore’a także w roli autora skryptów tej serii) w osobie Ricka Veitha samego Jacka Kirby’ego („Długość fali”). Niniejszy zbiór to jednak nade wszystko trawestacja homeryckiej „Odysei” przybliżającej ból rozstania pomiędzy parą bardzo bliskich sobie osób, wywołaną tym sposobem niemożliwą do wypełnienia egzystencjalną pustkę oraz trudy towarzyszące wysiłkom powrotu z wymuszonego odseparowania. Przy czym „wypadkową” tej formuły okazała się opowieść „Kochać obcego”, zarówno w wymiarze wizualnym, jak i fabularnym, zjawisko z pogranicza artystycznego fenomenu. Oczywiście nie mogło zabraknąć częstych w twórczości Moore’a odniesień do zjawisk i idei, które w dobie realizacji przezeń tej serii należały do dobrego tonu w środowiskach, z którymi zwykł on sympatyzować. Stąd wkomponowane przezeń w ramy zebranych tu fabuł nawiązania m.in. do problematyki ekologicznej (obowiązkowo sformatowanej według założeń propagandy ówczesnego Greenpeace) oraz segregacji rasowej. O ile tego typu „zagrywki” ze strony scenarzysty nie wszystkim ewentualnym czytelnikom mogą przypaść do gustu, o tyle uznanie należy się rzeczonemu za poszerzenie rzeczywistości kreowanej m.in. w kontekście historii Gotham City oraz bardzo udanego występu dobrze wszystkim znanego obrońcy tej metropolii. Chociażby z tego względu, by raz jeszcze przyjrzeć się Mrocznemu Rycerzowi z perspektywy dojrzewającego (mimo że jeszcze tak nieokreślanego) Vertigo.
Tradycyjnie nie zawiedli częściowo już wzmiankowani plastycy. Gromkie wręcz brawa należą się Johnowi Totlebenowi, faktycznemu autorowi charakterystycznej estetyki tej serii, z czasem imitowanej przez innych artystów zaangażowanych przy realizacji tytułów wspomnianej linii wydawniczej. Dotyczy to zwłaszcza przywołanej chwilę temu opowieści „Kochać obcego” wykonanej manierą w sposób zdecydowany różniącą się od większości głównonurtowych produkcji tamtych czasów (obecnych zresztą też). Wprost rzecz ujmując, trzeba było mieć jaja, by odważyć się na tego typu eksperyment (przy czym zakończony pełnym sukcesem). Do tego nie tylko w przypadku autorów tego przedsięwzięcia, ale też włodarzy wydawnictwa, które zdecydowało się na ów z marketingowego punktu widzenia ryzykowny krok. Starań nie szczędzili także pozostali wirtuozi kreski i plamy, tj. m.in. Stephen E. Bissete, jak zawsze znakomity Alfredo Alcala oraz nie mniej wirtuozerska w swoim fachu kolorystka Tatiana Wood.
Trudna do podrobienia/osiągnięcia nastrojowość, autentyczna uroda języka, oszałamiające wręcz koncepty oraz osobowości o rozległej, przekonująco rozwijanej gamie emocji – o Potworze z Bagien w wykonaniu Alana Moore’a i jego zespołu można byłoby rozpisywać się jeszcze długo i namiętnie. Wszak w tym przypadku mamy do czynienia z perłą nie tylko konwencji, ale całego gatunku. Do tego, jeśli nawet nie ponadczasową to z pewnością długowieczną. Toteż siłą rzeczy dobrze się stało, że doczekała się ona (nareszcie!) polskiej edycji. Jedynym mankamentem tego przedsięwzięcia jest brak komunikatu ze strony Egmontu co do ewentualnej kontynuacji tej serii już po objęciu stanowiska scenarzysty przez Ricka Veitha. Bo mimo że powstałe za jego sprawą historie ustępowały – nie bójmy się tego słowa –genialnym opowieściom w wykonaniu pomysłodawcy Ligi Niezwykłych Dżentelmenów, to jednak prezentowały poziom nieosiągalny dla wielu współczesnych i chętnie u nas publikowanych autorów. Mówi się trudno.
Tytuł: „Saga o Potworze z Bagien” tom 3
- Tytuł oryginału: „Saga of the Swamp Thing Book Five” i “Saga of the Swamp Thing Book Six”
- Scenariusz: Alan Moore, Stephen E. Bisette, Rick Veith
- Rysunki i tusz: Rick Veith, John Totleben, Stephen E. Bisette, Alfredo Alcala, Tom Yeates
- Kolory: Tatiana Wood
- Przedmowy: Stephen E. Bisette
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Jacek Drewnowski
- Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wersji oryginalnej: 22 czerwca 2011 r. i 19 października 2011 r.
- Data publikacji wersji polskiej: 5 grudnia 2018 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 17,5 x 26,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 376
- Cena: 109,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „The Saga of the Swamp Thing” nr 51 – 64 (sierpień 1986-wrzesień 1987).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus