„Wonder Woman Grega Rucki” tom 1 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 07-06-2017 12:03 ()


Chciałoby się rzecz: „Gdyby Greg Rucka nie istniał, należałoby go niezwłocznie stworzyć”. Taka bowiem refleksja nasuwa się w trakcie lektury pierwszego z dwóch wydań zbiorczych dokonań poczynionych przezeń w kontekście perypetii Amazonki Diany (znanej szerzej jako Wonder Woman). Nie doprowadził on co prawda do przełomu na skalę porównywalną z Brianem Azzarello w okresie „Nowego DC Comics!”, niemniej znacząco zwiększył zainteresowanie czytelników tym naonczas (tj. w połowie pierwszej dekady obecnego stulecia) niezbyt wziętym tytułem.

Co więcej, pomimo upływu kilkunastu lat od premiery edycji zeszytowej, zbiorcze wydania historii realizowanych do scenariuszy Rucki są wciąż wznawiane i chętnie przez coraz to nowych czytelników nabywane. Ostatnimi czasy zarząd DC Comics zdecydował się na kolejną edycję tych opowieści w formule linii Deluxe. Stąd zaledwie w zeszłym roku do sklepów komiksowych po drugiej stronie Atlantyku trafiły dwa albumy zawierające nie tylko materiał publikowany wcześniej w miesięczniku „Wonder Woman vol. 2” w latach 2003-2006, ale też samodzielny album pt. „Hiketeja”, swoisty przedsmak tego, co Rucka zamierzał podarować wielbicielom wojowniczki o złotym sercu. Fortunny zbieg decyzji sprawił, że obecnie również polscy czytelnicy mają sposobność, by osobiście ocenić zasadność entuzjastycznych ocen formułowanych wobec pracy wspomnianego scenarzysty.

Obszerny, liczący sobie blisko 400 stron album otwiera wzmiankowana chwilę temu „Hiketeja”, pełnowymiarowa fabuła, w której znać nastrojowość pokrewną tej z twórczości m.in. Mike’a Careya („Lucyfer”, „Sandman: Furie”). Rucka czerpie bowiem obficie z zasobów mitologii greckiej, co akurat w przypadku Wonder Woman wydaje się decyzją w pełni zrozumiałą. Rzeczony autor ani myślał na tym poprzestawać i stąd odniesienia do wierzeń mieszkańców dawnej Hellady posłużyły mu przede wszystkim za ogólne tło świata przedstawionego niepozwalające zapomnieć o pochodzeniu i naturze tej postaci. Portretując Dianę, Rucka pozwolił sobie na ujęcie jej z odmiennej perspektywy niż zwykli czynić to jego poprzednicy w roli kreatorów jej perypetii. Okazuje się zatem, że aktywność rzeczonej w roli członkini Ligi Sprawiedliwości (czy też superbohaterki w ogóle), to może nie tyle margines codziennych działań córki Hipolity, ile też w żadnym wypadku główna część osobistego grafiku. Miast tego większość dnia poświęca ona obowiązkom wynikającym z funkcji ambasadora Temiskiry, wyspy zamieszkiwanej przez preferujące izolacjonizm Amazonki. Z tym większą energią zmuszona jest ona reprezentować swoje rodaczki, stając się równocześnie popkulturową ikoną. To zresztą jeden z najciekawszych aspektów ujęcia Diany przez Rucke, której popularność wśród szerokich mas społeczeństwa okazuje się może jeszcze znaczniejsza niż w przypadku jej kolegów ze wzmiankowanej formacji. Co ciekawe ów scenarzysta nie przedobrzył w kreowaniu Diany na tzw. turbofeministkę. Chciałoby się wręcz rzec, że jak na standardy tego twórcy, zazwyczaj nieszczędzącego pochwał dla przejawów tzw. mentalności postępu, w tym przypadku okazuje się on zaskakująco umiarkowany w modyfikacjach profilu osobowościowego Diany. Owszem, jej osoba wzbudza liczne kontrowersje m.in. w kontekście upowszechnianych przez nią rewelacji dotyczących politeistycznych wierzeń praktykowanych na jej wyspiarskiej ojczyźnie. Ogólnie jednak Rucka zdaje się wierny założeniom pomysłodawcy postaci Wonder Woman, Williama Moultona Marstona, w myśl których Diana to nie tyle skłonna do popadania w szał bitewny Amazonka (choć nie da się ukryć, że – ujmując rzecz kolokwialnie – z konfrontacją jej do twarzy), co raczej orędowniczka rozwiązywania konfliktów na drodze porozumienia przy równoczesnym wyrzeczeniu się przemocy. Sęk w tym, że ową górnolotną ideę niełatwo wdrażać w życie, tym bardziej że nie wszystkie racje da się pogodzić.

Tak też się sprawy w mają w przypadku Danielle Wellys, młodej, zdeterminowanej mieszkanki Gotham City, która ma na sumieniu co najmniej kilku przedstawicieli lokalnego półświatka. Jaka jest jej motywacja? O tym w początkowych sekwencjach „Hiketei” scenarzysta zdaje się milczeć. Pewne jest natomiast, że obojętnym wobec tej sprawy nie zamierza pozostawać Batman, roszczący sobie prawo do statusu nieformalnego obrońcy wspomnianej metropolii. Tymczasem Danielle okazuje się nie tylko zaskakująco sprawna w zmaganiach z dystrybutorami substancji halucynogennych, ale też zaznajomiona z zasadami tytułowej Hiketei, starożytnego rytuału oddania się w opiekę przy równoczesnym wyzbyciu się indywidualnej suwerenności. Relacja patron-poddany działa jednak w obie strony, zobowiązując opiekuna do zapewnienia zwracającemu się doń o pomoc godziwy byt i pełne bezpieczeństwo. Nie dla wszystkich jednak owa umowa społeczna zdaje się akceptowalna. Dlatego nad dochowywaniem zaistniałego w zamierzchłej przeszłości prawa czuwają Erynie, nieprzebierające w środkach boginie zemsty. Nieuchronna interwencja Batmana siłą rzeczy dodatkowo przyczynia się do pokomplikowania tej już i tak złożonej sytuacji.

Na kartach regularnej serii Rucka kontynuował autorską interpretację mitologii Wonder Woman, zachowując spójność z treścią „Hiketei”. Toteż pani ambasador nie przestaje wzbudzać pozytywnych emocji, ale też boryka się z kontestatorami wyznawanej przez nią filozofii życiowej. Przyczynia się ku temu nagłośniony i szeroko kolportowany zbiór jej esejów i przemówień zatytułowany po prostu „Refleksje”, których treść zawiera sedno poglądów Diany. Komercyjny sukces idzie w parze z krytyką formułowaną pod jej adresem przez tzw. tradycjonalistów. Przy czym niewykluczone, że przejawy medialnej nagonki niekoniecznie muszą być pochodną tylko i wyłącznie kierujących się merytorycznymi przesłankami sceptyków. Równocześnie powodów do trosk dostarczają Dianie jej dawni przeciwnicy: Srebrna Łabędzica oraz zwyrodniały kontroler umysłów w osobie Doktora Psycho. Nie wspominając już o kapryśnych, tradycyjnie nieprzewidywalnych lokatorach Olimpu…

Bez względu na osobliwe wyrachowanie Rucki, który podobnie jak jego kolega po piórze Brian K. Vaughan („Y: Ostatni z mężczyzn”, „Saga”), doskonale zdaje sobie sprawę, komu nie warto podpadać, trudno odmówić mu autentycznego talentu i warsztatowej biegłości. Stąd zebrane w niniejszym tomiszczu fabuły przyswaja się wręcz błyskawicznie i z poczuciem ich komplementarności. Poszczególne części składowe opowieści zdają się harmonijnie z sobą współgrać, a niemal każdy z podejmowanych wątków i motywów sprawia wrażenie niezbędnych dla całości fabuły. Tak jak już wspominano, Diana nie przeistacza się na szczęście w piewczynie zajadłego feminizmu, a co więcej, w ową pułapkę nie popada ów autor także w kontekście Artemidy, z natury podatnej na tego typu zabiegi. Umiejętnie i bez silenia się na przerysowania nakreślono również niejaką Veronikę Cale, kobietę sukcesu igrającą z siłami, których potęgi zdaje się ona nie doceniać. W nieco dalszym tle dają o sobie znać niektórzy przedstawiciele Ligi Sprawiedliwości – w tym zwłaszcza Superman, który w epizodycznej, acz zaskakująco udanej rólce daje się poznać nie tyle jako specjalista od przesuwania asteroid tudzież gromienia ekspansywnie usposobionych mieszkańców innych światów, ile jako fachowiec od… słowa pisanego. Natomiast dziedzicowi fortuny Wayne’ów przypadła rola personifikacji patriarchalnego (by nie rzec, że wręcz samczego) opresjonizmu, o tyleż niewdzięczna, iż interpretowana na kartach tej opowieści w kategoriach jednoznacznie negatywnych. Posługując się nad wyraz sprytnym fortelem, Rucka „włączył” na „listę płac” jednego z zebranych tu epizodów samego Jokera, jednej z najbardziej rozpoznawalnych osobowości uniwersum DC. Wszystkich tych czytelników, którzy zdążyli już zatęsknić za wyjątkowo udaną reinterpretacją bóstw olimpijskich w wykonaniu Briana Azzarello oraz wspierających go plastyków wypada poinformować, że również scenarzysta niniejszego album nie omieszkał wprowadzić autorskich innowacji do tradycyjnego dla tej serii wizerunku kilku z nich.

Wspomógł go w tym zamierzeniu zespół twórców może nie nadmiernie wybitnych, ale z pewnością poważnie podchodzących do swoich obowiązków. Zawartość kadrów w ich wykonaniu jest w pełni czytelna, z naciskiem na klarowną linearność. Przy czym incydentalne niedoróbki rysunkowe nie zaburzają ogólnie dobrego odbioru tej pozycji. Na tle obecnych w tym przedsięwzięciu plastyków w sposób szczególny wyróżnia się J. G. Jones; zapewne dlatego, że to właśnie jemu przypadło zilustrowanie „Hiketei”, najbardziej efektownej części albumu. Uwagę przykuwają ponadto zrealizowane z pieczołowitością kompozycje zdobiące okładki poszczególnych epizodów serii – w tym zwłaszcza tętniące blaskiem, efektowne ilustracje w wykonaniu chwalonego już J.G. Jonesa. Drobnym, acz istotnym elementem w sferze tegoż przedsięwzięcia jest udział w nim Erica Shanowera, twórcy kojarzonego przede wszystkim z jego autorskim cyklem „Epoka Brązu”, traktującym o wojnie trojańskiej (notabene polska filia Egmontu opublikowała wiosną 2004 r. pierwszy tom tej wysoko ocenianej serii). Nie jest to zresztą jedyny akcent związany z tym docenionym tytułem, jako że retrospekcja dotycząca zaistnienia Meduzy została wykonana przez Lindę Medley w zbliżonej, quasi-animacyjnej formule, jak miało to miejsce w przypadku wykonanej przez Shanowera opowieści o szturmie Troi przez Argonautów.

Wygląda na to, że w kolekcji „DC Deluxe” kobiety ewidentnie rządzą i to całkowicie zasadnie. Wszak „Catwoman” do scenariusza Eda Brubakera to klasa sama w sobie. Nie inaczej rzecz się ma w przypadku „Wonder Woman” w interpretacji Grega Rucki, zwłaszcza że przynajmniej na ten moment seria z udziałem Diany to jedna z najbardziej udanych propozycji wydawniczych ze „stajni” Egmontu A.D. 2017. Wybór zaiste trafny i chociaż do pewnego stopnia kompensujący ograniczenie liczby tytułów publikowanych w ramach wspomnianej kolekcji.

 

Tytuł: „Wonder Woman Grega Rucki” t.1

  • Tytuł oryginału: „Wonder Woman by Greg Rucka Volume 1”
  • Scenariusz: Greg Rucka
  • Szkic: J. G. Jones, Drew Johnson, Linda Medley, Shane Davis, Stephen Sadowski, Eric Shanower
  • Tusz: Wade Von Grawbadger, Ray Snyder, Linda Medley, Andrew Currie
  • Kolor: Dave Stewart, Trish Mulvihill, Richard Horie, Tanya Horie
  • Kompozycje na okładce „Wonder Woman: Hiketeia” oraz regularnej serii: J. G. Jones, Adam Hughes, Phil Noto, Matt Wagner,
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Tomasz Sidorkiewicz
  • Posłowie: Kamil Śmiałkowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 19 lipca 2016 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 24 maja 2017 r.
  • Oprawa: twarda z obwolutą
  • Format: 18,5 x 28 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 396
  • Cena: 119,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w formie osobnego albumu „Wonder Woman: Hiketeja” (1 października 2003) oraz w miesięczniku „Wonder Woman vol.2” nr 195- 205 (październik 2003-sierpień 2004).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus