„Star Trek: Konflikt Q” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 13-11-2021 18:03 ()


Khan, Borgowie, Soran, Klingoni – wyzwań, z którymi zmuszeni byli konfrontować się przedstawiciele Zjednoczonej Federacji Planet nigdy nie brakowało. Szczególne jednak miejsce w panteonie problematycznych osobowości zajmował Q, indywiduum wywodzące się z wyższych stref czasoprzestrzennej struktury. Toteż owa trudna do pełnego zdefiniowania istota (czy może raczej, posługując się terminologią autorstwa skądinąd znanego Adama Wiśniewskiego-Snerga, nadistota) wielokrotnie spędzała sen z powiek załogantom m.in. takich jednostek federacyjnej Floty Gwiezdnej jak U.S.S. Voyager, a zwłaszcza U.S.S. Enterprise.
 
Nieprzypadkowo wyszczególniono drugi ze wspomnianych okrętów, jako że Q nade wszystko upodobał sobie interakcje z dowódcą tej właśnie jednostki. Mowa rzecz jasna o kapitanie Jean-Lucu Picardzie, z którym Q miał styczność już przy okazji pilotażowego odcinka serialu „Star Trek: Następne pokolenie”. Jak zapewne pamiętają fani tej marki, owo spotkanie nie należało do szczególnie serdecznych, a ku zgrozie (a z czasem także irytacji) rzeczonego oficera stało się ono początkiem wielce osobliwej znajomości. Zrozumiałe jest zatem, że w ramy obsady opowieści osadzonych w uniwersum „Gwiezdnej Włóczęgi” Q ochoczo wkomponowywali także twórcy komiksowych fabuł. Nietrudno się domyślić, że przejawem tego zjawiska jest także niniejszy zbiór, jako że już jego tytuł nie pozostawia pod tym względem cienia wątpliwości.
 
Toteż ów mieszkaniec wyższych dziedzin egzystencji (notabene według fizyka Michio Kaku „sfery” zamieszkiwanej przez przedstawicieli IV typu cywilizacji w modelu rozwojowym zaproponowanym przez Isaaka Asimova) raz jeszcze daje o sobie znać; i co gorsze w formule nad wyraz eksplozywnej. Urządzenia pomiarowe Zjednoczonej Federacji Planet wykrywają bowiem niespotykaną kumulację supernowych, co kłóci się z wiedzą o cyklu „życiowym” gwiazd. Tym bardziej że owe kosmiczne katastrofy mają miejsce na względnie niewielkiej przestrzeni, co samo w sobie wykazuje znamiona astrofizycznej anomalii. Słynący z przenikliwości Picard rychło jednak domyśla się, z jakim „zjawiskiem” ma do czynienia, a i sam Q „objawia” się w całej swojej krasie. Przy czym nie zamierza on skrywać przyczyn zaistniałego stanu rzeczy i stąd staje się jasne, że wspomniane eksplozje to „jedynie” pochodna konfliktu, do którego doszło pomiędzy Q a gronem innych (choć nie aż tak potężnych) nadistot znanych z wcześniejszych odsłon „Gwiezdnej Włóczęgi”.  
 
Jak to zwykle w przypadku Q bywa, pełne rozpoznanie jego motywacji jest niewykonalne. Natura tej osobowości znacząco bowiem przerasta pojmowanie mieszkańców czterowymiarowego „segmentu” całokształtu stworzenia. Po licznych z nim doświadczeniach znane są jednak schematy jego poczynań oraz przywiązanie do zadeklarowanych reguł. Stąd właśnie na tym stara się bazować zarówno kapitan Picard, jak i przedstawiciele załogi przywoływanego wyżej „Voyagera”, dowódca stacji kosmicznej Deep Space Nine (a przy okazji także jego najbliższe otoczenie) oraz (bo przecież nie mogło zabraknąć także ich) podkomendni Jamesa Tiberiusa Kirka. Z jakich względów? Ano z takich, że w efekcie jeszcze jednego kaprysu Q także wspomniani zostają przeniesieni na, jak to rzeczony ujął, neutralny grunt. I to właśnie w tej „przestrzeni” wyselekcjonowani przedstawiciele Floty Gwiezdnej dowiadują się, że czeka ich udział w osobliwym turnieju. Tym bowiem sposobem Q zdecydował się (a przynajmniej pozornie) doprowadzić do rozwiązania tytułowego konfliktu między nim a na swój sposób pokrewnymi mu potencjami.
 
Motyw swoiście sportowego współzawodnictwa w komiksowych produkcjach ma już swoją bardzo długą metrykę, czego wielbicielom m.in. „Thorgala” (vide „Łucznicy” i „Barbarzyńca”) czy superbohaterskich produkcjach sygnowanych logo Domu Pomysłów („Tajne wojny” w 26. i 40. tomie „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela”) nie trzeba przypominać. „Konflikt Q” wpisuje się w ten właśnie nurt fabularny. Co najważniejsze z powodzeniem. Gwoli ścisłości, niepokoił nieco wzmiankowany w prezentacji tej propozycji wydawniczej natłok obsady z racji ryzyka pogubienia się w owym „gąszczu” duetu scenarzystów. Tym bardziej że „rekrutowano” ją z aż czterech najpopularniejszych załóg „Gwiezdnej Włóczęgi”, wśród których nie brak przecież charyzmatycznych osobowości.
 
Fortunnie odpowiadający za tę część projektu bracia Scott i Dave Tiptonowie to przysłowiowy starzy wyjadacze, którzy w swoim dorobku mają już niejedną komiksową opowieść z udziałem uczestników przymierza znanego szerzej jako Zjednoczona Federacja Planet. Toteż nie tylko stosownie wyważyli akcentowanie udziału w tej fabule poszczególnych protagonistek/protagonistów, ale też wykazali się dogłębną znajomością niuansów uniwersum Star Treka. Wszak w tym przypadku mamy do czynienia z żonglowaniem zasobami fabularnymi przybliżonymi w aż czterech serialach telewizyjnych (nie wspominając o „pełnometrażowych” takich jak m.in. „Pierwszy kontakt”), z których każdy liczony był w dziesiątkach odcinków. A jednak dzięki adaptowaniu pochodnej wysiłków ich poprzedników jako kreatorów tej marki zdołali oni wyselekcjonować zestaw wątków i motywów, które złożyły się na nową i dynamiczną jakość fabularną. Skonfrontowanie Q z tzw. prorokami, analizowanie jego poczynań przez wielce przezeń nielubianą barmankę Guinan, ryzykowna zagrywka w wykonaniu etatowej łamaczki serc, tj. Jadzi Dax – te oraz inne, liczne sekwencje sprawiły, że w przypadku tego przedsięwzięcia mamy do czynienia z „dosyconą” w swojej klasie erudycyjną i emocjonującą zarazem opowieścią, w której raz jeszcze wykazano ogrom fabularnego potencjału „zaklętego” w postaci Q. Przy czym swoisty „przechył” ku koncentrowaniu historii na Picardzie jest w pełni uzasadniony osobliwą „więzią” łączącą rzeczonego z wielce problematyczną nadistotą.
 
O ile w kontekście właśnie fabuły można pokusić się o ocenę bliską wręcz entuzjastycznej, o tyle (podobnie zresztą jak przy okazji „Star Trek: Picard – Odliczanie”) warstwa plastyczna, acz rzetelnie wykonana, jawi się niczym jeszcze jedno scedowanie rysowniczych/malarskich talentów na cyfrowe programy graficzne. Wprost przyznać trzeba, że bolesną jest obserwacja tej tendencji, która dała już o sobie znać w niezliczonej wręcz ilości współcześnie powstających serii (by wspomnieć choćby przereklamowaną i już słusznie nieco zapomnianą „Sagę”). Stąd w kształtowaniu form ujmowanych w kadr, przeważa tutaj czyniony „na szybko” kontur wypełnionym „na poprawnie” kolorem bez sublimacji znanej choćby z prac Elizabeth Breitweiser („Zabij albo zgiń”) czy Jacoba Phillipsa („PULP”). Szkoda, bo ta autentycznie sprawnie i fachowo rozpisana opowieść wiele by zyskała, gdyby wydawnictwo IDW zainwestowało w nieco bardziej chętnych ku plastycznemu rozbuchaniu autorów.
 
Takich fabuł jak niniejsza życzyć sobie może nie tylko zadeklarowany „trekkie”, ale także każdy wielbiciel przemyślanych i umiejętnie skomponowanych produkcji science fiction. Nie pozostaje zatem nic innego, jak wypatrywać w tej linii wydawniczej kolejnych realizacji zaistniałych przy walnym udziale braci Tipton. Przynajmniej po tej produkcji znać, że obaj panowie ewidentnie znają się na rzeczy.

 

Tytuł: „Star Trek: Konflikt Q”

  • Tytuł oryginału: „Star Trek: The Q Conflict”
  • Scenariusz: Scott Tipton, David Tipton
  • Szkic: David Messina (epizod 1-3,5-6), Silvia Califano (epizod 4)
  • Tusz: Elisabetta D’Amico
  • Wsparcie graficzne: Carola Borelli i Giorgio Spalletta (epizod 6)
  • Kolory: Alessandra Alexakis
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta 
  • Konsultacja merytoryczna: Artur Kornel Wójcik
  • Posłowie: Kamil Śmiałkowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: IDW Publishing
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wydania oryginalnego: 29 października 2019 r.
  • Data publikacji wydania polskiego: 27 października 2021 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 16,7 x 25,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 152
  • Cena: 49,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w ramach mini-serii „Star Trek: The Q Conflict” nr 1-6 (styczeń-czerwiec 2019).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus