„Batman: Klątwa Białego Rycerza” - recenzja
Dodane: 01-05-2021 11:57 ()
W 2017 roku Sean Murphy mile zaskoczył swoją autorską interpretacją Mrocznego Rycerza. Do tego zarówno czytelników, jak i krytyków. Wcześniej bowiem, pomimo kilku realizacji na polu samodzielnie rozpisywanych przezeń fabuł (m.in. album „Of Road”), zdecydowanie bardziej kojarzony był on z cieszącą oko warstwą plastyczną takich przedsięwzięć jak m.in. „Przebudzenie” według skryptu Scotta Snydera czy pierwszej odsłony „Chrononautów” Marka Millara. Widać jednak jego twórcze ambicje sięgały dalej i taka właśnie była geneza „Białego Rycerza”.
Jak to często już przy okazji tego typu realizacji bywało, także wspomniany autor zdecydował się „umiejscowić” prezentowaną przez niego opowieść w kontinuum równoległym względem głównego nurtu przypadków Bruce’a Wayne’a. Tym samym, poniekąd wzorując się na twórcach nieocenionej linii Elseworlds, nie wszedł w tzw. paradę autorom aktualnie odpowiedzialnym za tę część uniwersum DC, a nade wszystko zapewnił sobie większą swobodę twórczą. Krótko pisząc: wszyscy byli szczęśliwi, a wedle entuzjastycznie brzmiących opinii odbiorcy tej propozycji wydawniczej. Przynajmniej dla piszącego te słowa okazały się one formułowane nieco na wyrost, choć przyznać trzeba, że do podjętego przezeń zadania Murphy podszedł z pełną powagą, a przy okazji także rozmachem. Toteż przybliżając aktywność teoretycznie wyleczonego Jacka Napiera (tj. oczywiście Jokera), otrzymaliśmy całościową wizję alternatywnego Gotham, w tym m.in. nieco odmienną metodyką działań ze strony przedstawicieli tzw. Bat-Familii. Ogólnie fabuła „zagrała”, choć równocześnie nie sposób było uznać ją za wartą umieszczenia w kanonie najbardziej udanych realizacji z udziałem Mrocznego Rycerza. Nie samymi jednak kamieniami milowymi gatunku żyje wielbiciel superbohaterskich produkcji. Toteż jest miejsce także dla opowieści może nie przełomowych, acz wyróżniających się w masie oferowanych każdego miesiąca tytułów „batmanicznych”.
Wspomniany pozytywny odbiór zachęcił Seana Murphy’ego do kontynuowania tego przedsięwzięcia. I to właśnie dzięki tej okoliczności doczekaliśmy się powrotu w realia Białego Rycerza (tj. właśnie Jacka Napiera), który okazał się dla Batmana jeszcze bardziej kłopotliwym wyzwaniem niż Joker. Jak można przekonać się na stronicach niniejszej kontynuacji, neutralizacja tego zagrożenia okazała się (jakżeby inaczej…) doraźna. „Morderczy Klaun” nie zaprzestał bowiem knuć w zamiarze pogrążenia źródła swojej obsesji. Tym sposobem do miasta trafia Azrael, swoista „karząca dłoń” sięgającego swymi korzeniami wypraw krzyżowych Zakonu św. Dumasa. I – co więcej – jego celem staje się właśnie obrońca Gotham, którego rolę ów niepowstrzymany wojownik zamierza przejąć. Oczywiście nie inaczej jak tylko po trupie Bruce’a Wayne’a.
Mało oryginalne? Tylko z pozoru. Rychło bowiem ów zdawało się nieskomplikowany schemat, zostaje „obudowany” kolejnymi wątkami. Wśród nich zaś najbardziej istotnym są rewelacje dotyczące rodu Wayne’ów, genezy znaczenia jego przedstawicieli oraz nagromadzonej przez ich kolejne pokolenia fortuny. Pod tym względem Murphy wykazał się pomysłowością i oryginalnością, proponując niespotykany dotąd zwrot akcji. Biorąc pod uwagę ogrom fabuł z udziałem Mrocznego Rycerza, już sama ta okoliczność zasługuje na uznanie. Nie zawsze natomiast poradził on sobie z doprecyzowaniem przekonującej motywacji uczestników opowieści. Dotyczy to zwłaszcza niekiedy do przesady łatwowiernego i miotającego się Jeana-Paula Valleya, choć sięgnięcie do dziedzictwa takich opowieści jak „Miecz Azraela” („Wydanie Specjalne” nr 1/1994) i „Knightquest” („Batman” nr 7-12/1996 oraz 1 i 2-4/1997) niewątpliwie cieszy. Irytować natomiast może przesadna reorientacja Harleen Quinzel jako tylko i wyłącznie ofiary, co upraszcza tę na swój sposób złożoną osobowość. Choć oczywiście jest to zrozumiałe z racji współczesnego jej forsowania ku statusowi jednej z czołowych postaci uniwersum DC. Jeszcze bardziej rozczarowujące wydać się może niefrasobliwe szastanie takimi osobowościami jak m.in. Bane. Pomimo incydentalnych, jakby nie zawsze w pełni przemyślanych scen, główna intryga „wciąga” i emocjonalnie absorbuje. Rozwój fabuły na ogół wolny jest od niedorzeczności, które przytrafiały się Tomowi Kingowi w trakcie jego niejednoznacznie ocenianego stażu w miesięczniku „Batman vol.3”. Toteż trudno nie dostrzec, że w zestawieniu z albumem inicjującym serię (bo tak już można o tym przedsięwzięciu mówić) „Klątwa Białego Rycerza” sprawia wrażenie rozpisanej sprawniej, bardziej przekonująco i z jeszcze większym rozmachem. Można wręcz zaryzykować przypuszczenie, że szanowny pan autor, w pełni już wyrobiony plastycznie, coraz pewniej czuje się także w roli scenarzysty.
Nade wszystko jednak urzeka wizualna warstwa tego przedsięwzięcia. Nieprzypadkowo, jako że w osobie Seana Murphy’ego mamy do czynienia (a przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa) z jednym z najciekawszych artystów udzielających się współcześnie w ramach komiksu anglosaskiego. Znowuż zatem daje o sobie znać bezbłędne wręcz prowadzenie kreski (w tym także przy rozrysowywaniu dla wielu kłopotliwych skrótów perspektywicznych), skrupulatność w ujmowaniu szczegółów otoczenia, jak również tylko dlań charakterystyczne, stylistyczne „wtręty” w sposobie nakreślania fizjonomii tudzież anatomicznych modyfikacji (przysadzisty Batman etc.). Niezgorzej niż przy okazji rozrysowywania sylwetek postaci oraz ich mimiki i mowy ciała radzi on sobie także w kontekście licznych rekwizytów. W sposób szczególny usatysfakcjonowani poczuć się mogą zwłaszcza fani projektów „batmanicznych” pojazdów użytkowanych przez Zamaskowanego Krzyżowca zarówno w produkcjach Tima Burtona, jak i Christophera Nolana. Ponadto odnajdziemy tu kilka wizualnych „cytatów” nawiązujących m.in. do „Knightfall” (vide „Batman” nr 6/1996). Niewykluczone, że dla koneserów opowieści doby lat 90. minionego wieku być może ta okoliczność okaże się miłym oku dopełnieniem brawurowo wykonanej warstwy plastycznej. Wysoka ocena należy się także Mattowi Hollingsworthowi. Nieprzypadkowo, jako że w jego osobie (obok m.in. Dave’a Stewarta i Elizabeth Braitweiser) mamy do czynienia z jednym z najzdolniejszych współczesnych kolorystów komiksowej branży. Nie da się ukryć, że to właśnie za jego sprawą niniejsza realizacja (m.in. w przypadku sekwencji oczekiwania na „namierzenie” Azraela przez policję) zyskała na pogłębieniu sugestywnej nastrojowości.
Finał tej opowieści wprost wskazuje na wysoki stopień prawdopodobieństwa ponownego odwiedzenia „uniwersum” Białego Rycerza. Ponadto sam pomysłodawca i realizator tego projektu nie kryje, że okoliczność pracy twórczej na potrzeby linii wydawniczej DC Black Label przynosi mu ogrom artystycznej satysfakcji. Wszak co najmniej do pewnego stopnia jest on na swój sposób panem samego siebie. Stąd nie dziwi okoliczność skoncentrowania się przezeń na tym właśnie przedsięwzięciu, najważniejszym dokonaniu w jego dotychczasowej karierze. Biorąc pod uwagę zwyżkującą formę rzeczonego jako scenarzysty (a przy okazji także udział w ostatniej scenie jednej z najciekawszych osobowości z otoczenia Bruce’a Wayne’a), mniemać można, że raczej prędzej niż później powrócimy do Gotham oglądanego przez „pryzmat” wyobraźni i talentu Seana Murphy’ego.
Tytuł: „Batman: Klątwa Białego Rycerza”
- Tytuł oryginału: „Batman: Curse of the White Knight”
- Scenariusz: Sean Murphy
- Szkic i tusz: Sean Murphy, Klaus Janson
- Kolory: Matt Hollingsworth
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Jacek Żuławnik
- Konsultacja merytoryczna: Wojciech Nelec
- Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wersji oryginalnej: 15 września 2020 r.
- Data publikacji wersji oryginalnej: 14 kwietnia 2021 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 17,5 x 26,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 272
- Cena: 89,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego zamieszczono w mini-serii „Batman: Curse of the White Knight” nr 1-8 (wrzesień 2019-maj 2020) oraz wydanie specjalne „Batman: White Knight Presents Von Freeze” (styczeń 2020).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus