„Smerfy” tom 37: „Smerfy i maszyna snów” - recenzja
Dodane: 17-10-2019 19:01 ()
Kontynuowanie klasycznych komiksowych serii przez innych autorów niż ich pomysłodawcy nie zawsze się sprawdza. Przekonali się o tym m.in. czytelnicy „Thorgala”, którego obecna jakość jest, delikatnie rzecz ujmując, dyskusyjna. Natomiast znacznie lepiej pod tym względem poradzili sobie następcy Gillesa Chailleta, którzy po jego odejściu dokończyli sagę o przygodach ewidentnie nieumiejącego usiedzieć w jednym miejscu Vasco. W przypadku „Smerfów” bywało pod tym względem różnie, bo dziedzicom Peyo przytrafiały się nieszczególnie udane momenty (np. „Sałatka ze Smerfów”).
Szczęśliwie jednak przeważały lepsze historie, tworzone przy zachowaniu nastrojowości oryginalnych przygód, a zarazem udanie rozwijające bajkowe „uniwersum” wychowanków Papy Smerfa. Miło poinformować, że tak się właśnie sprawy mają w przypadku niniejszej, chronologicznie najnowszej odsłony przygód Smerfów. Niemniej po kolei.
Miniaturowi mieszkańcy leśnej wioseczki, jak to na ogół mają w zwyczaju, nie próżnują. Poszukiwanie smakowitych jagód i grzybów trwa zatem w najlepsze. Pod tym względem ewidentnie obrodziło i stąd Smerfy takie jak m.in. Strachuś mają ręce pełne roboty. A jednak to nie dary lasu okazują się głównym obiektem zainteresowania wesołych zbieraczy, lecz zjawisko zupełnie innej natury. Co prawda początkowo trudno zorientować się, w czym faktycznie rzecz; pewne jest natomiast, że grono Smerfów, które z owym znaleziskiem miało do czynienia, nie tylko zaczyna zaniedbywać swoje obowiązki, ale też zdaje się wykazywać zaburzenia osobowości. A co najgorsze w ich zagadkową absencję w trakcie codziennych zajęć włącza się coraz więcej przedstawicieli smerfnej społeczności. Ważniak, jak zwykle skłonny do zdobycia tzw. punktów u Papy Smerfa, podąża tropem swoich nietypowo zachowujących się pobratymców, po czym odnajduje ich w trakcie użytkowania tytułowej maszyny snów. Jak się prędko okazuje, niewiadomego pochodzenia artefakt (urządzenie?) ma właściwości uzależniające, a za jego umieszczeniem w pobliżu wioski Smerfów odpowiadać może ktoś, kto niekoniecznie życzy jej mieszkańcom mnóstwa pomyślności…
Jak to często w bajkach bywa, także w tej opowieści autorzy pozwolili sobie na zawarcie sprawnie i lekko wkomponowanej metafory dotyczącej współczesnej nam rzeczywistości. Tym razem padło na multimedia, wszechobecne i uzależniające. Do tego stopnia, że z ich użytkowaniem wiąże się znaczne ryzyko zatracenia samego siebie. Nie potrzeba przesadnej przenikliwości, by w tytułowym „urządzeniu” dopatrzyć się kumulacji obaw wobec rozwoju tej sfery rozrywki. Nie nadużywając wielkich słów autorom scenariusza (w tych rolach ponownie odnaleźli się Alain Jost i Thierry Culliford) udało się trafnie ująć sedno zagrożenia wynikającego z przesadnego zainteresowania właśnie multimediami. Przeobrażenie w uzależnione quasi-zombie - zmuszonego ponadto do niewolniczej pracy w zamian za możliwość dalszego korzystania z maszyny snów – okazuje się bowiem wyzwaniem, wobec którego nawet Papa Smerf nie bardzo wie jak postąpić. Ta z kolei okoliczność czyni niniejszą opowieść nad wyraz wartką i niewolną od poczucia niepewności co do dalszego rozwoju biegu spraw. Cieszy ponadto wprowadzenie na komiksową scenę nowej postaci w osobie czarnoksiężnika Okultusa (a przy okazji także jego chowańca, białego kruka Albina) oraz odmienna od standardowej prezentacja Smerfa Ważniaka. Zwłaszcza ta druga okoliczność korzystnie świadczy o kontynuatorach dzieła Peyo, którzy tym samym dynamizują dobrze znany świat przedstawiony w kierunkach niekiedy dla wiernego czytelnika tej serii niespodziewanych. Cykl zatem żyje niejako nowym życiem przy równoczesnym zachowaniu najlepszych tradycji jego pomysłodawcy.
Tym razem do wykonania rysunków zaangażowano Jeroena De Conincka i Miguela Diaza, sprawdzonych autorów, którzy mieli już okazje udzielać się przy „smerfnych” produkcjach. Stylistyka pierwowzoru – tj. precyzyjna, klarowna kreska uzupełniona pogodną kolorystyką - została zatem zachowana, choć przyznać trzeba, że w niektórych sekwencjach znać użycie lawowanych barw, na podobieństwo tych z serii „Smerfy i Wioska Dziewczyn”. Projekty nowych postaci (Okultus i Albin) wypadają niezgorzej niż wizerunki dobrych znajomych z poprzednich albumów.
Przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa „Smerfy i maszyna snów” to jeden z najbardziej udanych albumów o przygodach niebieskich skrzatów. Do tego nie tylko w zestawieniu z efektami pracy następców Peyo, ale ogólnie całej serii, nie wyłączając jej najbardziej udanych odsłon (vide „Czarne Smerfy” oraz „Z życia Smerfów”). Krótko pisząc: oby tak dalej.
Tytuł: „Smerfy” tom 37: „Smerfy i maszyna snów”
- Tytuł oryginału: „Les Schtroumpfs et le machine à rêver”
- Scenariusz: Alain Jost i Thierry Culliford
- Rysunki: Jeroen De Coninck, Miguel Diaz
- Kolory: Nine Culliford
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Maria Mosiewicz
- Wydawca wersji oryginalnej: Le Lombard
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wersji oryginalnej: 5 kwietnia 2019 r.
- Data publikacji wersji polskiej: 18 września 2019 r.
- Oprawa: miękka
- Format: 21,5 x 28,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: offset
- Liczba stron: 48
- Cena: 19,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus