„Smerfy” tom 1: „Czarne Smerfy” - recenzja
Dodane: 07-03-2019 21:49 ()
Wczesna wiosna 1990 r. dla „miejscowych” wielbicieli komiksowego medium okazała się czasem autentycznie przełomowym. Oferta ówczesnych wydawców publikujących tego typu produkcje stopniowo ulegała poszerzeniu i stąd to właśnie wówczas do dystrybucji trafiły m.in. pierwsze dwa albumy o przygodach Hugo oraz kolejne odsłony perypetii Thorgala Aegirssona. Jeszcze jednym klasykiem komiksu frankofońskiego, którym dane było nam się wówczas cieszyć, był pierwszy zbiór opowieści z udziałem dobrze już znanych polskiej dzieciarni (rzecz jasna za sprawą znakomitej wieczorynki) Smerfów.
Załoga Naszej Księgarni (bo to właśnie ów byt wydawniczy zdecydował się na prezentacje przygód niebieskich skrzatów) nie kombinowała nadmiernie i tym sposobem ówcześni czytelnicy mieli okazje zapoznać się z tomem rozpoczynającą pełnowymiarową serię o przypadkach Smerfów (choć gwoli ścisłości nie ich o pięć lat wcześniejszym niż pierwodruk niniejszego zbioru debiutem). Trzeba przyznać, że było to bardzo udane otwarcie, jako że w wymiarze fabularnym wszystkie zebrane tu opowiastki – tytułowe „Czarne Smerfy”, „Latający Smerf” i „Łowca Smerfów” – to w swojej klasie autentyczne mistrzostwo! Znowuż bowiem daje o sobie znać okoliczność znana z innych powstałych w dobie Złotej Ery frankońskiej prasy komiksowej serii (m.in. „Asteriksa”, „Comanche” i „Bernarda Prince’a”), tj. dbałość autorów scenariusza o maksymalne wykorzystanie powierzonej im „przestrzeni magazynowej”. Stąd dosycenie treścią, w tym często błyskotliwymi humoreskami, które z powodzeniem bawią do dziś. Do tego nie tylko najmłodszych czytelników.
Nie tylko jednak humor okazał się mocną stroną wspólnego przedsięwzięcia Peyo i Yvana Delporte. A to z tego względu, że autorska spółka trafnie zdołała ująć także inne odmiany nastrojowości. Chociażby w pierwszej opowieści sugestywnie (oczywiście jak na formułę niniejszego cyklu) oddano poczucie grozy, które zawisło nad wioską Smerfów w efekcie osobliwej epidemii. Ukąszony przez muchę bze-bze mieszkaniec tego zakątka przepoczwarza się w pałającego chęcią zarażania swoich pobratymców Czarnego Smerfa. Mimo że początkowo Papa Smerf zdaje się władny poradzić sobie z tym kłopotem, to jednak kolejne opracowane przezeń specyfiki okazują się nieskuteczne. Tymczasem zarażonych Smerfów przybywa w zastraszającym tempie… Druga z zaprezentowanych historyjek to zdecydowanie lżejsza, akcentująca nade wszystko humorystyczny aspekt tej serii opowiastka o pewnym wielce ambitnym Smerfie, który – jak w tytule - zapragnął posiąść umiejętność latania. To właśnie jego determinacja oraz kolejne próby osiągnięcia tego zamierzenia stają się przyczyną licznych, często wręcz przekomicznych sytuacji. Album „domyka” debiut „niezbędnika” serii w osobie czarownika Gargamela, a przy okazji także jego chowańca, kota Klakiera (notabene przysłowiowego złodzieja scen tej historyki). Co prawda ów nieprzesadnie urodziwy praktyk podejrzanych odmian sztuki magicznej na tym jeszcze etapie roi sobie nie tyle konsumpcje zupy a’la Smerf, ile raczej uzyskanie formuły osławionego kamienia filozoficznego. Znowuż daje o sobie znać groza, choć równocześnie imponująca zaradność wychowanków Papy Smerfa i solidarność w ramach ich społeczności. A wszystko to wyzbyte luk fabularnych i niekiedy zbyt banalnego humoru o które to zjawiska niestety nietrudno we współczesnych tego typu produkcjach.
W wymiarze plastycznym również jest sprawnie, a wdrożony przy wcześniej realizowanych przezeń projektach Peyo prezentuje wszystkim zainteresowanym jego kultowym dokonaniem wysoką jakość warsztatową. Znać co prawda proces dopracowywania szczegółów charakterystycznej stylistyki tego autora (np. „Łowcę Smerfów” sfinalizowano nieco mniej finezyjnie nakładanym tuszem, niż miało to miejsce w przypadku dwóch wcześniejszych historyjek). Metoda przezeń przyjęta zachowuje jednak pełnię swojej pierwotnej, narracyjnej rzutkości (modulacja powierzchni kadrów w zamiarze podkreślenia znaczenia danej sceny etc.) i niezmiennie, pomimo blisko sześciu dekad od pierwodruku tegoż albumu, prezentuje ona się bardzo czytelnie. Do tego radosna, pozytywnie nastrajająca kolorystyka niezmiennie ma potencjał, by cieszyć oko czytelnika smerfnych przypadków.
Na przykładzie niniejszego zbioru znać, że pomysł na formułę serii dopiero dojrzewał. Toteż nie ujrzymy tu jeszcze dobrze znanych z późniejszych odsłon cyklu wyrazistych osobowości pokroju Osiłka czy Marudy (o Smerfetce nie wspominając). Skala pogłębionej indywidualizacji charakterologicznej i wizerunkowej ogranicza się bowiem do przywódcy miniaturowej społeczności w osobie Papy Smerfa, ledwie dwukrotnie wzmiankowanego Zgrywusa (jeszcze bez słynnego „prezentu”) oraz nienazwanego jeszcze po imieniu (acz już z zapałem perorującego) Ważniaka. Cała reszta przywodzi na myśl spełniony sen o komunistycznej wspólnocie spracowanych, choć deklaratywnie szczęśliwych (a na pewno zuniformizowanych) proletariuszy, którym przewodzi stylizowany na Karola Marksa charyzmatyczny lider w obowiązkowo czerwonej czapce… A przynajmniej taka jest jedna z interpretacji genezy Smerfów już jako samodzielnego (tj. tworzonego w oderwaniu od serii „Johan & Pirlouit”, w której owe stworki debiutowały) zjawiska w ramach frankońskiego komiksu.
Na marginesie warto nadmienić, że bardzo cieszy pozostawienie przez polskiego wydawcę oryginalnej wersji „ubarwienia” tytułowych Czarnych Smerfów. W niektórych bowiem edycjach (m.in. jednej z dystrybuowanych na rynku amerykańskim) Czarne Smerfy „przemalowano” na fioletowe… Ciekawe dlaczego…
Tytuł: „Smerfy” tom 1: „Czarne Smerfy”
- Tytuł oryginału: „Les Schtroumpfs Noirs”
- Scenariusz: Yvan Delporte i Peyo
- Rysunki: Peyo
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Maria Mosiewicz
- Wydawca wersji oryginalnej: Dupuis
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wersji oryginalnej: 30 listopada 1963
- Data publikacji wersji polskiej: 20 lutego 2019
- Oprawa: miękka
- Format: 21,5 x 28,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: offset
- Liczba stron: 64
- Cena: 19,99 zł
Zawartość niniejszego albumu opublikowano pierwotnie w tygodniku „Le Journal de Spirou”.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus