„Durango” tom 17: „Jessie” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 18-07-2019 23:36 ()


Bez względu na to, jak bardzo tytułowy bohater zostanie poturbowany, raczej prędzej niż później jego rany ulegają zabliźnieniu, a on sam powraca do życiowej gry, raz za razem wykazując się znaną na całym Dzikim Zachodzie wirtuozją w zakresie strzelectwa. Mimo że o jej jakości miały okazje przekonać się liczne tabuny penetrujących ów rozległy obszar rzezimieszków (by wspomnieć „buszującą” na kartach poprzedniego tomu bandę Steinera) to jednak Durango wciąż nie brakuje kolejnych okazji do popisu. Raz zatem jeszcze zmuszony jest on sięgnąć po swoją nietypową jak na lokalne warunki broń, znanego z poprzednich epizodów Mausera C96. Dodajmy, że po raz „enty” w interesie zagrożonej białogłowy.

Wiernym czytelnikom tej klasycznej serii nie trzeba bowiem przypominać, że jej protagonista rycerskość ma we krwi i nie raz ryzykował wszystko, stając w obronie borykających się z różnego typu problemami niewiast. Nie inaczej sprawy mają się także tym razem. Z pozoru drobny incydent z udziałem jednej z pracownic baru uciech w prowincjonalnym miasteczku Hancock okazuje się zaczynem znacznie bardziej problematycznej intrygi. Oto bowiem rzeczona trafia pod opiekę miejscowego szeryfa w osobie przyjaciela Durango, u którego bohater serii aktualnie dochodzi do pełni formy. Za sprawą kolejnej hanzy amatorów łatwego „zarobku” – tj. szajki niejakiego Francka - zamiar odtransportowania wspomnianej dyliżansem ku odległemu Bleding zostaje pokrzyżowany. Natomiast w nieco odleglejszym tle pojawia się wątek łupu ukrytego niegdyś przez przywołanego chwilę temu bandytę oraz dobrze z nim zaznajomioną żonę właściciela saloonu.

Teoretycznie w przypadku niniejszej propozycji wydawniczej mamy do czynienia z jeszcze jednym wariantem opowieści snutej w trudnych do zliczenia fabułach osadzonych w realiach amerykańskiego pogranicza. Sam zresztą pomysłodawca serii, Yves Swolfs, posługiwał się tym schematem nader często. Nic to jednak dla fanów gatunku i ogólnie emocjonujących, wartko prowadzonych opowieści. Za taką bowiem wypada uznać także finalny (przynajmniej na ten moment) album cyklu przybliżającego perypetie leworęcznego „rycerza prerii”. Mamy tu zatem do czynienia z klarowną intrygą oraz osobowościami o jasno sprecyzowanych motywacjach. Przy czym zadbano o stosowne „zawikłanie” tej „gęstej” od licznych scen historii, przez co nawet owa schematyczność gatunkowa nie razi banałem i przesadną prostotą.

W odróżnieniu od poprzednich trzech odsłon „Durango”, kiedy to rolę ilustratora scenariuszy Swolfsa pełnił Thierry Girod (skądinąd bardzo wprawny plastyk), tym razem odnalazł się w tym zadaniu Giuseppe Ricciardi. Wprost trzeba przyznać, że ów włoski artysta aktywny w branży pod pseudonimem Iko znakomicie odnalazł się w powierzonym mu zadaniu. Z jednej strony zdołał on zachować wizerunkową poetykę serii i tym samym jej spójność z poprzedzającymi „Jessie” albumami. Z drugiej natomiast, mimo powielania wypracowanej przez Jeana „Moebiusa” Girauda westernowej formuły znanej z przygód Mike’a Blueberry’ego, znać, że mamy do czynienia z twórcą nie tylko władnym sprawnie imitować zastane standardy, ale też o znacznym potencjale warsztatowym i własnej tożsamości artystycznej. A zdołał wypracować te jakości w trakcie m.in. współpracy z dobrze znanym polskim czytelnikom koncernem Sergio Bonneli Editore (współrealizował w jego „barwach” utrzymaną w konwencji mrocznej fantasy serie „Brendon”). Drobiazgowa wizja realiów kreowanych oraz znaczna swoboda w nakreślaniu jego niuansów sprawia, że także tę fabułę przyswaja się z niezgorszą przyjemnością niż chociażby meksykańską awanturę w tomie „Ostatni desperado”.

Kolejna luka w prezentacji klasyki komiksu frankofońskiego – obok m.in. „Valeriana”, „Koziorożca” i „Wież Bois-Maury” – została zapełniona. Przy czym nie jest wcale wykluczone, że pomimo realizacji innych projektów (m.in. nowych odsłon autorskiego „Księcia Nocy”) zapracowany pan scenarzysta pewnego, niekoniecznie odległego dnia zdecyduje się powrócić do „świata” Durango. Zanim to jednak nastąpi, wypada kontentować się pełną polską edycją tej serii, a przy okazji wypatrywać kolejnego, formalnie i fabularnie pokrewnego utworu. A to z tego względu, że album inicjujący cykl „Lonesome” – bo o tej inicjatywie właśnie mowa – trafi do księgarskiego obiegu już 18 września. Można zaryzykować twierdzenie, że dla czytelników usatysfakcjonowanych perypetiami leworękiego speca od rozwałki będzie to idealna okazja, by raz jeszcze przejrzeć się realiom Dzikiego Zachodu przez „pryzmat” interpretacji wspomnianego i nieprzypadkowo cenionego autora.

 

Tytuł: „Durango” tom 17: „Jessie”

  • Tytuł oryginału: „Jessie”
  • Scenariusz: Yves Swolfs
  • Rysunki: Iko (Giuseppe Ricciardi)
  • Kolory: Stéphane Paitreau
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca wersji oryginalnej: Soleil
  • Wydawca wersji polskiej: Elemental
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 15 czerwca 2016 r. 
  • Data publikacji wersji polskiej: 23 maja 2019 r.
  • Oprawa: miękka
  • Format: 21,5 x 29 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy 
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 38 zł

Dziękujemy wydawnictwu Elemental za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus