„Punisher MAX” tom 5 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 16-11-2018 22:32 ()


Przygoda Gartha Ennisa z serią „Punisher MAX” dobiega końca. Czy scenarzysta wsławiony takimi hitami wydawniczymi jak „Kaznodzieja”, „Hellblazer”, „Chłopaki” oraz „Fury” w końcówce swego stażu pozwolił sobie na odrobinę stonowania pióra i choćby symbolicznego zwolnienia tempa akcji? Oczywiście nic z tych rzeczy! Nie taka bowiem jest natura zarówno perypetii „Franciszka Zameckiego”, jak i temperament twórczy irlandzkiego scenarzysty. Toteż czytelników poprzednich odsłon tej bez cienia wątpliwości eksplozywnej serii wypada uspokoić: Ennis nie tylko pozostał sobą, ale na pożegnanie, ujmując rzecz kolokwialnie, jeszcze energiczniej nawrzucał do pieca.

Było to o tyle możliwe i zasadne, że wątki z poprzednich czterech wydań zbiorczych skumulowały się w swoiste podsumowanie tzw. jazdy bez trzymanki, którą wspomniany twórca zafundował swoim czytelnikom. Stąd w pierwszej z zaprezentowanych w niniejszym tomie opowieści daje o sobie znać niejaki Barrakuda, z którym Frank zmuszony był umknąć ze szponów śmierci i zgodnie z imperatywem typowym dla przeważającej części udzielających się w tym medium szubrawców również on rusza tropem swojego pogromcy. Punisher musi zatem liczyć się z nieuchronną perspektywą drugiej rundy z owym nad wyraz problematycznym osobnikiem. Tym bardziej kłopotliwą, że w grę wchodzi jeszcze jeden bardzo istotny czynnik, o którym Frank jak dotąd nie miał pojęcia… Nie wnikając głębiej w detale fabuły tej części zbioru, wypada jedynie dyskretnie nadmienić, że jej potencjalni odbiorcy mogą spodziewać się nie mniej masakrycznej miazgi (w pozytywnym rozumieniu tego „terminu”) niż w przypadku pierwszego tête-á-tête między wspomnianymi specami od pełnowymiarowej rozwałki.

W nieco dalszym tle dają o sobie znać przedstawiciele wysoko postawionej sitwy z grona tzw. mundurowych. Gwoli przypomnienia to właśnie oni odpowiadali za syberyjską awanturę, w której wziął udział „Zamecki” (zob. tom 2). Nie zapomnieli o tym zarówno oni, jak i tytułowy bohater cyklu co staje się zaczynem fabularnym dla drugiej z zawartych tu opowieści. To na jej kartach Punisher stanie przed koniecznością poradzenia sobie ze szczególnie perfidnym ze strony tych przeciwników wyzwaniem. Przy czym Ennis nie omieszkał skorzystać z okazji, by podobnie jak wcześniej w mini-serii „Born” także tym razem rozliczyć się z dziedzictwem wojny wietnamskiej. Oczywiście po swojemu, tj. według schematów, uproszczeń i dezinformacji stosowanej od lat przez lewicową międzynarodówkę. Inaczej być jednak w przypadku tego autora nie mogło i ową typową dlań przypadłość wypada potraktować co najwyżej w kategorii tzw. ciekawostki psychiatrycznej. Ważne, że jego biegłość w rozpisywaniu wartkich fabuł pozostawała na etapie realizacji tej serii bez zarzutu, co znacząco skompensowało ideologiczne pogubienie Ennisa. A wprost przyznać trzeba, że bardzo niełatwo oderwać się od lektury konkluzji jego stażu w ramach serii „Punisher MAX”.

Nieco gorzej rzecz się ma w przypadku pochodnej pracy Howarda Chaykina, wsławionego niegdyś głośnymi przedsięwzięciami takimi jak m.in. publikowana pod szyldem First Comics seria „American Flagg!” czy „The Shadow: Blood and Judgement”. Pomimo okazjonalnych zwyżek formy (vide  „Black Kiss” w wymiarze plastycznym) dawno już zatracił on status twórcy wskazującego nowe trendy w ramach komiksowego medium. Stąd wykonany przezeń epizod otwierający niniejszy album prezentuje się co najwyżej poprawnie. Jego wyrazista, acz zarazem przyciężka kreska de facto niweluje głębię perspektywiczną. To zaś dla tej części czytelników, którzy zwykli ją sobie cenić, może być istotnym mankamentem. Nie mniej sztucznie jawi się mimika i ogólna mowa ciała rozrysowywanych przezeń postaci. W niektórych kadrach znać wręcz przejawy nieporadności tego autora, co w zestawieniu ze znacznie sprawniej zrealizowanym planszami wykonanymi przez Gorana Parlova zakrywa niemal na upokorzenie starego mistrza. Toteż szczęśliwym zrządzeniem losu to właśnie chorwacki rysownik odpowiada za niemal całą warstwę plastyczną tego całkiem opasłego tomiszcza. Surowość zaproponowanej przezeń stylistyki jak ulał wpisuje się w bezkompromisowy model prezentacji głównego protagonisty oraz intryg, w które zwykł był się on wplątywać. Nawet w scenach statycznych znać napięcie towarzyszące zmaganiom Franka z polującymi nań adwersarzami. Zresztą on sam w aspekcie wizerunkowym jawi się w wykonaniu Parlova adekwatnie do jego sławy zabójczo sprawnego eliminatora wszelkiej maści szumowin.

Garth Ennis nie jest twórcą idealnym i nie raz (a nawet nie trzy) zdarzały mu się tzw. wypadki przy pracy. Współtworząc serie „Punisher MAX”, dał on jednak popis swego kunsztu, obdarowując tym samym fanów „Człowieka-Armaty” być może najbardziej udaną odsłoną krwawej sagi o zmaganiach Franka Castle’a ze zorganizowaną przestępczością. Mariaż skrajnej brutalizacji z trafnie dozowanym czarnym humorem okazał się „mieszanką wybuchową”, która ma sporą szansę jeszcze długo „ryć mózgi” koneserów tego typu produkcji. Do tego bez popadania w trywializację i jednowymiarowość w prezentacji profilu psychologicznego głównego bohatera. Krótko pisząc: brawurowa robota.

  

Tytuł: „Punisher MAX” tom 5

  • Scenariusz: Garth Ennis
  • Szkic i tusz: Howard Chaykin, Goran Parlov
  • Kolory: Edgar Delgado – Studio F, Lee Loughridge
  • Ilustracje na okładkach: Tim Bradstreet
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta
  • Konsultacja merytoryczna: Kamil Śmiałkowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 27 grudnia 2016
  • Data publikacji wersji polskiej: 17 października 2018
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,5 x 26,5 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 276
  • Cena: 89,99 zł

 Zwartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „The Punisher MAX” nr 50-60 (październik 2007-październik 2008).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus