„Jeremiah” tom 14: „Powrót Simona” - recenzja
Dodane: 27-09-2017 19:56 ()
Tradycja serii przybliżającej perypetie Jeremiaha i Kurdy’ego tylko i wyłącznie w kontekście kłopotów, w jakie zwykli się obaj panowie pakować, nie zaskakuje. Takie bowiem są prawidła epiki i o albumie rozgrywającym się w trakcie przedłużającej się sjesty nie może być rzecz jasna mowy. Nie inaczej sprawy mają się w przypadku najnowszej odsłony cyklu o ich wspólnej wędrówce poprzez stopniowo (i w niemałych bólach) podnoszącą się z cywilizacyjnego upadku Amerykę. Także i tym razem owa tradycja zostaje zachowana i tym samym wierni fani ich przygód spodziewać się mogą kolejnej dawki zintensyfikowanych emocji oraz pokazu zaradności wspomnianych bohaterów.
Podobnie, jak miało to miejsce w poprzednich tomach, również w niniejszym duet postapokaliptycznych obieżyświatów dociera do jeszcze jednej enklawy względnie uporządkowanego życia społecznego. W tym przypadku jest nią rozbudowana farma należąca do Sebastiana Sikorsky’ego, zadeklarowanego melomana ze szczególną atencją względem dorobku jego imiennika, Jana Sebastiana Bacha. Idea fixe tegoż posesjonata przejawia się nie tylko w odgrywaniu przezeń utworów rzeczonego klasyka, ale też w jego powierzchowności, stylizowanej właśnie na saskiego wirtuoza dojrzałego baroku. Sikorsky nie poprzestaje jednak na osobistym sublimowaniu oraz syceniu się kompozycjami swego idola. Znany jest on bowiem w okolicy jako hojny darczyńca wspierający lokalną społeczność. Jak się jednak prędko okazuje, skrywa on co najmniej dwie tajemnice. Pierwszą jest jego brat, tytułowy Simon, zwyrodnialec o pedofilskich skłonnościach, którego dzięki wsparciu suto opłacanego psychiatry, udało się zdefiniować w kategorii „cierpiącej, wrażliwej istoty wymagającej troskliwej opieki”. Druga dotyczy źródła materialnej zasobności Sikorsky’ego, bo pomimo jego publicznego wizerunku jako osobnika duszą i ciałem oddanego muzyce potrafi on zadbać o swoje interesy.
Okolicznością, za której sprawą Jeremiah i Kurdy mają okazję trafić na teren jego farmy, do szczególnie optymistycznych nie należą. A to z tego względu, że są oni świadkami zastrzelenia nieznanego im osobnika ściganego przez uzbrojonych drabów. Obaj wędrowcy unikają co prawda losu zamordowanego, niemniej napotkani osobnicy nie szczędzą im tęgich razów. Co więcej, uprowadzają mulice Ezrę, czego zarówno tytułowy bohater cyklu, jak i jego dokazujący towarzysz nie mogą darować. Bieg wypadków sprawia, że zmuszeni są oni skorzystać z usług miejscowego weterynarza, a w nieco dalszej perspektywie podjąć współpracę ze znanym im już z wcześniejszych przygód (zob. album „Sekta”) funkcjonariuszem Lessleyem.
Złożone intrygi wymuszające na bohaterach cyklu karkołomne wysiłki w celu ocalenia zdrowia i życia to w przypadku „Jeremiaha” przysłowiowy chleb powszedni. Nie inaczej jest w niniejszym albumie, choć uczciwie trzeba przyznać, że tym razem fabularna układanka nie „zagrała” w równie udanym stopniu, jak miało to miejsce w przypadku „Oczu płonących żelazem” czy „Delty”. Gwoli ścisłości czternasty tom to nadal przemyślana i ogólnie sprawnie prowadzona realizacja. Niemniej główne wraże osobowości sprawiają wrażenie zbyt powierzchownie nakreślonych i tym samym nie wystarczająco władnych do generowania poczucia zagrożenia. Ponadto motyw zemsty wydaje się nie w pełni wyakcentowany. Przekonująco (a zarazem deprymująco) jawi się natomiast konkluzja tegoż tomu, zaskakująco bliska temu, z czym wielokrotnie mieliśmy do czynienia w realiach znacznie nam bliższych. Ta okoliczność nie ratuje jednak w pełni fabuły, która tak jak chwilę temu wzmiankowano, zdaje się ustępować poprzedzającym ją odsłonom tej sagi.
Wysoki standard zostaje natomiast w pełni zachowany, jeśli chodzi o warstwę plastyczną. O tyle to nie dziwi, że na etapie realizacji „Simona…” Hermann był uznanym mistrzem komiksu nie tylko frankofońskiego (już wówczas jego twórczość podziwiali także Amerykanie), z pokaźnym dorobkiem (by wspomnieć takie serie jak m.in. „Wieże Bois-Maury”, „Comanche” oraz „Bernard Prince”) i perspektywami na dalszą, bujnie rozwijającą się karierę. Znowu zatem daje on popis mistrzowskiego operowania sekwencjami, a co za tym idzie trafnego doboru scen faktycznie istotnych. To zaś sprawia, że pomimo względnie niewielkiej rozpiętości albumu fabuła zdaje się gęsta zarówno od licznie udzielających się tu postaci, jak i narastającego napięcia. „Ardeński Dzik” po raz kolejny nie szczędzi kreski w zamiarze szczegółowego ujęcia niuansów świata przedstawionego, wykazując przy tym charakterystyczną dlań skłonność do rozrysowywania scen nocnych. Ponadto nie mogło zabraknąć typowej dlań maniery w nakreślaniu fizjonomii uczestników fabuły oraz wyrazistej ekspresji ich emocji.
Spadek formy autora (tylko i wyłącznie w kontekście scenariusza) nie deprecjonuje tegoż albumu całkowicie. Na tle licznych (także współczesnych) produkcji komiksowych „Powrót Simona” nadal jawi się jako fachowa realizacja. Pechowo ów album jest częścią cyklu nieprzypadkowo uznawanego za klasykę europejskiego komiksu. Stąd kryteria oceny siłą rzeczy muszą być odmienne niż w przypadku prac m.in. Jeana Dufauxa („Skarga Utraconych Ziemi”) czy Xaviera Dorisona („Fechmistrz”).
Tytuł: „Jeremiah” tom 14: „Powrót Simona”
- Tytuł oryginału: „Simon est de retour”
- Scenariusz i rysunki: Hermann Huppen
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
- Wydawca wersji oryginalnej:
- Wydawca wersji polskiej: Elemental
- Data premiery wersji oryginalnej: wrzesień 1989 r.
- Data premiery wersji polskiej: 15 września 2017 r.
- Oprawa: miękka
- Format: 21 x 29 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 48
- Cena: 38 zł
Dziękujemy wydawnictwu Elemental za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus