„Comanche” tom 4: „Czerwone niebo nad Laramie” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 16-12-2016 11:35 ()


Red Dust zalicza się do grona osób, które nie mają w zwyczaju odpuszczać i raz podjęty zamiar, pomszczenia zabitego w poprzednim tomie Briana „Kaznodziei” Broggshawa, usiłuje on doprowadzić do niezwłocznej realizacji. Russ Dobbs, jedyny ocalały przedstawiciel bandy znanej jako Wilki z Wyoming, okazuje się jednak na tyle sprytnym adwersarzem, że podążający jego tropem kowboj może co najwyżej grzebać ofiary bezwzględnego zabijaki. Ten zaś ani myśli silić się na dyskrecje i wraz ze swym nowym kompanem planuje kolejne rabunki.

Kluczowe dlań wydaje się jednak uzupełnienie nadwątlonych zapasów amunicji. Stąd plan przechwycenia przemierzającego okolicę Amosa J. Coogana, handlarza bronią dysponującego pożądanymi przez Dobbsa materiałami. Red Dust rychło domyśla się zamiarów ściganego przezeń szubrawca i dzięki wsparciu samego Coogana oraz kilku innych osobowości napotkanych w jednym z przydrożnych zajazdów decyduje się zastawić na Wilka z Wyoming skuteczne sidła.

Niniejszy album w pewnym stopniu różni się od standardów, do których przyzwyczaiła odbiorców tej serii jej autorska spółka. Tym bowiem razem Comanche wraz z pozostałymi na farmie przyjaciółmi dają o sobie znać ledwie w pierwszej scenie tej opowieści. Cała reszta fabuły skoncentrowano wokół Red Dusta i jego wysiłków na rzecz uwolnienia świata od problematycznego rzezimieszka. Można zatem rzec, że zespół twórców odpowiedzialnych za tę serię zdecydował się na sprawdzony i niemal zawsze skuteczny zabieg chwilowego przeniesienia punktu ciężkości cyklu z bohatera zbiorowego na indywidualnego. Co prawda Red Dust względnie prędko formuje coś na kształt nowej drużyny; niemniej ma ona charakter doraźnego sojuszu i tym samym „Czerwone niebo…” to typowy przykład solowej przygody. Ze względu na powagę wyzwania ogólny dramatyzm zdaje się w jeszcze większym stopniu pogłębiony, niż miało to miejsce we wcześniejszych epizodach. A przecież i na ich kartach wartkich zwrotów akcji (zwłaszcza w albumie „Wojownicy rozpaczy”) nie brakowało. Toteż w wymiarze fabularnym czwarty tom „Comanche” nie rozczarowuje.

Michel Greg z wprawą rozpisuje kwestie dość licznie zgromadzonych tu postaci, nakreślając ich charakterologiczną tożsamość zwięźle, acz przekonująco. Nade wszystko udanie jawi się Red Dust, osobnik może nieszczególnie mowny, ale równocześnie przenikliwy i konsekwentny. Brak mu może salonowej ogłady Mike’a Blueberry’ego oraz jego niesamowitych zdolności adaptacyjnych (którego notabene zdaje się niekiedy wizerunkowo nieco przypominać). Niemniej w sytuacjach krytycznych na ogół zwykł on sobie radzić niewiele tylko gorzej niż najsłynniejszy pokerzysta komiksu frankofońskiego. Zresztą podobnie jak na kartach „Blueberry’ego” również tutaj ciąg fabularny jest skondensowany w formule charakterystycznej dla tzw. starej szkoły wzmiankowanej odmiany komiksu, tj. czasów rozkwitu prasy komiksowej rozwijającej się w strefie jego oddziaływania. Stąd w odróżnieniu od współczesnych przejawów tej sztuki w wykonaniu m.in. belgijskich i francuskich autorów zdecydowanie skłaniających się ku obrazowi kosztem słowa zawarta tu fabuła nasycona jest treścią i licznymi dialogami bez nadmiernego rozwlekania tempa akcji.

Istotną rolę odgrywa również wszechwiedzący narrator, którego aktywność wzbudzać może skojarzenia z westernami produkcyjniakami realizowanymi przez amerykańskie wytwórnie filmowe w pierwszych dekadach po II wojnie światowej. Brak tu jednak charakterystycznej dla nich idealizacji. Pod względem ogólnej kultury materialnej „Comanche” wpisuje się w estetykę takich serii jak wzmiankowany po wielokroć „Blueberry” i „Buddy Longway” oraz włoskich produkcji westernowych doby lat 60. i pocz. 70. XX w. Zadbał o to Hermann Huppen, całkowicie zasłużenie uznawany za jednego z wirtuozów europejskiego (a w gruncie rzeczy światowego) komiksu. Za sprawą tego albumu po raz kolejny udowodnił, że już na wczesnym etapie swojej kariery dysponował on wysokiej jakości umiejętnościami warsztatowymi. Znać to już tylko w metodyce kadrowania z częstymi ujęciami panoramicznymi. Imitowanie struktury materii – bez względu na to, czy mamy do czynienia z formacjami skalnymi, małomiasteczkową zabudową XIX-wiecznego stanu Wyoming, załamań odzieży, pojazdami etc. Wpływ Jeana Girauda jest co prawda widoczny (zwłaszcza w warstwie kolorystycznej); niemniej indywidulana stylistyka Hermanna zostaje w pełni zachowana. Przy czym daje się dostrzec jej postępującą ewolucję w kierunkach znanych z autorskich projektów rzeczonego vide „Wieże Bois-Maury” i „Jeremiah”.

Podsumowując: prosimy o więcej.

 

Tytuł: „Comanche” tom 4: „Czerwone niebo nad Laramie”

  • Tytuł oryginału: „Le ciel est rouge sur Laramie”
  • Scenariusz: Michel Greg
  • Rysunki i kolor: Hermann Huppen
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca wersji oryginalnej: Le Lombard  
  • Wydawca wersji polskiej: Prószyński i S-ka/Wydawnictwo Komiksowe
  • Data premiery wersji oryginalnej: styczeń 1975
  • Data premiery wersji polskiej: listopad 2016
  • Oprawa: twarda
  • Format: 24,5 x 32,5 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 39,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Komiksowemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus