Brian Herbert, Kevin J. Anderson, „Księżniczka Diuny” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Redakcja

Dodane: 01-09-2024 23:17 ()


Od ćwierci wieku autorska spółka Brian Herbert/Kevin J. Anderson dokłada starań, by wykreowane przez ojca pierwszego z wspomnianych uniwersum regularnie się rozrastało. Dość wspomnieć, że pierwotny cykl tego przedsięwzięcia („Kroniki Diuny”) doczekał się sześciu odsłon, a dotychczasowy efekt aktywności kontynuatorów dzieła Franka Herberta to już blisko dwadzieścia powieści uzupełnionych zbiorami opowiadań.  

Znać zatem, że chętnych do dalszego rozpoznawania dziejów skolonizowanej przez ludzkość galaktyki według pomysłu przywołanego autora wciąż nie brakuje. Odpowiedzią na to zapotrzebowanie jest również niniejsza powieść, obok „Paula z Diuny” i „Wichrów Diuny”, stanowiąca część kolejnego już po m.in. „Wielkich Szkołach Diuny” trójksięgu osadzonego w tej przestrzeni przedstawionej.

Na osi chronologicznej rozpisanej na liczne tysiąclecia sagi „Księżniczka Diuny” rozgrywa się dwa lata przed przyznaniem rodowi Atrydów inwestytury na zarządzanie i eksploatacje zasobów planety Arrakin. Fani tej marki doskonale ów świat znają, ale gwoli ścisłości wypada dopowiedzieć, że to właśnie na nim pozyskiwana jest niezbędna do funkcjonowania kosmicznego imperium substancja znana jako melanż. Kto zatem otrzymuje zgodę na jej wydobycie i dystrybucje, tego rola w galaktycznej hierarchii (a przy okazji także rodowa fortuna) znacząco wzrasta. Chyba, że – cytując barona Vladimira Harkonnena – „(…) dar nie jest darem”. O tym jednak więcej w pierwszej odsłonie „Kronik…”, czyli kanonicznej już dla literackiej fantastyki „Diunie”.

Na etapie niniejszej powieści Arrakis (zwana przez zamieszkujących ją Fremenów właśnie Diuną) nadal eksploatowana jest przez ród Harkonneów, bezwzględnych i brutalnych despotów. Fremeni nie ustają jednak w podjętym przez nich oporze, a nade wszystko w kontynuowaniu wielopokoleniowego zamierzenia przemiany tej planety w żyzny i kwitnący świat. Nad tym projektem czuwa Liet-Kynes, imperialny planetolog, po cichu stronnik Fremenów, a zarazem ojciec jednej z przedstawicielek tego walecznego ludu. Chani, bo o niej właśnie mowa, to jedna z dwóch głównych osobowości tej odsłony „Bohaterów Diuny” (tj. wspomnianego wyżej trójksięgu). Drugą z kolei jest również nie byle kto, bo Irulana, najstarsza, a przy tym wyraźnie faworyzowana przez ojca potomkini padyszacha imperatora Szaddama IV. To właśnie wokół tych dwóch niezwykłych niewiast „obraca” się fabularna oś „Księżniczki Diuny”, dzięki czemu jest okazja do uzupełnienia ich biografii o kolejne szczegóły.  Do tego sensownie pomyślane, a przy tym spójne z informacjami przybliżonymi w „Kronikach Diuny”.

Jednak zgodnie z formułą wypracowaną przez pomysłodawcę tej sagi, również Brian Herbert i Kevin J. Anderson, nie zamierzali ograniczać się do ledwie dwóch wątków wiodących. Stąd istotne role w tej opowieści odgrywają również przedstawiciele Gildii Nawigatorów, usiłujący przeniknąć zamiary zawsze skłonnych do intryganctwa Tleilaxan. Jakby tego było mało szczególną dla tego utworu postacią jest również kolejna mocna osobowość – Moko Zenha. Ten uzdolniony i kompetentny oficer ośmielił się bowiem poprosić o przywilej, który przez władcę kosmicznego imperium odebrany został jako osobista potwarz. Ta okoliczność okazała się zaczątkiem dla epickiego wręcz wątku, którego z dużym prawdopodobieństwem nie powstydziliby się najbardziej uznani twórcy militarnej SF.

Podobnie jak przy okazji wcześniejszych utworów rozwijających uniwersum Diuny (vide m.in. „Diuna. Bitwa pod Corrinem”) również struktura niniejszego utworu ściśle wzorowana jest na pamiętnej powieści Franka Herberta. Stąd mnogość wątków oraz liczna obsada, nie ograniczająca się jedynie do wspomnianych osobowości. Jak to zwykle w przypadku przedsięwzięć „uzupełniających” bywa, także tym razem nie wszystkie rozwiązania fabularne usatysfakcjonują zagorzałych wielbicieli „Kronik Diuny”. Nie brak tu bowiem uproszczeń w kontekście młodszych sióstr Irulany (tj. Wensicia i Chalice), a wątek Zenhy, mimo że ogólnie udany, krył w sobie potencjał na jeszcze więcej. Ponadto zadziwia nadzwyczajna jak na jej wiek (czternaście lat) dojrzałość Chani (zwłaszcza w zakresie astropolityki) i chyba przesadna podatność na stres barona Harkonnena. Niemniej jednak w zestawieniu z wczesnymi odsłonami wspólnych inicjatyw Briana Herberta i Kevina J. Andersona (vide „Ród Atrydów”) znać, że ćwierć wieku wspólnej pracy znacząco wpłynęło na sublimacje ich twórczych możliwości.

Stąd jako swoisty „apokryf” „Księżniczka Diuny” spełnia swoją funkcję. Wielbicielom docenionego cyklu umożliwia ponowne „odwiedziny” w ramach tego uniwersum, a przy okazji wzbogaca jego fabularne „zasoby” o nowe, dotąd nieznane szczegóły. Rozpisana klarowną i wartką polszczyzną (w czym oczywiście zasługa odpowiadającego za tłumaczenie Andrzeja Jankowskiego) „wciąga” i angażuje. Toteż fani dziejów galaktycznego imperium według pomysłu Franka Herberta z dużym prawdopodobieństwem będą ukontentowani.

 

Tytuł: „Księżniczka Diuny”

  • Autor: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
  • Tytuł oryginału: „Princess of Dune”
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Andrzej Jankowski
  • Opracowanie graficzne serii, ilustracje oraz kompozycja okładkowa: Wojciech Siudmak
  • Wydawca wersji oryginalnej: WordFire Press
  • Wydawca wersji polskiej: Dom Wydawniczy REBIS
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 3 października 2023 r. 
  • Data publikacji wersji polskiej: 13 sierpnia 2024 r. 
  • Oprawa: twarda z obwolutą
  • Format: 155 x 230 mm
  • Papier: offset
  • Druk: czarno-biały
  • Liczba stron: 464
  • Cena: 89 zł

 Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus