„Diuna”: „Ród Atrydów” tom 1 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 02-12-2021 21:45 ()


„Diuna” Franka Herberta wpisała się w ścisły kanon literackiej science fiction niemal nazajutrz po swojej premierze i przynajmniej na ten moment pozycja ta nie podlega dyskusji. Podsycania zainteresowania nawet najbardziej wziętą marką nigdy jednak za wiele. Jesteśmy zresztą tego świadkami także obecnie, na fali bardzo dobrze odebranej kinowej adaptacji wspomnianej powieści. W 1999 r. w tym właśnie zamiarze wielbicielom tego cyklu (który notabene za życia jego autora rozrósł się do sześciu tomów) zaprezentowano utwór rozgrywający się na kilkadziesiąt lat przed wydarzeniami przybliżonymi właśnie w „Diunie”.
 
I chociaż „Ród Atrydów” w wykonaniu Briana Herberta (tj. syna tragicznie zmarłego Franka) oraz Kevina J. Andersona wśród znacznej części zadeklarowanych wielbicieli tej marki przesadnego entuzjazmu nie wzbudził, to jednak w ogólnym rozrachunku okazał się przedsięwzięciem na tyle obiecującym, że doczekaliśmy się całej serii kolejnych projektów osadzonych w uniwersum po tzw. Dżihadzie Butleriańskim (czy jak kto woli: krucjacie przeciwko myślącym maszynom). Stąd przy okazji obecnego wzmożenia zainteresowania dorobkiem Franka Herberta doczekaliśmy się nie tylko kolejnej komiksowej adaptacji „Diuny”, ale także właśnie „Rodu Atrydów”. A co istotne za sprawą wydawnictwa Non Stop Comics ta druga (czy gwoli ścisłości: jej pierwsza odsłona) doczekała się niedawno swojej polskiej edycji.
 
Jak wyżej wspomniano, w niniejszym albumie mamy do czynienia z realiami o kilka dekad poprzedzającymi ciąg zdarzeń zapoczątkowany przekazaniem planety Arrakis (tj. właśnie Diuny) w lenno tytułowemu rodowi Atrydów. Z pozoru bieg spraw nie różni się zasadniczo od realiów przybliżonych w powieści, od której wszystko się zaczęło, jako że powstałe w efekcie wspomnianego dżihadu imperium galaktyczne zdaje się nic nie tracić ze swojej liczonej w tysiącach lat stabilności. Toteż dynastia Corrinów niepodzielnie zajmuje tzw. tron złotego lwa (czyli status padyszacha imperatora), Landsraad zachowuje dotychczasowe wpływy w nie mniejszym stopniu niż monopolizująca podróże międzygwiezdne Gildia Nawigatorów, a tzw. zakon żeński sióstr Bene Gesserit kontynuuje swój rozciągnięty na setki pokoleń program eugeniczny mający na celu „wyhodowanie” Kwisatz Haderach (tj. osobnika postrzegającego czas i przestrzeń w kategoriach niedostępnych nawet najbardziej utalentowanym prekogonitom). Za sprawą decyzji ówczesnego władcy imperium w osobie Elrooda IX pieczę nad planetą Arrakis (źródłem niezbędnej do funkcjonowania tej struktury politycznej przyprawy) powierzono przedstawicielom rodu Harkonnenów.    
 
Nieprzypadkowo zatem niniejszą opowieść rozpoczyna sekwencja z udziałem barona Vladimira Harkonnena, wizualnie zdecydowanie odmiennego od znanej z kart „Diuny” wersji siebie samego. Jedno jednak pozostało u niego bez zmian: brak choćby śladowej empatii. Toteż jako zarządca Arrakis, niczym niegdysiejsi dostawcy kauczuku z Konga Belgijskiego, bez litości eksploatuje on mieszkańców pustynnej planety. W jego profilu charakterologicznym nie ma zatem miejsca na współczucie podobne do wykazanego kilka dekad później przez księcia Leto Atrydę, a które wzbudziło podziw i uznanie u imperialnego planetologa Pardota Kynesa. Równolegle na specjalizującej się w opracowywaniu i produkcji zaawansowanych technologii planecie IX prowadzone są badania nad produkcją zakazanych myślących maszyn (czyli rzecz jasna komputerów), a dysponujący najbardziej walecznymi legionami Atrydzi wyraźnie zyskują na swym znaczeniu. Nie dość na tym następca tronu w osobie Szaddama wręcz doczekać się już nie może zajęcia miejsca swego nadal dobrze mającego się ojca. Ta zaś okoliczność generuje w gronie panującej dynastii z trudem skrywane napięcie. Wprost zatem stwierdzić wypada, że także ten moment dziejowy w długiej historii sfeudalizowanego imperium ekspandującej w kosmosie ludzkości obfitował w wyzwania niewiele tylko mniej wymagające niż czasy Paula Atrydy czy jego długowiecznego syna Leto II.
 
Jak się na podstawie niniejszej adaptacji okazuje, pomimo nieszczególnego uznania ze strony wzmiankowanych fanów kanonicznych „Kronik Diuny” Kevin J. Anderson (bo nie oszukujemy się; to właśnie on jest właściwym autorem m.in. „Rodu Atrydów”; Brian Herbert  w najlepszym razie pełni rolę konsultanta tego przedsięwzięcia) zdołał zaproponować fabułę prowadzoną „na gęsto”, kilkuwątkową i względnie udanie imitującą stylistykę znaną z utworów Franka Herberta. Osobowości takie jak m.in. Gaius Helena Mohiam (członkini zakonu Bene Gesserit), Piter De Vries (mentat Harkonnenów), a nade wszystko przywoływany Vladimir Harkonnen w pełni odpowiadają swoim starszym o kilkadziesiąt lat odpowiednikom z pierwowzoru tej sagi, co samo w sobie zasługuje na pochwałę. Także główna intryga „wciąga”, a zarazem poszerza horyzont postrzegania uniwersum Diuny o takie światy, jak również wspominany IX czy centrum imperialnej władzy na planecie Kaitain. Ponadto trafnie uchwycono systemy zależności pomiędzy poszczególnymi „ogniwami” struktury hierarchicznej cesarstwa, a przy tym nie pogubiono się w mnogości postaci obsadzonych w ramach „tutejszego” świata przedstawionego. Wszystko to sprawia, że nawet pomimo ustępowania tej fabuły zasadnie uznawanej za ścisłą klasykę literackiej science fiction „Diunie” mamy do czynienia ze spójnie nakreśloną wizją odległej przyszłości. Do tego władnej może nie tyle uwieść czytelnika i na trwale „osadzić się” w jego świadomości jako utwór z gatunku tzw. wiekopomnych, acz zapewniająca satysfakcjonującą rozrywkę.
 
Ową spójność w zakresie m.in. kultury materialnej tegoż świata (czy może raczej: wszechświata) przedstawionego zadbał wspomagany przez kolorystę Alexa Guimaräesa Dev Pramanik. Znany m.in. ze swojego wcześniejszego udziału w realizacji opublikowanej przez Image Comics serii „Paradiso” pod względem skrupulatności ustępuje on co prawda Raúlowi Allénowi i Patricii Martin (tj. głównym realizatorom warstwy plastycznej opublikowanego u nas przez Dom Wydawniczy REBIS pierwszego tomu komiksowej adaptacji „Diuny”). Niemniej w rozrysowanych przezeń kadrach także znać stylistyczną konsekwencję oraz swoistą zamaszystość kreski nadającej pochodnej jego pracy znamion pogłębionej wrażeniowości. Przy czym u tego autora daje się zauważyć jeszcze niepełną swobodę twórczą charakterystyczną dla stosownie już doświadczonych autorów. Aczkolwiek rokuje on bardzo obiecująco, podobnie zresztą jak całe to przedsięwzięcie. Stąd fani komiksowej space opery w jej arcypoważnym wydaniu (twarda polityka, quasi-bizantyjskie intrygi, etc.) zawodu z dużym prawdopodobieństwem nie doznają.

 

Tytuł: Diuna: Ród Atrydów tom 1

  • Tytuł oryginału: „Dune: House Atreides Vol.1”
  • Scenariusz: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
  • Szkic i tusz: Dev Pramanik 
  • Kolory: Alex Guimaräes
  • Ilustracja na okładce: Jea Lee i June Chung
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Paulina Braiter
  • Wydawca wersji oryginalnej: BOOM! Studios
  • Wydawca wersji polskiej: Non Stop Comics
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 29 czerwca 2021 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 7 października 2021 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,6 x 26,9 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 112 
  • Cena: 49 zł

 

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w serii „Dune: House Atreides” nr 1-4 (październik 2020-styczeń 2021).

Komiks możecie kupić w sklepie wydawnictwa Non Stop Comics.
 

Galeria


comments powered by Disqus