„Storm” tom 11: „Formuła Genesis. Wędrowiec Armageddonu” - recenzja
Dodane: 04-09-2023 21:25 ()
Reguła entropii (notabene kilkukrotnie wspominana w tej serii) teoretycznie jawi się jako nieubłagana. Toteż oddziałała ona także na niniejszą serię. Bynajmniej na jej jakość, bo ta, wraz z kolejnymi odsłonami, jedynie na niej zyskiwała. Niestety upływu czasu nie ustrzegł się jej niepodrabialny ilustrator w osobie Dona Lawrance’a.
Stąd niniejszy zbiór, oprócz jeszcze jednego przejawu znakomitego, dopracowanego w każdym calu warsztatu rzeczonego (nie wspominając o swoistej iskrze bożej zwanej na ogół talentem) artysty, to również z nim pożegnanie. Zawiera bowiem ostatnie dwa albumy przezeń zilustrowane. Do tego nie bez trudu i determinacji, o czym świadczy już tylko okoliczność, że pomiędzy ich publikacją upłynęło bagatela osiem lat… Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, czas płynie nieubłaganie i dopada każdego, bez względu na jego wkład w całokształt stworzenia. Dopadł zatem także Dona Lawrence’a, który zmarł na trzy dni przed powitaniem 2004 r. Jednak do końca swojej artystycznej aktywności dokładał on starań, by odbiorcy jego twórczości nie mieli powodów do rozczarowań. Znać to także w niniejszej publikacji.
W wymiarze fabularnym „Formuła Genesis” i „Wędrowiec Armageddonu” (bo właśnie te albumy złożyły się na niniejsze wydanie zbiorcze) kontynuują wątki zapoczątkowane w zbiorze poprzednim (a konkretnie w „Maszynie von Neumanna”). Stąd bohaterowie tej serii dalej zmuszeni są zmagać się z konglomeratem zmultiplikowanych ziemskich sond komicznych, które na skutek zniekształceń w oprogramowaniu zaczęły kierować się odmiennymi założeniami, niż przewidywało to ich pierwotne przeznaczenie. Co szczególnie istotne kolejnym celem tworu żerującego na zasobach napotkanych światów jest obdarzona samoświadomością Pandarwia. Storm i jego kompania nie zamierzają do tego dopuścić, ale jak zwykle przy okazji tego typu wyzwań łatwiej postanowić niż zrealizować. Także z tego względu, że w intrygę włącza się tradycyjnie problematyczny Marduk. Światy zaistniałe we wspominanym konglomeracie oszalałych sond zostaną zatem w swoich posadach brutalnie wstrząśnięte.
Mimo że na etapie realizacji obu albumów kondycja zdrowotna Dona Lawrence’a pozostawiała wiele do życzenia, to jednak także na ich planszach znać typowy dla tego artysty pęd ku perfekcji. Stąd lokacje przezeń kreowane tętnią ekspresją i żywiołowością, są pełne skrupulatnie ujętych szczegółów i rozmaitych form. Do tego bez względu na to czy mamy do czynienia z imitacją wiktoriańskiej Anglii, czy też postapokaliptyczną metropolią z grasującymi w jej przestrzeniach pterodaktylami. Pomimo trawiących go dolegliwości i przedłużających się okresów rehabilitacji wspomniany artysta niezmiennie od siebie wymagał i znalazło to potwierdzenie także w tym efekcie jego pracy.
Niezgorzej spisał się także Martin Lodewijk, który zasadniczy motyw tej odsłony przypadków Storma – tj. syndrom Golema – poprowadził na miarę konfrontacji z machinacjami Skynetu tudzież HALA 9000. Nie brakowało mu ku temu doświadczenia oraz twórczego zapału. Nie da się ukryć, że przejawiło się to jedną z najbardziej – nie bójmy się tego słowa – epickich fabuł w dziejach tej serii. Uwzględniając, że pełnoskalowych pod względem rozmachu intryg w tym przedsięwzięciu nie brakowało, to już tylko ta okoliczność czyni tę jej odsłonę szczególnie wartą rozpoznania. Lokalizacje zmieniają się w tempie ekspresowym, a i obsada dopisała. Znać przy tym narastające napięcie, bo szanowny pan scenarzysta potrafił umiejętnie „podkręcić” dramaturgię.
Tradycyjnie już dla tej inicjatywy jej wartością dodaną jest obszerny dodatek publicystyczny przybliżający kulisy tego etapu realizacji serii. Spadek zainteresowania komiksowym medium w toku ostatniej dekady ubiegłego wiek czy udział skądinąd znanego Liama Sharpa w tym przedsięwzięciu (vide „Green Lantern”, „Wonder Woman: Kłamstwa”) to tylko niektóre spośród ciekawostek zawartych w tej części zbioru. Przynajmniej dla piszącego te słowa tego typu dodatki w przypadku edycji serii takich jak „Vasco” czy właśnie „Storm” to już zjawisko z gatunku niezbędnych.
Jak to przy okazji uznanych przedsięwzięć komiksowych bywa (by wspomnieć raz jeszcze właśnie „Vasco”, „Lucky Luke’a” czy „Kajko i Kokosza”), także niniejsza przeżyła swego współtwórcę. Stąd seria „Storm” nadal jest kontynuowana, nie wspominając już o inicjatywach towarzyszących, takich jak cykl przybliżający losy Rudowłosej. Pytanie tylko, czy również polski czytelnik będzie miał sposobność kontynuować tę przygodę pomimo pożegnania z nieodżałowanym Donem Lawrence’em?
Tytuł: Storm tom 11: Formuła Genesis. Wędrowiec Armageddonu
- Tytuł oryginału: „Storm. The Genesis Formula. The Armageddon Traveller”
- Scenariusz: Martin Lodewijk
- Ilustracje: Don Lawrence
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Robert Lipski
- Wydawca wersji oryginalnej: Big Baloon
- Wydawca wersji polskiej: Wydawnictwo Kurc
- Data premiery wersji oryginalnej (w tej edycji): 7 sierpnia 2010
- Data premiery wersji polskiej: 27 marca 2023
- Oprawa: twarda
- Format: 21 x 29,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 112
- Cena: 95 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano w albumach „De genesis formule” (1995) i „The Armageddon Reiziger” (2001).
Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus