„Shankar” tom 2 - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 10-04-2022 18:00 ()


Podróż Shankara trwa. I nie wiadomo, kogo nadal zadziwia bardziej – głównego zainteresowanego czy czytelnika biorącego udział w feerii fabularno-wizualnych fajerwerków serwowanych przez niezmordowany duet Mazzitelli/Alcatena. Naprawdę może zakręcić się w głowie, gdy człowiek zda sobie sprawę, że dzieło wspomnianej dwójki, licząc z drugim tomem to przeszło 600 stron misternie komponowanych kadrów, cyzelowanych detali i niewyczerpanej inwencji w kreowaniu fantastycznych światów.

Tym razem tajemniczy mężczyzna, przepowiadany władca świata, podąży tropem przeznaczenia do spowitego mgłą wiktoriańskiego Londynu, Paryża wykreowanego piórem Aleksandra Dumasa, zwiedzi Indochiny, spotykając na swojej drodze barwny korowód postaci, z których część zostanie jego towarzyszami wędrówki i przewodnikami, a część podzieli się rolami wrogów i przyjaciół. Wymieniając zaledwie kilkoro z nich, wszyscy ci, którzy lekturę „Shankara” mają przed sobą, w jakimś tam stopniu dostaną wyobrażenie z ogromu inspiracji, jakimi oddycha komiks argentyńskich twórców. Bo czy często dane nam jest spotkać w jednej opowieści (co prawda o dość luźnej, epizodycznej konstrukcji) menażerię, w której skład wchodzą King Kong, Godzilla, Dr Jekyll i Dr Moreau, Dorian Gray, Alicja z Krainy Czarów, szekspirowski Prospero, sam wielki William, Mary Shelley, Anna Leonowens czy praszczur Jamesa Bonda? Mazzitelli/Alcatena na wysokości drugiego tomu nie ustają w adoptowaniu kulturowych tropów, zabaw z tradycją literacką, religijnych wierzeń, cytowania w rysunku osiągnięć sztuk wizualnych czy fenomenów popkultury. Ten komiks to wielka orkiestracja inspiracji wszelakich, twór ambitny i błyskotliwy, wzorowany na tym, co swego czasu zrobili The Beatles na epokowym albumie „Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band”. Nie jest to porównanie wzięte z powietrza. Wystarczy rzut oka na okładkę komiksu, będącej trawestacją ikonicznej okładki płyty Beatlesów, powtórzonej w ostatnim kadrze zamykającym „Shankara”. Powiem szczerze, że dla osoby skromnie identyfikującej się jako psychofan Czwórki z Liverpoolu lepszego prezentu od spółki Mazzitelli/Alcatena nie mogłem się spodziewać, a umieszczenie Paula, Johna, George’a i Ringo w panteonie bóstw wskazujących Shankarowi kierunek i cel wędrówki, z tych samych fanowskich pozycji, nie wydaje się zbyt wielką przesadą. Prawda?

Beatlesowskiemu tropowi w ogóle warto przyjrzeć się bliżej, bo na jego przykładzie widać, w jaki sposób „Shankar” został zbudowany. Autorzy „Żywej stali” fenomen popularności Czwórki z Liverpoolu wpletli w fabułę komiksu, legendę o największym zespole wszech czasów, czyniąc jednym z ważniejszych budulców opowieści. Domniemany zbawca świata spotyka więc na swojej drodze nie tylko samych członków grupy, ale też postaci wyjęte z tekstów ich piosenek, którzy w wyobraźni autorów komiksu stają się szpiegami Jej Królewskiej Mości, dzięki czemu Mors (Walrus), Lucy (Lucy In The Sky With Diamonds), Max „Silver” Well (Maxwell's Silver Hammer) czy Eleanor Rigby otrzymują nowe życie. Ta strategia twórcza pokazuje, że prawdziwym sensem „Shankara”, którym bynajmniej nie jest dociekanie prawdy o pochodzeniu i przeznaczeniu głównego bohatera, jest stwarzanie autorom przestrzeni dla dialogu z kulturowym dziedzictwem, a co istotniejsze – umożliwienie takiegoż czytelnikowi będącemu na równi z twórcami właściwym bohaterem komiksu. „Shankar” w istocie aspiruje bowiem do bycia fantastycznie zilustrowanym tekstem kultury, sygnalizującym uniwersalne prawdy o nas samych.

W jakiś sposób dzieło duetu Mazzitelli/Alcatena przywodzi na myśl słynnego „Moonshadow” J.M. DeMatteisa i Jona J Mutha, komiks równie mocno napędzający proces inicjacji bohatera kulturową treścią. Różni się jednak tym, że nad poetyckość „Moonshadow” „Shankar” przedkłada żywioł przygody i tworzenie przestrzeni, w której w sposób satysfakcjonujący będą w stanie współbrzmieć odległe od siebie kultury i tradycje. Jest to bardzo wartościowe założenie, wspaniale wybrzmiewające zwłaszcza teraz, gdy toczy się wojna w Ukrainie, a my jesteśmy zanurzeni po uszy w deprecjonujących, wykluczających się narracjach. „Shankar” to także kompendium przeróżnych metod transgresji. W trakcie lektury wpadamy do króliczej nory, gubimy się w kambodżańskiej dżungli czy lądujemy na wyspie maga Prospera. Jednym z najbardziej transgresyjnych doświadczeń jest wizualnie oszałamiająca podróż Shankara przez labirynt inspirowany dokonaniami surrealistów, który nawet na tle nieustannie zadziwiających inwencją wykwitów artystycznych Alcatena, wydaje się osiągnięciem wyjątkowym. Czy warto odbyć tę podróż? Pytanie wydaje się o tyle źle postawione, że zakłada wybór. A przecież, dokładnie tak samo, jak Shankar wyboru nie mamy i podróż ku prawdzie o nas samych odbywamy każdego dnia. Wystarczy jednak rzut oka na okładkę komiksu duetu Mazzitelli/Alcatena, by zdać sobie sprawę, że w tak licznym i zacnym towarzystwie będzie nam o wiele raźniej.

 

Tytuł: Shankar tom 2

  • Scenariusz: Eduardo Mazzitelli
  • Rysunki: Enrique Alcatena
  • Tłumaczenie: Jakub Jankowski 
  • Wydawca: Mandioca
  • Data publikacji: 02.03.2022 r.
  • Druk: czarno-biały
  • Oprawa: twarda
  • Druk: offset
  • Format: 170x260 mm
  • Stron: 304
  • ISBN: 9788396023469
  • Cena: 125 zł

Dziękujemy wydawnictwu Mandioca za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus