„Shankar” tom 1 - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 15-07-2021 22:56 ()


Jak ma na imię Tajemnica? Shankar.

Kim jest Shankar? Tajemnicą.

Te dwa pytania i dwie prowadzące ku jeszcze większej niewiadomej odpowiedzi napędzają wydarzenia w komiksie Eduardo Mazzitelliego (scenariusz) i Enrique Alcateny (rysunki) - wydanym przez Mandiocę Shankarze. Argentyńscy mistrzowie powszechnie chwalonego nad Wisłą komiksu "Żywa stal" tym razem opowiadają nam losy... no, właśnie kogo? Człowieka, bóstwa, awanturnika o powierzchowności Corto Maltese, zbawiciela ludzkości przepowiedzianego przez liczne wierzenia i systemy religijne, który w wieku lat sześciu został odnaleziony przez angielską ekspedycję w ruinach starożytnego, indyjskiego miasta? Kim jest chłopiec niewładający żadnym językiem,  posiadający za to na plecach zmiennokształtny tatuaż oznajmującym w wielu językach, że jest tym, który zapanuje nad światem?
 
Taka przepowiednia działa na wyobraźnię, więc nikogo nie powinien dziwić fakt, że Shankar bardzo szybko został obywatelem świata, bo choć odnaleziony w Indiach, na rodzinne powinowactwa z chłopcem zaczęli powoływać się najwięksi możni świata, swoje  racje uwierzytelniając lokalnymi legendami, przepowiedniami, zapisami w starych księgach czy prywatną historią - dosłownie wszystkim, co było w stanie uwiarygodnić związek Shankara z tą, a nie inną, kulturą, nacją, religią. A że opowieści jest bez liku, duet Mazzitelli/Alcatena wziął się skrzętnie do roboty i na ponad trzystu stronach pierwszego tomu przygód Shankara nakreślił burzliwe losy cudownego dziecka.
 
Mam nadzieję, że pobieżny opis daje jako takie wyobrażenie o skali przedsięwzięcia, jakim w zamyśle argentyńskich twórców stał się komiks o Shankarze. Zbiór opowieści o tajemniczym chłopcu (bardzo szybko mężczyźnie, a nawet zwierzęciu) w gruncie rzeczy jest oparty na tym samym pomyśle,  który legł u podstaw artystycznego sukcesu "Żywej stali", czyli opisie peregrynacji niezwyciężonego wojownika przez coraz bardziej fantazyjne krainy i wymyślniejsze niebezpieczeństwa. Różnica jest taka, że o ile w przypadku tamtego komiksu Eduardo Mazzitelli fabułę oparł w przeważającej mierze na wyobraźni własnej, o tyle w przypadku "Shankara" pełnymi garściami czerpał z dziedzictwa kulturowego z różnych części świata, dając popis wzbudzającej autentyczny podziw erudycyjnej pracy na źródłach. Mówiąc wprost - Mazzitelli w "Shankarze" pokusił się o stworzenie oryginalnej mitologii. Żeby uzmysłowić sobie ogrom zamierzeń scenarzysty, wystarczy nadmienić, że obok bohaterów z panteonu bóstw wszelakich, przez karty Shankara przewijają się także bohaterowie literaccy (Bracia Karamazow) czy gwiazdy popkultury w rodzaju Godzilli. I ma to ręce i nogi, uwierzcie.
 
Wydawca w tekście reklamowym porównuje dzieło Eduardo Mazzitelliego i Enrique Alcateny do komiksów Alana Moore'a. Jest to wskazanie poniekąd zasadne, bo "Shankar", podobnie jak wiele fabuł Czarownika z Northampton, bez oporu hasa  wśród mitów, legend, baśni czy magicznych zaklęć, ale nie jest komiksem o założeniach typowych dla fabuł Moore'a. O ile bowiem Anglik swój intelekt zaprzęga do krytycznej pracy na tekstach kultury, szukając w nich anarchistycznej iskry, która byłaby w stanie podpalić zastany porządek świata, o tyle Mazzitelli w tych samych miejscach szuka żywiołu przygody i okazji do studiów nad specyfiką danego systemu wierzeń, charakteru narodowego, obyczaju itd. W przeciwieństwie do Moore'a scenarzysta "Shankara" oddaje kulturze świata hołd, a nie szuka w niej poręcznego narzędzia dywersji metafizycznej. Ale jeśli koniecznie szukać analogii między "Shankarem" a którąś z realizacji Moore'a, to najbliżej mu do "Promethei" - w której tytułowa protagonistka, jak Shankar, podróżuje poprzez mity, legendy, wierzenia, świat literatury.
 
W trakcie lektury komiksu bardzo szybko orientujemy się, że odpowiedź na pytanie o pochodzenie Shankara jest jedynie pretekstem, by argentyńscy twórcy mogli opowiedzieć nam historie ludzi, bóstw, legendarnych istot, z którymi przyjdzie się zetknąć Shankarowi. Dzieło duetu Mazzitelli/Alcatena to komiks zbudowany na zasadach powieści szkatułkowej (zasadnie będzie  zwłaszcza wspomnieć o "Baśniach z tysiąca i jednej nocy", które klimatem przypominają "Shankara"), gdzie dane rozdziały to zamknięte całostki, w których jedna opowieść wzbudza kolejną i kolejną. Zazwyczaj ich inicjatorkami są kobiety. Czy to rzekoma siostra bliźniaczka Shankara, norweska księżniczka Karalyn, czy chińska królowa prostytutek Zhen Si, kobiety towarzyszą wybrańcowi, wskazując mu wyzwania do podjęcia, przygody, które rozegrają się m.in. w mitycznej Lemurii, starożytnej Japonii i Chinach, Indiach, carskiej Rosji czy Szkocji.
 
Nagromadzenie postaci i ich historii (duch Macadama McCrochana, piracka wdowa Madame Ching, Sandokan, Rasputin, Baba-Jaga, Kryszna, bogini Kali, generał Custer) nie powoduje jednak narracyjnego chaosu, bo Eduardo Mazzitelli trzyma fabułę żelazną ręką i wraz z końcem danej opowieści domyka wątki. W tym wszystkim imponuje skrupulatnością w budowaniu wiarygodnego i przebogatego tła. Jeśli akcja komiksu rzuca nas za Shankarem do Japonii, przyjdzie nam poznać rytuał parzenia herbaty, obrzęd seppuku, przejdziemy przez wrota Tori czy zanurzymy w świecie zawodników sumo itd.
 
Świadomie do tej pory unikałem kwestii związanych z graficzną oprawą komiksu, bo należy tej kwestii poświęcić osobne akapity. Jeżeli zrobiły na was wrażenie ilustracje do "Żywej stali", to w "Shankarze" otrzymujemy dzieło zakrojone na o wiele większą skalę, bardziej wyrafinowane plastycznie, niewyobrażalnie pomysłowe i pieczołowicie wykonane.

Enrique Alcatena w "Shankarze" wspiął się na szczyty artystycznej biegłości, komponując plansze w sposób oszałamiający bogactwem ornamentyki i odniesień stylistycznych do estetyki wizualnej kultury kraju, którą akurat odwiedza nasz bohater. Poczynając od tak oczywistych nawiązań, jak krój czcionki w tytułach poszczególnych rozdziałów (cyrylica, sanskryt, pismo chińskie), po imponujące kompozycje kadrów, dla których tłem bywają insygnia władzy, godła rodowe, ikonografia religijna, wyobrażenia rzeźbiarskie, sztuka ludowa, sztuka kaligrafii, manga, teatr cieni czy co tam jeszcze chcecie. Znamy to z "Żywej stali", więc o samej kompozycji kadrów tylko napomknę - w "Shankarze" na palcach jednej ręki da się policzyć panele zakomponowane w ten sam sposób. Na tym nie koniec. Enrique Alcatena ma również ambicję, by własny, wizualny język modyfikować pod względem stylu tak, by w jakiejś mierze przystawał do ikonografii "opowiadanego" kraju, obszaru kulturowego - argentyński magik zgrabnie więc imituje tradycyjne malarstwo wschodnie czy rosyjską sztukę ludową.

Napiszę wprost: "Shankar" to wybitne osiągnięcia sztuki graficznej, a jego paradoks polega na tym, że każdy panel, każda strona komiksu niesie ze sobą takie bogactwo rozwiązań formalnych, że dość często trzeba upominać samego siebie, by się nimi zachwycić. Bo z tym komiksem jest trochę tak, jak ze sklepową wystawą pełną ekskluzywnego asortymentu - w natłoku doznań ginie gdzieś zachwyt nad pojedynczym rozwiązaniem formalnym, układem kadrów, kreskowaniem, detalem. Czy chcę powiedzieć, że "Shankar" to dzieło stworzone do niespiesznego studiowania? Jak najbardziej, o ile wir przygody pozwoli wam wyważyć tempo lektury.
 
Jak zwykle wydawnictwo Mandioca postarało się, by ich publikacja zasłużyła na miano wyjątkowo pieczołowicie przygotowanej. Lakierowana, twarda okładka, w środku doskonałej jakości offsetowy, szyty papier oddający głębię czerni, format identyczny, jak w przypadku "Żywej stali", więc puryści harmonii na półkach będą wniebowzięci. Do tego już zwyczajowa, dedykowana zakładka - tym razem autorstwa Rocha Urbaniaka, o którego twórczości wyraził się entuzjastycznie sam Alcatana. Wiecie, za co płacicie, uwierzcie.
 
Reasumując. Mandioca, odwołując się do terminologii piłkarskiej, obowiązującej do niedawna w Europie i Ameryce Południowej podczas tygodni zmagań o mistrzostwa kontynentów, "Shankarem" - a wcześniej "Raportem Brodecka" i "Zakazanym portem", ustrzeliła hat-tricka.

 

Tytuł: Shankar

  • Scenariusz: Eduardo Mazzitelli
  • Rysunki: Enrique Alcatena
  • Tłumaczenie: Jakub Jankowski 
  • Wydawca: Mandioca
  • Data publikacji: 28.06.2021 r.
  • Druk: czarno-biały
  • Oprawa: twarda
  • Druk: offset
  • Format: 170x260 mm
  • Stron: 312
  • ISBN: 9788396023421
  • Cena: 99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Mandioca za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus