„Raport Brodecka” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 07-04-2021 18:50 ()


Zabierałem się do lektury komiksu Manu Larceneta „Raport Brodecka” z ociąganiem, chyba podświadomie czując, że nie chcę poznać historii kryjącej się pod tymi czarno-białymi grafikami, mimo że atrakcyjna szata graficzna przyciągała wzrok i wzbudzała lekkie wyrzuty sumienia. A ta jest rzeczywiście wdzięcznym tematem do opisu, więc od szaty graficznej zacznę. Komiksowa adaptacja powieści Philippe’a Claudela, która ukazała się staraniem wydawnictwa Mandioca, może pochwalić się niezbyt często spotykanym poziomym formatem, świetnej jakości grubym papierem offsetowym i tym, co powinno uspokoić purystów harmonii na półkach z kolekcją komiksów - etui, które ukrywa poziom wydawnictwa pod pionowo zakomponowaną grafiką na froncie i nadrukiem tytułu na grzbiecie. Fajny, praktyczny patent. Jeśli zaś ktoś zamówił komiks w przedsprzedaży, mógł liczyć na zwyczajowe w przypadku tytułów wydawnictwa Mandioca bonusy graficzne, co jest stałą, chwalebną praktyką. W wersji „gołej” (mój egzemplarz) „Raport Brodecka” prezentuje się okazale. Format i ciężar komiksu wymuszają na czytelniku określony typ lektury. Najwygodniej jest rozłożyć komiks przed sobą na stole i obcować z nim jak z albumem świetnej jakości reprodukcji grafiki, malarstwa czy czego tam chcecie, bo w istocie komiks Manu Larceneta jest tego typu wydawnictwem. Czy to na razie najefektowniej wydany w tym roku komiks? Prawdopodobnie tak – tym bardziej więc na sporą ironię zakrawa fakt, że to poligraficzne cudeńko kryje w sobie tak skrajnie nieprzyjemne treści. Jednak zanim o tym, garść faktów.

„Raport Brodecka” to adaptacja powieści francuskiego pisarza Philippe’a Claudela. Jest to bodajże jego trzecia książka na naszym rynku wydawniczym, która ukazała się we Francji w 2007 roku i zdobyła m.in. Prix Goncourt des Lycéens, wyróżnienie będące „młodszą siostrą” słynnej Nagrody Goncourtów. Polskie tłumaczenie powieści wydał Czytelnik dwa lata później. Komiksowa adaptacja „Raportu Brodecka” pierwotnie ukazała się w dwóch tomach w 2015 i 2016 roku. Manu Larcenet nie jest w Polsce artystą anonimowym. Jego komiks „Codzienna walka” cztery lata temu wylądował w ofercie Wydawnictwa Komiksowego i zebrał dobre recenzje. „Raport Brodecka” przybywa do nas jako komiks uhonorowany prestiżową nagrodą Landerneau.

Brodeck, narrator i główny bohater historii, mieszka z żoną Emelią, dzieckiem zwanym Kruszynką i starą kobietą Fedoryną na obrzeżach górskiego miasteczka. Miejscowość nie ma nazwy (chociaż tubylcy lubią o niej mówić jako o „Przyjaznej przystani”), tak samo, jak kraj, w którym rozgrywa się akcja „Raportu Brodecka”. W ogóle świat wykreowany przez Claudela jest celowo niedookreślony, co nadaje „Raportowi Brodecka” charakteru mrocznej baśni w nieugrzecznionej wersji braci Grimm czy imaginacyjnych światów Franza Kafki. Wydają się to dosyć sensowne tropy, bo historia opowiedziana w komiksie oraz sposób jej przedstawienia przez Larceneta, co krok podsuwają argumenty uwiarygadniające słuszność tych literackich wskazań. Trzeba też od razu zaznaczyć, że robota, którą wykonał przy adaptacji powieści Larcenet, zasługuje na uznanie. Co prawda nie znam tekstu źródłowego, ale znam inne komiksowe adaptacje i z przekonaniem muszę stwierdzić, że „Raport Brodecka” bardzo skutecznie ukrywa książkowe pochodzenie. W przeciwieństwie do wielu innych adaptacji komiks nie jest przeładowany tekstem, nie ma wkomponowanych w kadry długich partii tekstu, często świadczących o braku pomysłu autora adaptacji na wizualny ekwiwalent literackich treści. W „Raporcie Brodecka” mamy wręcz do czynienia z sytuacją odwrotną – tekst wydaje się pojawiać jedynie w kluczowych momentach, bo Larcenet stara się budować atmosferę historii i przekazywać treści przede wszystkim obrazem.

Baśniowy lub - jak kto woli - Kafkowski jest początek opowieści. Zima, zapadł zmrok. Widzimy przedzierającego się przez ośnieżony las mężczyznę. To Brodeck, który zmierza do miasteczka, by uzupełnić zapas masła. Mężczyzna wchodzi do oberży Schlossa i tam z przerażeniem po chwili stwierdza, sondując twarze zgromadzonych, że musiało stać się coś strasznego. Jakby mało było nieszczęść. Dopiero co dobiegła końca wojna (jest sporo sugestii, że autor powieści miał na myśli II wojnę światową), która wyzwoliła w ludziach najniższe instynkty. Przekonał się o tym na własnej skórze Brodeck, były więzień obozu koncentracyjnego, w którym za cenę życia zgodził się na rolę zwierzęcia trzymanego przez strażników, dosłownie, na łańcuchu. Doświadczenie skrajnego upodlenia unicestwiło w Brodecku poczucie bycia człowiekiem, jak sam o tym mówi – wypełniła go pustka, stał się „kraterem” (w komiksie – „kazerskwir”). Brodeck na swoje szczęście lub nieszczęście jednak przeżył, wrócił do miasteczka i stojąc naprzeciw mężczyzn w oberży, dowiaduje się, że zgromadzeni zamordowali niejakiego Anderera. Anderer to przyjezdny, obcy (taki tytuł nosi pierwszy tom komiksu), który jakiś czas temu pojawił się w „Przyjaznej Przystani” (bardzo gorzka jest ironia ukryta w tej nazwie) i z sobie znanych powodów w niej pozostał, mimo jawnie wrogiego nastawienia autochtonów. Brodeck, choć przerażony, nie dziwi się temu, do czego doszło w wynajmowanym przez Anderera pokoju oberży, bo dobrze zna miejscowych. Sam przybył do miasteczka jako sierota znaleziona przez Fedorynę wśród zgliszczy rodzinnej wioski i doświadczył „przychylności” tutejszych, którzy, gdy nadciągnęła wojna, a wraz z nią pojawiły się w miasteczku wojska okupanta, wydali go najeźdźcom jako element wrogi, zbędny. Brodeck, utrzymujący się ze sporządzania sprawozdań dla władz, w których opisuje stan okolicznych lasów, na polecenie burmistrza „Przyjaznej Przystani” i ledwo skrywanej groźby śmierci ma sporządzić raport z „zajścia”, opisać zgodnie z suchymi faktami, jak doszło do morderstwa i dlaczego wina nie leży po stronie miejscowych. Postawiony wobec beznadziejnego zadania mężczyzna w sekrecie (jest ciągle obserwowany i śledzony, Kafka) zaczyna spisywać własną wersję wydarzeń, opowieść mającą być próbą docieczenia, skąd w ludziach z miasteczka wzięło się zło, kim w istocie był Anderer i dlaczego musiał zginąć.

Zagłębiając się w coraz mroczniejszą opowieść mężczyzny, czytelnik jest postawiony w sytuacji konia, którego rysunek przypominający ilustrację z publikacji naukowej, otwiera komiks. Zwierzę ma przewiązane opaską oczy, a dwóch mężczyzn przygotowuje się do zadania nieświadomej ofierze śmiertelnego ciosu młotem masarskim. Taki los spotyka w świecie komiksu niewinne istoty, tak brutalnie pozbawieni wszelkiej nadziei zostaną czytelnicy, bo „Raport Brodecka” to dzieło na wskroś nihilistyczne. Oczywiście bez znajomości literackiego pierwowzoru moja opinia może być przesadzona, ale tak się rzeczy mają w przypadku komiksowej adaptacji Larceneta. W jego wersji „Raportu Brodecka” nie ma bohaterów wierzących w cokolwiek - są tylko ci, którzy - jak tytułowy bohater - się poddali i usunęli na obrzeża wspólnoty albo jak cała reszta, na czele z miejscowym proboszczem, przed złem skapitulowali, uznając je za jedyną wartość porządkującą rzeczywistość. W komiksie dobro przegrywa na całej linii i nie chcąc zdradzać zbyt wiele z fabuły, napiszę cokolwiek enigmatycznie, że prawda zostaje podarta na strzępy, a piękno podeptane. Z koszmaru, jaki zawarł na kartach „Raportu Brodecka” Manu Larcenet, nie sposób się wyrwać, bo twórca zastawił na czytelnika pułapkę - sceny grozy rozgrywające się w czasie teraźniejszym przeplótł retrospekcjami Brodecka z obozu zagłady, sugerując, że inny świat nie jest możliwy do pomyślenia. A to, jak już wspominałem, odsyła nas ponownie do Kafki czy strategii koszmaru sennego, jaką w słynnych „Łaskawych” posłużył się Jonathan Littell, zwłaszcza w opisie ekstremalnych zbrodni. Bo rzeczywiście, świat „Raportu Brodecka” to świat o strukturze koszmaru sennego lub pijackiego widu (proboszcz Peiper w jednej ze scen proponuje Brodeckowi alkohol. Odmowa mężczyzny wzbudza w duchownym zazdrość, że ten jeszcze nie musi pić, by znosić rzeczywistość), z którego nie sposób się wyrwać. Co ciekawe, sceny obozowe z „Raportu Brodecka”, zwłaszcza w aspekcie zastosowanych strategii wizualnych, przypominają mi dzieło Gaétana Nocqa, który w komiksie poświęconym obozowym losom rotmistrza Pileckiego, „Raporcie W”, również starał się oddać horror rzeczywistości, posługując się poetyką obrazu operującego na granicy jawy i snu.

Żeby było zabawnie (to chyba jedyna okazja, by użyć tego słowa w kontekście „Raportu Brodecka”) oprawa graficzna komiksu, w satysfakcjonujący sposób przenosząca toczącą się opowieść, swoją siłę czerpie z… niedostatków warsztatowych francuskiego artysty. Manu Larcenet przyznawał w wywiadach dotyczących tajników pracy nad adaptacją powieści Claudela, że decyzja o tym, by komiks był dziełem realistycznym, wymusiła na nim odbycie poważnych studiów z zakresu anatomii, gdyż na wczesnym etapie edukacji plastycznej nie poświęcał temu zagadnieniu należytej uwagi. I to prawda, da się bez problemu zauważyć owe braki (kiepskie panowanie nad dynamiką scen, niecierpliwość wobec detalu, mało wyszukane operowanie światłem, niemal zerowa mimika), ale paradoksalnie efekt, jaki dzięki temu Larcenet uzyskał w „Raporcie Brodecka”, idealnie współgra z charakterem opowieści. Weźmy choćby rysunek postaci zazwyczaj schowanych przez Larceneta w głębokim cieniu (nie trzeba bawić się w wyszukane cieniowanie i detal, wystarczy duży kontrast), pogrążonych w bezruchu, przywodzących na myśl manekiny, podkreślając fakt, jak bardzo przestały być ludzkie. Efekt ten potęguje niewspółmiernie szczegółowy, niemal studyjny rysunek zwierząt, jakby Larcenet sugerował, że tylko one warte są uwagi. Jednak na tym nie koniec. Weźmy kadry prezentujące górski, zalesiony krajobraz okolic miasteczka, na których widać jak pomysłowo autor wykazuje się inwencją mającą tuszować braki warsztatowe, gdy studia z natury nurza w zbawiennej bieli prawie nieustannie padającego śniegu i pokrywającej wszystko wokół mgły. Dzięki takiej dominancie bieli Larcenet może rysować mniej, jedynie sugerując kontury rzeczywistości, pracę wyobraźni pozostawiając odbiorcy. Koniec końców trudno wyobrazić sobie lepszą oprawę graficzną dla tej opowieści.

„Raport Brodecka” to komiks ekstremalny. Fantastycznie wydany, kryje w sobie bezdenny mrok, którego nie rozjaśnia żaden promień nadziei. Decydując się na jego lekturę, nie spodziewajcie się łatwej satysfakcji, bo nie jest to pozycja, którą w jakikolwiek sposób da się określić rozrywką. Z drugiej strony grzechem byłoby przeoczyć tak szczególny tytuł. Manu Larcenet ma w swoim życiorysie epizod bycia wokalistą punkowej kapeli. „Raport Brodecka” jest propozycją artystycznie równie bezkompromisową i pozbawiającą złudzeń jak estetyka szoku, która napędzała twórczość wykonawców pokroju Manu Larceneta.

 

Tytuł: Raport Brodecka

  • Scenariusz: Manu Larcenet
  • Rysunki: Manu Larcenet
  • Tłumaczenie: Katarzyna Sajdakowska
  • Wydawca: Mandioca
  • Data publikacji: 09.03.2021 r.
  • Druk: czarno-biały
  • Oprawa: twarda
  • Format: 298x242 mm
  • Stron: 328
  • ISBN: 9788396023407
  • Cena: 145 zł

Dziękujemy wydawnictwu Mandioca za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus