„The Spectacular Spider-Man” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 09-10-2021 12:42 ()


Mucha Comics konsekwentnie uderza w nostalgiczne tony pokolenia TM-Semic. Po publikacji „Ery Apocalypse'a” zdecydowała się na wydanie przygód Człowieka-Pająka autorstwa J.M. DeMatteisa i Sala Buscemy. „The Spectacular Spider-Man” zbiera 23. zeszyty regularnego runu (#178-200) wybitnych artystów, którzy na początku ostatniej dekady XX wieku pokazali, że przygody Petera Parkera można tworzyć w sposób dojrzalszy i wymykający się ówczesnym mainstreamowym standardom wydawniczym. Przynajmniej przez dłuższy czas, ponieważ w pewnym momencie wytyczne redaktorów Marvela musiały przedostać się na strony drugiej najdłużej publikowanej serii poświęconej Spider-Manowi i nie zdziwi nikogo fakt, że pomysły te wpłynęły negatywnie na poszczególne zeszyty, mimo iż DeMatteis i Buscema starali się je przekuć na własny język.

Mowa tu o historii, w której Pajęczak łączy siły z niebieskim składem X-Men („Moc Powera”, „Zamki na piasku”, „Upadek” – mutanci właśnie obchodzili 30-lecie swojego powstania, stąd szereg gościnnych występów w innych seriach). Przyznam, że nie potrafię rozgryźć, czy DeMatteisowi przyświecała myśl o pastiszu pierwszych przygód wychowanków Charlesa Xaviera pióra Stana Lee, czy kolokwialnie mówiąc – nie czuł bohaterów? Nie zmienia to faktu, że trudno czytać ten fragment omawianego komiksu bez zgrzytania zębami. Drętwe dialogi opakowane w typowo marvelowskie idiotyczne pomysł – latający zamek, żołnierze/najemnicy ubrani w kostiumy legionistów –  patriarchalne pogadanki Cyclopsa skierowane w stronę Jean Grey i żarty tak czerstwe, że tylko Spider mógł je podsumować z godną siebie wrażliwością, są nie tyle najgorszą wizytówką tych numerów, ile przykładem na to, że pewne rozwiązania bardzo źle znoszą próbę czasu.

Oprócz tego DeMatteis nie mógł przejść obojętnie wokół  nieudanego wątku powrotu zza grobu rodziców Petera wprowadzonego w „The Amazing Spider-Man” # 363, (TM-Semic, „The Amazing Spider-Man” 12/93), który przedostał się na łamy „Spectaculara”, wybijając narrację serii z właściwych torów, choć udało się scenarzyście stworzyć jedną, naprawdę bardzo dobrą scenę kłótni Petera z ojcem, być może będącą metaforą zaistniałej sytuacji między DeMatteisem a Marvelem. Jednak powyższe problemy nie są reprezentatywne dla tego runu, wręcz przeciwnie, to zaledwie wyjątki potwierdzające regułę o wielkości duetu wspomaganego przez kolorystę Boba Sharena.

DeMatteis oparł swoją twórczość na motywie relacji rodzice-dzieci, który konsekwentnie przewija się przez wszystkie zeszyty, a który przecież wykiełkował już w „Ostatnich łowach Kravena”. Przede wszystkim zaś skupił się na niszczącej więzi między ojcami i synami toczącej psychikę bohaterów niczym nieuleczalna choroba zżerająco po kawałeczku człowieczeństwo Harry’ego Osborna (Green Goblin), Normana Osborna (syn Harry’ego) i Edwarda Whelana (Vermin). Czasem jest to ojcostwo dosłowne, innym razem metaforyczne, jak w przypadku Thomasa Firehearta (Puma) będącego pod silnym wpływem swojego plemienia, czy Adriana Toomesa (Sęp), który może zwrócić się jedynie do Ojca-Boga. Z kolei relacja pomiędzy Profesorem Anthonym Powerem, a jego zmarłym synem rozgrywa się na poziomie technologicznym (przeniesienie własnej jaźni do ciała syna). Trudno sobie zatem wyobrazić, że wątek powracających rodziców Petera nie został udanie zaadaptowany, a jedynie spełnił funkcję kiepskiego melodramatycznego wypełniacza, niewnoszącego niczego ciekawego (poza wspomnianą wcześniej kłótnią) do fabuły, a jednak. Zdecydowanie o wiele lepiej wypada tu próba przepracowania traumy głównego bohatera związanej ze śmiercią Mary i Richarda Parkerów przy pomocy powołanej przez autorów do komiksowego życia doktor Ashley Kafki – nomen omen samej zmagającej się z demonami dzieciństwa.

Scenarzysta „Moonshadow” czyni z Kafki jedną z głównych bohaterek swoich scenariuszy, a co ważniejsze potrafi oddać głos postaciom, które dotąd były zaledwie ozdobnikami świata Spider-Mana. To właśnie za jego sprawą w przejmujących „Formalnościach pogrzebowych” opowiadających o rozliczeniu się z przeszłością umierającego na raka Adriana Toomesa, ciocia May nareszcie zyskała duszę. Stała się kobietą z krwi i kości. Gnębiące poczucie winy za śmierć Nathana Lubensky’ego (partnera May), którego Sęp nieopatrznie zabił (TM-Semic, „The Amazing Spider-Man” 12/92), prowokuje go do spotkania w cztery oczy z ofiarą własnych czynów. Stary przestępca nie potrafi jednak wyzbyć się zaślepiającej nienawiści wobec Spider-Mana, tym samym druzgocąc swoje plany. Druga ku wybaczeniu zmienia się w prawdziwy dramat, rozgrywający się w strugach ulewnego deszczu, który przybiera nieoczekiwany obrót, gdy ukochana ciotka Petera przechodzi na naszych oczach totalną metamorfozę i swoją nieprzejednaną odwagą, a przede wszystkim nieokiełznaną złością tłamsi okrutnego padlinożercę. Czyni to z niej najtrudniejszego przeciwnika, z jakim zmierzył się w swoim życiu Toomes. DeMatteis i Buscema wyciskają  z jednej z najbardziej groteskowych postaci w uniwersum Spider-Mana maksimum człowieczeństwa, sprawiając, że w pewnej chwili jesteśmy w stanie współczuć antagoniście. Nie tylko z powodu jego choroby, wyznania win, życia, które, choć na własne życzenie, poturbowało go doszczętnie, zmieniając w karykaturę człowieka… Głównie dlatego, że Toomes całkowicie zatracił się w swoich zbrodniach. Pragnie od drugiego człowieka czegoś, czego pewnie sam nigdy nie był w stanie dać. Wybaczenie to sprawa między nim, podłą wersją Ikara, a władającym przestworzami Bogiem.

Motyw wybaczenia wiąże się również z postacią Edwarda Whelana, w dzieciństwie molestowanego seksualnie przez ojca, a później za sprawą eksperymentów Barona Zemo przemienionego w Vermina. Problematyka molestowania seksualnego nie jest tematem popularnym w mainstreamowym komiksie superbohaterskim, którego głównym zadaniem jest dostarczanie rozrywki, również poprzez epatowanie seksem dzięki zmyślnie zaprojektowanym kostiumom heroin. Uprzedmiotowienie i zbędna seksualizacja płci pięknej dobrze się sprzedają, ale DeMatteisa zupełnie nie interesują. Za to problemy wykorzystywania nieletnich, o których scenarzysta pisze wprost, choć w sposób nader delikatny (Comics Code), lub patrząc z dzisiejszej perspektywy – naiwny –  już tak. Inna sprawa czy czytelnik jest skłonny zaakceptować koszmarne czyny Vermina, dla których usprawiedliwieniem ma być „zły dotyk”… Wydaje się, że DeMatteis poruszając te kwestie, nie do końca był przygotowany, aby poszczególne wypadki uwiarygodnić w taki sposób, abyśmy nie mieli żadnych wątpliwości, a może wręcz przeciwnie – właśnie takie wątpliwości miały nami targać?

Najdramatyczniejsza część omawianego runu przedstawia losy przyjaźni między Peterem a Harrym Osbornem powracającym do roli Green Goblina. Dręczony przez wizje zmarłego ojca postanawia zabić Spider-Mana, nie tylko dla zemsty, ile z chęci udowodnienia sobie i „kochanemu tatusiowi”, że nie jest taki słaby, za jakiego ten go zawsze uważał. Napięcie między obojgiem rośnie z numeru na numer, aż w końcu następuje kulminacja burzliwych emocji przy „rodzinnym obiedzie” (#189), kiedy to Harry niemal zupełnie przestaje nad sobą panować, pogrążając się w ojcowskich obsesjach. Rozpoczyna się psychologiczna rozgrywka pełna szaleństwa. DeMatteis tworzy emocjonalny dramat rozpisany na pięciorga aktorów (Peter, Harry, mały Norman, Liz i jej brat – Mark Raxton), w którym grzechy ojców niszczycielsko wpływają na kolejne pokolenia. Przedstawia batalię, w której wszyscy w nią wmieszani ponoszą doszczętną klęskę. Rozpadają się więzy rodzinne i najlepsza przyjaźń, rodzi nienawiść i przepada dziecięca niewinność (Normanek). Ale ostateczna konfrontacja między najlepszymi wrogami ma dopiero nadejść…

Po wypuszczeniu Harry’ego z Vault (więzienie dla  superprzestępców) Peter i Mary Jane stają na krawędzi brzytwy. Jak poradzić sobie z kimś, kto chcę zniszczyć twoje życie, zna tajemnice sekretnej tożsamości Spider-Mana i mieszka piętro niżej od ciebie? Mogłoby się wydawać, że finałowa walka będzie epickim pojedynkiem na miarę Marvela, ale DeMatteis ponownie obiera przeciwną strategię. Skupia się na więziach między postaciami, spychając na margines superbohaterskie starcia na śmierć i życie. Ta bitwa toczy się w udręczonych umysłach bohaterów, a orężem są słowa, które czasem mogą, a czasem wręcz przeciwnie, wpłynąć na rzeczywistość. Warto zwrócić uwagę na znakomite rozpisanie roli Mary Jane znajdującej się między młotem a kowadłem, ale nieuciekającej od odpowiedzialności za własne życie i nieczekającej na ratunek superherosa (stereotypowy Marvel). Z wielkim wyczuciem i ogromną wrażliwością rozpisał DeMatteis scenę rozmowy żony Petera z Harrym na moście George'a Washingtona – miejscu śmierci Gwen Stacy. Miejscu, które zakończyło erę niewinności w życiu paczki przyjaciół. Pełne emocjonalnego napięcia interakcje między bohaterami są najsilniejszą stroną amerykańskiego scenarzysty, które z taki pietyzmem oddaje w swoich rysunkach Sal Buscema.

Młodszy brat Johna Buscemy jest artystą, którego geniusz tkwi w prostocie. Silnie zakorzeniony w stylistyce lat 60. i 70. ubiegłego wieku, zachwyca swoją elegancką i dokładną kreską, ale pełną ekspresji i swoistej nieprzewidywalności, kiedy to oddaje gwałtowne zmiany nastrojów bohaterów. Wtedy to wściekłość i wrzask dominują jego styl. Jednak znikają równie szybko, jak nieoczekiwanie się pojawiają. Buscema nie sili się na atrakcyjność. To rysownik skupiający się na odmalowywaniu silnych emocji, pokazywaniu udręczonych twarzy, zrezygnowanego i gniewnego wzroku. I aby ten uczuciowy tygiel jeszcze mocniej podkreślić, korzysta w pełni z możliwości, jakie daje mu plansza komiksowa. Dzięki drobiazgowemu i częstemu przechodzenie z planów ogólnych do zbliżeń po mistrzowsku buduje napięcie. Fantastycznie wykorzystuje „gadające głowy” do ukazania tego, co dzieje się w duszy poszczególnych postaci, uzyskując tym samym efekt kamery filmowej, śledzącej, każdy ruch obiektu jej zainteresowania. Dokumentalizm wielu scen (ich powtarzalność) pozwala nam zbliżyć się do antagonistów cierpiących swoje katusze. Uchwycić ich szaleństwo, rozpacz, brzydotę – jednym słowem – człowieczeństwo skryte za maskami i kostiumami. Ten teatr obłąkania i absurdu dzięki rysunkom Buscemy mocno zakorzenia się w realizmie. I tak w historii o ludziach przebranych w kolorowe uniformy odnajdujemy własne problemy i przeżycia. Wierzymy w ten świat z całym jego superbohaterskim inwentarzem.

„The Spectacular Spider-Man” nie licząc kilku fragmentów, w ogóle się nie zestarzał. Ba, wręcz przeciwnie. Dzieło DeMatteisa i Buscemy jest jak najbardziej na czasie. W końcu sami ukrywamy się za maską Internetu, często pałając gniewem i wyrażając swoje frustracje w sposób daleki od „cywilizowanego”. Mierzymy się z codziennością, w której więzy ludzkie rozpadają się pod presją oczekiwań ze strony ojców, matek, społeczeństwa, systemu… Nic dziwnego, że maska (kolejny powtarzający się tu motyw) pozwala nam wyrazić siebie takimi, jakimi jesteśmy lub być chcemy. Jednak w opowieści DeMatteisa i Buscemy kryje się nadzieja na lepszy świat, bo choć genialnie rozpisane i rozrysowane pełne smutku rozpaczy i łez – których nie jest w stanie ukryć nawet maska Spider-Mana – wzruszające zakończenie „Najlepszych wrogów” niesie ogromny ból, to jest również wiarą w drugiego człowieka, w jego poświęcenie, bezwarunkową miłość i przyjaźń stojącą ponad śmiercią. Czasem nie trzeba żadnych słów, żeby wyrazić to, co najpiękniejsze i najważniejsze, a to DeMatteis i Buscema umieją czynić z godną podziwu wrażliwością.

Nie było, nie ma i nie będzie lepiej napisanych i narysowanych przygód Spider-Mana.

 

Tytuł: The Spectacular Spider-Man

  • Scenariusz: J.M. DeMatteis
  • Rysunki: Sal Buscema
  • Tłumaczenie: Marek Starosta
  • Wydawnictwo: Mucha Comics
  • Liczba stron: 584
  • Format: 180x275 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor, cz-b
  • ISBN 978-83-66589-54-4
  • Premiera: 3 września 2021 roku
  • Cena okładkowa: 229 zł

  Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus