„Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 18-03-2021 21:48 ()


Zack Snyder dał się poznać jako reżyser, który wyrobił sobie rozpoznawalny styl i konsekwentnie stosował go w kolejnych dziełach. Czy to była ekranizacja komiksu Franka Millera, kultowi Strażnicy, czy też jego autorskie projekty pokroju Sucker Punch. Widowiskowość, epickość, dużo slow motion, a także muzyki podkreślającej istotne fabularnie momenty. Zaskarbił sobie rzesze wielbicieli, ale też znalazł się w ogniu krytyki tych, którzy po jednej takiej produkcji mieli już dość kina sygnowanego jego nazwiskiem.

Twórca Świtu żywych trupów trafił jednak ze swoimi najlepszymi dokonaniami na dobry moment, gdy studio Warner Bros. poszukiwało architekta dla rodzącego się DCEU (udany Człowiek ze Stali), w zamyśle mającego być kontrpropozycją dla panoszącego się coraz wyżej w światowym box office filmowego uniwersum Marvela. Zapewne włodarze wytwórni chcieli otrzymać bardzo podobny produkt, wręcz kopię przepisu na sukces, który osiągnął rywal w amerykańskim światku komiksowym. Tak się jednak nie stało, a przyczyn można doszukiwać się kilku. Debiut Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera jest jednym z nich. Bo nie chodzi o to, czy wersja reżyserka jest znacznie lepszym, czy znacznie gorszym filmem od obrazu, który zadebiutował w kinach w listopadzie 2017 roku, a bardziej o to, że decydenci Warnera w pełni nie zaufali twórcy, mieszając w jego projektach i grzebiąc swoje uniwersum już na starcie. Jeszcze przed obejrzeniem czterogodzinnego widowiska można uznać, że Zack Snyder wygrał. Sfinalizował swoją wizję i pokazał, jak mogłaby wyglądać Liga Sprawiedliwości bez machinacji studia i nieudolnych prób Jossa Whedona w przemontowaniu filmu. Twórca Avengers dopuścił się zresztą poważnego błędu, bo nigdy nie powinien się zgodzić na taką „akcję ratunkową”, a co najwyżej zaproponować nakręcenie materiału od nowa. Na tym polu Snyder wygrywa więc podwójnie, gdyż realizując swój projekt, jednocześnie sprawił, że prysł mit Whedona jako reżysera czującego superbohaterską konwencję.

Pomijając istotny fakt, jakim jest scenariusz filmu – można orzec, że Snyder znów postawił konsekwentnie na swój styl i każdy, kto lubi dokonania tego twórcy, na wersji reżyserskiej Ligi Sprawiedliwości będzie bawił się przednio. Malkontenci i przeciwnicy Snydera znajdą pole do kolejnych narzekań, co nie będzie przecież dziwić. To wciąż ta sama historia, co poprzednio, z jej wszelkimi niedostatkami i niedoskonałościami, z tym że rozwinięta o kilka wątków, z nowymi postaciami, a przede wszystkim przygotowująca ziemskich herosów na starcie z władcą Apokolips – Darkseidem. Niemniej przybycie pachołka kosmicznego uzurpatora na Ziemię i dokonane przez niego odkrycie nadają większego sensu fabule, sprawiając, że jest spójna, a poczynania Steppenwolfa nie wydają się już poszatkowane przez montaż i zlepek odstających od siebie scen.  

Nie można więc odmówić Snyderowi umiejętności w kreowaniu historii, która na wstępnym etapie prezentuje się interesująco. Problem z Ligą Sprawiedliwości jest trochę innego rodzaju. Co mogło się nie spodobać Warnerowi i wymusiło dokonane na szybko zmiany nieskończonego jeszcze wówczas filmu? Snyder zapragnął bowiem pozostawić istotny ślad w kinie superbohaterskim, dostarczając obraz nakręcony z niezwykłym rozmachem i przepychem, wyjaśniający najistotniejsze tryby funkcjonowania uniwersum DC Comics, a przy tym mający cechy typowego komiksowego eventu. Mamy zatem mnogość postaci, odwołania do starych bogów, skłócone światy ludzi, Amazonek i Atlantów, a także zbliżające się zagrożenie, które można pokonać jedynie poprzez zjednoczenie ziemskich herosów. Mówiąc krótko, oklepany scenariusz będący wizytówką kina trykociarskiego, który – rzecz jasna odpowiednio modyfikowany – jak udowodnili to bracia Russo – będzie stanowił eskapistyczną rozrywkę na najwyższym poziomie z jednoczesnym podkreśleniem kultu rozpoznawalnych bohaterów. Na tym etapie niestety Snyderowi zabrakło wystarczających umiejętności, by na tyle ożywić „swoich” herosów na ekranie, by nie byli oni tylko aktorami wypowiadającymi skrzętnie przygotowane role, ale wczuli się w swoje kreacje i przekonali do nich widza.  A to również w tej wizji szwankuje najbardziej. W wersji rozszerzonej dostajemy więc obszerniejsze originy Flasha i Cyborga, przy czym ten drugi z uwagi na powiązania z Mother Box jest ważniejszą postacią, naznaczoną osobistą traumą, niż było to widać w wersji Whedona. Szkopuł w tym, że jakby się Ray Fisher nie starał, to nie udało mu się unieść ciężaru tej roli, bez dwóch zdań ciekawie rozpisanej. Podobnie sytuacja ma się z Flashem, który również ma tu swoje momenty (scena z Iris wyborna), niestety w większości zachowuje się jak błazen obdarzony mocą superprędkości. Aktor oczywiście w takiej kreacji odnajduje się znakomicie, ale nie jest to Flash, jakiego chcielibyśmy oglądać na dużym ekranie, toteż z coraz większą obawą należy przyglądać się pracom nad jego solowymi przygodami.

Korzystniej natomiast wypada Superman – już bez tak tragicznie wyglądającej twarzy po komputerowym wymazaniu wąsów Henry’go Cavilla. Jest to chyba jedna z nielicznych inkarnacji eSa bezpardonowo rozprawiającego się ze swoimi przeciwnikami. Czarny kostium (kultowy element w komiksie po śmierci bohatera z rąk Doomsdaya) dodatkowo symbolizuje, że bohater nie ma zamiaru się patyczkować i od razu sięga po największe działa. Jason Momoa obdarza  Aquamana charyzmą dzięki najlepszym one-linerom, z kolei Gal Gadot jako Diana udatnie prezentuje się w komputerowo podrasowanych scenach konfrontacyjnych. Ben Affleck jako inicjator i szef grupy najpotężniejszych herosów na Ziemi nie zachwyca podobnie jak w poprzedniej wersji. Korzystniej prezentuje się za to Batman w scenach walki, zwłaszcza w finale, gdzie jego rola nie została sprowadzona jedynie do stojącego na uboczu dyrygenta. Typowym złodziejem scen jest oczywiście Alfred, wychodzi tu doświadczenie i kunszt Jeremy’ego Ironsa. No i chyba największe zaskoczenie, Steppenwolf zdecydowane zyskuje w tej wersji, jest bardziej złowieszczy, a jego wizerunek wydaje się bardziej dopracowany. Podobnie pojawienie się Darkseida, którego wygląd również może się podobać. Snyder nasączył swoją wizję też miłymi dodatkami i elementami z bogatego uniwersum komiksowego i nawet jeśli przemkną nam przed ekranem jakieś postaci z panteonu herosów DC, to mamy poczucie, że twórca zadbał nie tylko o easter eggi, ale zadał sobie trud, aby dalszy plan zapełnić znanymi postaciami. Szczególnie cieszy potencjalny siódmy członek Ligi. Finał zmagań o los Ziemi w wersji Snydera jest przemyślany, mniej chaotyczny, a przede wszystkim dynamiczniej rozegrany. Los Steppenwolfa w ujęciu Snydera pasuje charakterem do mrocznej wizji. Wizji, która jak zwiastuje epilog, mogła mieć całkiem fajną kontynuację. Różne elementy układanki, które były przemycane w poprzednich filmach Snydera, komponują się w całość i pozostawiają uczucie niedosytu po krótkiej, acz zachęcającej zapowiedzi.

Zackowi Snyderowi wyszedł film lepszy niż Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości, jedynie szkoda, że dopiero po czterech latach i bez szans na jakąkolwiek kontynuację. Jeśli wizja reżysera odniesie sukces i stanie się przebojem na HBO Max, włodarze Warnera będą mogli pluć sobie w brodę, że zbyt pochopnie zadecydowali o przerobieniu jego wersji. To zresztą nie pierwszy raz, gdy wytwórnia niweczy niezłe pomysły i zabija w zarodku szansę na potencjalny hit. Może w końcu zaczną uczyć się na błędach, a ekranowe uniwersum DC doczeka się produkcji, których nie będzie musiało się wstydzić.

Ocena 6,5/10

Tytuł: Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera

Reżyseria: Zack Snyder   

Scenariusz: Zack Snyder, Chris Terrio, Will Beall

Obsada:

  • Ben Affleck    
  • Henry Cavill
  • Ezra Miller
  • Amy Adams    
  • Diane Lane
  • Jason Momoa 
  • Jeremy Irons    
  • Ray Fisher 
  • Gal Gadot
  • Billy Crudup
  • Connie Nielsen
  • Ciarán Hinds
  • Jesse Eisenberg
  • J.K. Simmons
  • Karen Bryson
  • Kiersey Clemons
  • Amber Heard
  • Harry Lennix
  • Ray Porter
  • Ryan Zheng
  • Willem Dafoe
  • Peter Guinness

Zdjęcia: Fabian Wagner

Muzyka: Junkie XL

Montaż: David Brenner, Dody Dorn

Scenografia: Beauchamp Fontaine, Samuel Leake

Kostiumy: Michael Wilkinson

Czas trwania: 240 minut


comments powered by Disqus