„Miasto Grzechu” tom 4: „Ten żółty drań” - recenzja
Dodane: 12-08-2020 11:07 ()
Po raz kolejny powracamy do doskonale znanego miłośnikom komiksu Miasta Grzechu. Tym razem za sprawą albumu Ten żółty drań, jednego z trzech, które doczekały się ekranizacji w ramach filmu Roberta Rodrigueza. Ponieważ pozostałe dwa zostały już zrecenzowane na naszym portalu, można by powiedzieć, że na swój sposób zamykamy pewien rozdział. W jakież to mroczne uliczki i zakamarki ludzkiej podłości zaprowadzi nas Miller tym razem?
Muszę przyznać, że niniejsza publikacja to chyba moja ulubiona opowieść z kultowej serii wykreowanej przez równie kultowego amerykańskiego scenarzystę. O serii Sin City jako takiej można powiedzieć wiele: że gloryfikuje kult macho, że uprzedmiotawia kobiety, że gloryfikuje przemoc, że za dużo przekombinowanej narracji silącej się na wyszukane i kiczowate metafory. I, prawdę mówiąc, ze sporą częścią tych zarzutów można się zgodzić. Nie można za to Sin City odmówić pewnego mrocznego uroku i klimatu, jaki udało się zbudować Millerowi.
Recenzowany album jest zaś wyjątkowy dlatego, że stanowi najlepszy pod względem proporcji miks tego, z czego zasłynęło Miasto Grzechu. Jest w nim akurat tyle kiczowatości i mętnej elokwencji, tyle machismo i tyle „kobiecych atrybutów”, by stworzyć coś, co odbiera się nie jako zupkę śmieciuszkę powielającą schematy, ale jako nader przyjemny w pewien nostalgiczny sposób sałatkowy miks. O czym właściwie jest ten komiks? Podobne jak pozostałe opowieści spod szyldu miasta grzechu jest to prosta w gruncie rzeczy historia z malutkim twistem. Na kilka godzin przed odejściem na emeryturę John Hartigan, ostatni sprawiedliwy gliniarz w skorumpowanym mieście (a jakże), ratuje jedenastoletnią Nancy przed gwałtem i śmiercią, a czyniąc to, okalecza syna znanego i wpływowego polityka – senator Roarka. Zostaje wrobiony i obarczony winą za zbrodnie zwyrodniałej latorośli senatora i trafia do więzienia. A to dopiero początek jego problemów.
Ten żółty drań ma wszystko, czego mu potrzeba, by stworzyć angażującą i wciągającą opowieść. Hartigan, pomimo bycia niemalże archetypicznym zlepkiem gatunkowych klisz, budzi wiele sympatii swoją postawą, a obrzydliwie wręcz obleśny Roark stanowi dla niego doskonałą przeciwwagę. Obszernej narracji i wewnętrznych monologów wciąż jest dużo, jednak Miller niemal całkowicie unika pułapki grafomaństwa i skupia się w tekście na tym, co naprawdę istotne, odpuszczając sobie (większość) tyle rozbudowanych i wyszukanych, ile kiczowatych metafor i zwrotów. Utrzymuje również dobre tempo narracji, dzięki czemu napięcie i akcja są stopniowo dawkowane, a widz unika zarówno przesycenia ekspozycją, jak i czystą akcją. Mówiąc krótko – Miller wziął to, co najlepsze z wykreowanego przez siebie uniwersum, odciął większość rzeczy, które w innych albumach mogły razić lub wydawać się przesadzone i złożył z nich odpowiednio zbilansowaną historię, którą czyta się z zaangażowaniem i przyjemnością. Prawdopodobnie część ludzi okrzyknie recenzowaną publikację „miałką” i uzna za średniaka niezapadającego w pamięć i pozbawionego bombastyczności oraz karykaturalnego wyolbrzymienia. Ja powiem, że to solidna dawka emocji, ograniczona zdrowym rozsądkiem, powściągliwością autora oraz punktowana odrobiną humoru.
Z oprawą graficzną w Mieście Grzechu bywało różnie. Choć utrzymane w specyficznej stylistyce czerni i bieli rysunki z reguły trzymały dobry poziom to zarówno pojedynczym kadrom, jak i całym planszom zdarzało się gwałtownie pikować. Choć indywidualne plansze czy kadry z innych opowieści z tej serii mogą wypadać lepiej, niż oprawa Drania to równie często zdarza im się prezentować poziom zdecydowanie gorszy. Ten album nie tylko pełen jest świetnych ujęć, ale cała oprawa wizualna nigdy nie schodzi poniżej pewnego, wysokiego poziomu. Wydaje się również, że w tej stworzonej pomiędzy Krwawą jatką a Wartościami rodzinnymi serii Miller osiągnął balans pomiędzy operowaniem plamami bieli i soczyście czarną negatywną przestrzenią kadru a charakterystyczną dla siebie konturówką. Dzięki temu jego rysunki są nie tylko niezwykle klimatyczne, ale również pełne ekspresji i, gdy zachodzi taka potrzeba, wyeksponowanych na silnie kontrastującym tle szczegółów.
Zdecydowanie polecam Tego żółtego drania wszystkim miłośnikom komiksu, a miłośnikom klimatu neo-noir w szczególności. Ta pozycja to solidna dawka tego, co w Mieście Grzechu najlepsze, podanego w dawce i z intensywnością, która jednocześnie zaspokoi oczekiwania i nie wywoła poczucia przesytu. Solidna nieprzekombinowana historia, wyraziści bohaterowie oraz świetna oprawa graficzna składają się na album, który definitywnie powinien znaleźć swoje miejsce na półce u niejednego czytelnika.
Tytuł: Miasto Grzechu tom 4: Ten żółty drań
- Scenariusz: Frank Miller
- Rysunki: Frank Miller
- Tłumaczenie: Tomasz Kreczmar
- Wydawca: Egmont Polska
- Data publikacji: 12.08.2020 r.
- Wydanie: III
- Okładka: twarda
- Format: 17,5 x 26,5 cm
- Papier: kredowy
- Druk: czarno-biało-żółty
- Stron: 238
- Cena: 59,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus