„Lucyfer” tom 1: „Diabelska komedia” - recenzja

Autor: Damian Maksymowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 09-05-2020 17:03 ()


Dzień dobry, czy macie państwo chwilę, aby porozmawiać o Lucyferze? Nakładem Egmontu ukazał się pierwszy tom kolejnej serii z linii „Sandman Uniwersum” stworzonej pod okiem i z pełnym błogosławieństwem Neila Gaimana. Wszystkie one ignorują późniejsze sequele i spin-offy, traktując kanonicznie wyłącznie to, co wyszło spod pióra ubierającego się na czarno Brytyjczyka. Sądziłem, że z „Lucyferem” będzie inaczej. A nie jest. Mogłoby to być wadą, a okazało się zaletą nowej serii.

Zacznijmy jednak tak, jak trzeba, od początku. Książę Piekieł pojawił się już w pierwszym tomie oryginalnego „Sandmana” Gaimana. Odegrał prominentną rolę w czwartym - uznawanym za najlepszy w całym cyklu – tomie „Pora mgieł”. Tamże zrozumiał, że bycie władcą piekielnej domeny było również częścią planu jego ojca i postanowił zrobić coś, do czego wówczas Sen nie był zdolny – odejść. Oddał Władcy Snów klucze do Piekła, udał się do ziemskiego „miasta aniołów” (Los Angeles), gdzie założył bar i grywał na fortepianie. „Lucyfer” tom 1 „Diabelska komedia” zaczyna się niedługo po tamtych wydarzeniach, nie biorąc pod uwagę znakomitej, liczącej niemal tyle samo zeszytów co „Sandman” serii Mike’a Careya. To Gaiman stworzył Gwiazdę Zaranną dla DC Vertigo, ale to Carey uczynił go własną postacią – co z resztą przyznawał w wywiadach sam Gaiman. Komiksowi Careya mógłbym poświęcić teraz kilkanaście akapitów, ale nie on jest przedmiotem tego tekstu. Powiem krótko: warto (Egmoncie wznów w twardej oprawie!). Solowa odsłona przygód upadłego anioła doczekała się wyjątkowo luźnej adaptacji na małym ekranie. O tej produkcji nie wypowiem się szerzej, albowiem porzuciłem ją po kilku odcinkach zaskoczony, jak bardzo po macoszemu traktuje materiał źródłowy na rzecz bycia sensacyjniakiem w sosie dark fantasy oraz tym, jak bardzo marnuje się tam charyzma odtwórcy tytułowej roli. Jakieś pięć lat temu w ramach jednej z prób reanimacji będącego wówczas w stanie krytycznym imprintu Vertigo (pacjent zszedł w 2019) powołano do życia sequel kontynuujący w lżejszym tonie serię Careya. Owa próba nie okazała się sukcesem, nikt o tę kontynuację nie prosił, co odbiło się na wynikach sprzedaży. Gdy w 2018 ogłoszono inicjatywę „Sandman Uniwersum”, mówiło się, że zignoruje ona wspomniany przed chwilą sequel i zacznie się w miejscu, w którym skończył Carey. Tak się jednak nie stało.

Komiks Careya to seria skończona, niepotrzebująca ciągu dalszego, bo takowy spłyciłby jej finał (jak ww. sequel). Tym samym, chęć użycia jednej z najpopularniejszych postaci z opus magnum Gaimana w sposób, oddający jej sprawiedliwość wiązał się z drastycznym od niej odcięciem. Pierwszy tom nowej serii to moje pierwsze zetknięcie z twórczością Dana Wattersa i może jeszcze za wcześnie, by przypinać mu tak znaczącą łatkę, ale w jego scenariuszu czuć silnego ducha starego Vertigo, jeszcze z poprzedniego wieku. O ironio, w przeciwieństwie do takiego choćby „Śnienia” tutaj nie znajdziemy już na okładce loga „DC Vertigo”, zastąpiło je „DC Black Label”. Wyrazy współczucia dla grzbietowych purystów.

Komiks Wattersa rozgrywa się na trzech płaszczyznach (każda z odrębną dla siebie gamą kolorów) – w przeszłości, w teraźniejszym świecie rzeczywistym i równolegle w dziwnym miejscu, do którego trafił Niosący Światło. Może to nie przypaść do gustu czytelnikom przyzwyczajonym do prostszej formy narracji fabularnej. Ta właśnie (fabuła) jest z początku dosyć zawiła, choć z czasem okazuje się, że była taką tylko pozornie i wszystkie trzy wątki splatają się w finale. No dobrze, powiecie, ale co z Lucyferem? Upadły anioł upadł wyjątkowo nisko. Nie przypomina siebie samego z wątku retrospektywnego, gdzie wygląda jak ociekający dumą i pewnością siebie David Bowie (na którym zresztą był wzorowany w „Sandmanie”). Jest ślepym, pozbawionym części wspomnień lumpem, uwięzionym w zapomnianym przez boga i diabła miejscu, gdzie dosłownie próbuje dokopać się do prawdy o tym, gdzie jest i dlaczego tu trafił. Wśród jego towarzyszy jest m.in. William Blake, którego malarstwo zostało oddane dopasowanym do tego stylem rysowników komiksu. W tym czasie w świecie śmiertelników podążamy za detektywem Johnem Deckerem (po śmierci chorej na guza mózgu żony) podejmującym śledztwo, które zaprowadzi go w miejsce nie z tego świata. Z kolei przeszłość ukazuje nam interakcje Lucyfera z postaciami, które odgrywają i będą odgrywały istotną rolę w teraźniejszości i przyszłości serii jak choćby jego syn Kaliban.

Rysunki to sprawka zaprawionych w uniwersum Hellboya argentyńskich bliźniaków Sebastiana i Maxa Fiumara. Dla mnie, znającego jedynie solową serię z Piekielnym chłopcem, była to pierwsza okazja do spojrzenia na ich prace. Komiks w ich wykonaniu wygląda jak klasyczny horror śp. Vertigo, jest brudny w tym dobrym sensie (zwłaszcza w scenach z przeszłości), w jakim był choćby „Hellblazer”. Horror przez duże „H” dosłownie i w przenośni. Choć przywykłem do bardziej „wymuskanej” wizji diabelskiego świata od Petera Grossa, Ryana Kelly’ego i Dana Ormstona (ilustratorów runu Careya), to dokonaniu rysowników oceniam bardzo dobrze. Warstwa graficzna z miejsca „zażarła” mi ze scenariuszem. Panowie mieszają techniki i szkoda, że nie było okazji w tym tomie zobaczyć więcej piekielnych demonów w ich wykonaniu.

Panie i panowie, „Diabelska komedia” w standardowo udanym (choć czasem trudno odczytać co mówi Mazikeen) przekładzie Pauliny Braiter to najlepsza rzecz z „Sandman Uniwersum”. Mając osobisty stosunek do serii Careya (połowa mojej pracy magisterskiej o niej traktowała) oraz okazję dłużej podyskutować z jej autorem, wciąż polecam komiks Wattersa. Hej, przecież seria Careya nadal istnieje, nikt nam jej nie zabrał. W przypadku „Lucyfera” mamy poniekąd do czynienia z mieć ciastko i zjeść ciastko. Warto sprawdzić dla vibe’u starego Vertigo w czasach bez Vertigo. Nowy „Lucyfer” aż prosi się o gościnny występ klasycznego Johna Constantine’a, który – niespodzianka – pojawi się w trzecim tomie. Ja tymczasem jak diabli czekam na datę premiery kolejnej odsłony.

 

Tytuł: Lucyfer tom 1: Diabelska komedia

  • Scenariusz: Dan Watters
  • Rysunki: Max Fiumara, Sebastian Fiumara
  • Przekład: Paulina Braiter 
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 29.04.2020 r. 
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Objętość: 160 stron
  • Format: 170x260
  • ISBN: 978-83-281-9840-1
  • Cena: 69,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus