„Promethea” księga druga - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 10-01-2020 22:20 ()


Swoista „wędrówka” znaczeń w ramach zarówno kultury popularnej, jak i jej odmiany wysokiej to zjawisko nie nowe, choć od mniej więcej schyłku lat 60. XX w. ewidentnie się nasilające. Stało się tak za sprawą z powodzeniem forsowanej teorii krytycznej wypracowanej przez przedstawicieli tzw. szkoły frankfurckiej. Co więcej, relatywizacja jako narzędzie interpretacji wszelkich aspektów rzeczywistości zdaje się urastać w zdominowanych przez lewicową narrację mediach za jedyną, niepodlegającą kwestionowaniu normę. Przy takich uwarunkowaniach kulturowych trudno dziwić się okoliczności uczynienia główną bohaterką serii „Promethea” przyszłej zwiastunki końca świata.

Tym bowiem w istocie okazuje się do niedawna jeszcze studentka żywotnie zainteresowana kolejnymi „odmianami” Promethei w ramach dorobku kulturowego anglosaskich twórców. Jak zapewne pamiętają osoby zaznajomione z pierwszą odsłoną tego przedsięwzięcia Sophie Bangs (bo tak zwie się wspomniana adeptka kulturoznawstwa) stała się kolejnym „naczyniem” dla esencji bytu znanego pod imieniem tytułowej bohaterki. Aktywna na terenie futurystycznego Nowego Jorku rychło przekracza bariery czasu i przestrzeni gdzie poza sferą postrzegania zmysłów nieświadomej tego stanu rzeczy ludzkości egzystują kolejne hipostazy quasi-bogini o urzekającym uśmiechu. To jednak dopiero początek wielowymiarowej inicjacji Sophie, która po nader intensywnym rendez-vous z parającym się magią Jackiem Faustem, wkracza na ścieżkę wiodącą do źródła Stworzenia. To właśnie w trakcie wędrówki poprzez pojmowane wedle kabalistycznych doktryn sfery planetarne Sophie (imię jak się okazuje znamienne) zyskuje nie tylko towarzyszkę w osobie swojej poprzedniczki (przypomnijmy, że była nią Barbara Shelley, żona twórcy komiksów, Steve’a Shelleya), ale też wiedzę (czy może trafniej: gnozę) o sednie swej natury i zamierzeniu, któremu ma ona służyć.

Tym samym odpowiedzialny za skrypt tej opowieści Alan Moore raz jeszcze snuje opowieść o dążeniu do przebóstwienia według schematu zawartego w jednym z nurtów okultyzmu. Ów autor miał już co prawda sposobność podążyć tym „szlakiem” przy okazji takich realizacji jak „Prosto z piekła” oraz „Saga o Potworze z Bagien”. Tym razem jednak wprost daje on upust swojemu uwielbieniu dla krypto-satanistycznych doktryn tajemnych. Eksploatuje on przede wszystkim jedną z odmian kabały wypracowaną przez parających się czarnoksięstwem bliskowschodnich rabinów oraz elementy gnozy antiocheńsko-aleksandryjskiej w jej zwulgaryzowanej przez teozofów formule. W owym eklektycznym tyglu nie mogło rzecz jasna zabraknąć duchowego „mistrza” Moore’a w osobie Aleistera Crowleya, którego zwykł on lansować z zapałem godnym zdecydowanie lepszej sprawy (vide „Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Stulecie: 1910”). To właśnie wspomniana przestrzeń przedstawiona posłużyła w niniejszym utworze za „obszar” osobliwego wyniesienia Sophie ku panteistycznie rozumianej quasi-nadjaźni. Wprost trzeba stwierdzić, że pomimo „szemranej” proweniencji skumulowanych tu motywów Moore (notabene w jednym z kadrów pojawia się on „osobiście”) raz jeszcze dał wyraz swojej erudycji i zdolności do przetwarzania treści teoretycznie dla masowego czytelnika niestrawnych. Toteż koncepty rodem z hermetycznych traktatów okazują się częścią składową zajmującej (czy wręcz fascynującej) opowieści. Choć gwoli ścisłości nie sposób przegapić obrazoburstwa wobec doktryny katolickiej, w czym okultyści zwykli wykazywać się wręcz zapamiętałością.

W efekcie tych poczynań „Czarownik z Northampton” nie tylko nadspodziewanie błyskotliwie parafrazuje postać superbohaterki znanej m.in. z efemerycznej serii „The Mighty Isis”, ale też reorientuje kody znaczeniowe obowiązujące w transatlantyckiej strefie cywilizacyjnej. Wszak istota, która teoretycznie służyć powinna ludzkości, okazuje się emisariuszką nowej, niekoniecznie świetlanej ery. Znać w tym pęd ku zasygnalizowanej wyżej relatywizacji przy równoczesnym deprecjonowaniu chrześcijańskiej wizji człowieka, natury i zaświatów. Zasadniczy nacisk położono na rozwój głównych bohaterek, a przy okazji także towarzyszącego im „ducha-przewodnika” obowiązkowego elementu w ramach ezoterycznych doktryn.

Znowuż znakomicie sprawdził się w powierzonej mu roli J. H. Williams III. Ze smakiem rozrysował on kolejne sfery całokształtu stworzenia, posługując się rozmaitymi stylizacjami. Przyznać trzeba, że ogrom warsztatowych możliwości tego autora budzi wręcz oszałamiające wrażenie. W sposób szczególny zachwyt powoduje swoboda, z którą kreuje on ezoteryczne emanacje poszczególnych planet Układu Słonecznego. Fluktuacje mniej lub bardziej subtelnych odmian materii ujęto w sposób przemyślany i pomysłowy zarazem, incydentalnie odwołując się do ikonografii okultystycznej.

Pomimo silnych znamion ideologizacji tego utworu przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa „Promethea” w pełni zasadnie może być uznana za jedno z najwybitniejszych osiągnięć gatunku. To właśnie dla takich dzieł (określenie wcale nie na wyrost) warto na dobre rozkochać się w komiksowym medium.

 

Tytuł: „Promethea” księga druga

  • Tytuł oryginału: „Absolute Promethea Book Two”
  • Scenariusz i wstęp: Alan Moore 
  • Szkic: J. H. Williams III
  • Tusz: Mick Gray, J. H. Williams III
  • Kolory: Jeremy Cox, J. H. Williams III
  • Loga i projekty oryginalnych okładek: Todd Klein
  • Uzupełniające rysunki: Charles Vess i Jose Villarrubia
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Paulina Braiter
  • Wydawca wersji oryginalnej (w tej edycji): DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 5 października 2010 r.  
  • Data publikacji wersji polskiej: 20 listopada 2019 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,5 x 26,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 300
  • Cena: 99,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w serii „Promethea” nr 13-23 (kwiecień 2001-grudzień 2002).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie tytułu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus