„Namibia” - recenzja
Dodane: 19-01-2019 17:51 ()
W minionym roku fani „Światów Aldebarana” ewidentnie nie mieli powodów do narzekań. Doczekali się oni bowiem aż dwóch, opasłych wydań zbiorczych, z których każde zawierało po pięć epizodów kompletnych serii „Kenia” i „Namibia”. Ta pierwsza okazała się nadspodziewanie udaną wyprawą w niezbyt odległą przeszłość (w odróżnieniu od tytułów z udziałem m.in. Kim Keller) oraz okazją do poznania nowej protagonistki w osobie Kathy Austin, aktywnej zawodowo w charakterze przedstawicieli brytyjskich służb wywiadowczych. Drugi zbiór to kontynuacja losów rzeczonej, również koncentrująca się wokół jej pobytu na Czarnym Lądzie.
Tym razem jednak – zgodnie zresztą z tytułem nowego cyklu – odnajdujemy ją tysiące kilometrów na południowy zachód od Kenii, w niegdysiejszej niemieckiej kolonii, którą do roku 1915 była Namibia. To właśnie tam Kathy została wyekspediowana przez swoich zwierzchników, a stało się tak za sprawą wykonanej tam przypadkowo fotografii, na której ujęto… Hermanna Göringa. Problem w tym, że były głównodowodzący Luftwaffe zdecydował się na samobójczą śmierć jesienią 1946 r.; zdjęcie zaś powstało niemal trzy lata później, tj. latem 1949 r. I to właśnie wówczas rozpoczyna się niniejsza opowieść, w trakcie której młoda agentka podejmuje się rozpoznania tej zagadki. Oczywiście Leo (a przy okazji wpierający go scenarzysta Rodolphe) nie byłby sobą, gdyby w ramy fabuły tej opowieści nie wkomponował dobrze znanych (a przy tym przez fanów jego dokonań cenionych) motywów charakterystycznych dla zaistniałego za sprawą jego wyobraźni i plastycznych talentów uniwersum. Stąd anormalnych rozmiarów stawonogi, podziemne kompleksy produkcyjne niewiadomego pochodzenia oraz tropy wiodące do prowadzonych przez Niemców eksperymentów nad dyskoidalnymi pojazdami latającymi. Z racji natury przedsięwzięcia nie mogło także zabraknąć odniesień do cywilizacji pozaziemskich, a niejako na zasadzie wartości dodanej być może monitorowanego przez jedną z nich eschatologicznego kultu znanego jako Synowie Ezechiela.
Po lekturze tej odsłony „Światów Aldebarana” znać, że wsparcie udzielone Leo przez Radolphe przełożyło się na ożywienie tej marki. Nasycenie w niedopowiedzenia i złudne tropy jest do pewnego momentu znaczne i umiejętnie dawkowane. Korzystnie wypada także główna bohaterka wzbudzająca większą sympatię niż jej odpowiedniczka z cykli „Betelgeza” i „Antares”. Do tego także w kontekście relacji rzeczonej z oddelegowanym do wspomagania powierzonej im misji majorem Browleyem. I nic dziwnego, bo w zestawieniu z miałkimi charakterologicznie osobnikami krążącymi wokół Kim Keller ów niestroniący od mizoginicznych docinek jegomość jawi się zdecydowanie bardziej interesująco. Trudno orzec, czy aby na pewno takie właśnie było założenie realizatorów tego utworu. Nie da się jednak ukryć, że owo iskrzenie, być może irytujące z perspektywy czytelników hołdujących współczesnym trendom, dostrzegalnie „podkręca” niektóre fragmenty tej opowieści. Natomiast spośród pozostałych udzielających się tu postaci na szczególną uwagę zasługuje udanie sprofilowany lider Synów Ezechiela w osobie wielebnego Martina Jonesa, postaci wymykającej się jednoznacznej, upraszczającej ocenie. Z dużym prawdopodobieństwem rozczarowania nie muszą obawiać się wielbiciele teorii spiskowych traktujących o alternatywnych technologiach użytkowanych w III Rzeszy oraz przedłużenia jej „bytu” w gronie nazistów, którym udało się ujść przed aliantami. Poszerzeniu ulega również sfera fabularna dotycząca mieszkańców innych światów, nie zawsze napawająca typowym dla ufonautycznych sekt uwielbieniem „starszych braci z gwiazd”, a której to interpretacji zdawał się hołdować pomysłodawca „Światów Aldebarana”.
W wymiarze plastycznym z pozoru otrzymujemy standard typowej dla Leo stylistyki, w której pierwszorzędną rolę odgrywa precyzyjnie prowadzona kreska. Stąd całokształt ujętej tu rzeczywistości schyłku lat 40. XX w. nadal zmierza do jej realistycznego rozrysowywania. Znać jednak u tego twórcy chęć ewoluowania przejawiającą się ku nieco większej wrażeniowości form obecnych w kadrach. Toteż mniej więcej na etapie połowy drugiego epizodu „Namibii” linie stają się nieco bardziej rozedrgane. Niewykluczone, że ta okoliczność mogła wyniknąć z realizacyjnego pośpiechu. Efekt nie sprawia jednak wrażenia tzw. wypadku przy pracy. Zresztą trudno oczekiwać od wprawnego plastyka rezygnacji z dalszych, twórczych poszukiwań i wypracowywania nowych form wizualizacji swoich pomysłów.
Konsekwencja Egmontu w prezentacji polskich edycji „Światów Aldebarana” może tylko cieszyć. Na ten rok już zapowiedziano wznowienie opublikowanego przed dziesięciu laty cyklu, od którego wszystko się zaczęło - czyli właśnie „Aldebarana” - w identycznej formule edycyjnej co „Kenia” i „Namibia”. Prawdopodobnie raczej wcześniej niż później zbliżonych deklaracji można się spodziewać także w kontekście „Betelgezy” i „Antaresa”. Na tym jednak nie koniec, bo w kolejce do polskiej edycji wciąż oczekują „Survivants — Anomalies quantiques”, a w nieco dalszej perspektywie „Retour sur Aldébaran” (dotąd ukazał się jeden tom). Mało tego! Na rynku frankofońskim dostępne są już trzy albumy serii „Amazonia” ukazującej dalsze losy Kathy Austin. Rozwój tegoż uniwersum trwa zatem w najlepsze i wypadłoby sobie życzyć, by także polscy czytelnicy mieli okazję i sposobność regularnie zapoznawać się z kolejnymi odsłonami rozgrywających się w jego ramach serii.
Tytuł: „Namibia”
- Tytuł oryginału: „Namibia Intégrale”
- Scenariusz i rysunki: Leo
- Scenariusz, podział na kadry i dialogi: Rodolphe
- Kolory: Sẻbastien Bouët
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
- Wydawca wersji oryginalnej: Dargaud
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wersji oryginalnej: 23 lutego 2018
- Data publikacji wersji polskiej: 14 listopada 2018
- Oprawa: twarda
- Format: 22,5 x 29 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 248
- Cena: 119,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano w pięciu epizodach wydanych kolejno 11 marca 2010 r., 4 listopada 2010 r., 12 kwietnia 2012 r., 5 września 2013 r. i 13 lutego 2015 r.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus