"Aldebaran" - recenzja

Autor: Ludwik Redaktor: Motyl

Dodane: 29-04-2009 07:19 ()


Aldebaran to najjaśniejsza gwiazda w konstelacji Byka, 40 razy większa od Słońca, oddalona od Ziemi o ponad 65 lat świetlnych. Jej imię (z odpowiednim numerkiem) posłużyło za sygnaturę planet krążących wokół niej. To na jednej z nich w 2079 roku zostaje założona pierwsza ludzka kolonia poza Układem Słonecznym. Jednak już po pięciu latach kontakt z nią w skutek uszkodzenia satelity zostaje bezpowrotnie przerwany, a ludzie pozostawieni sami sobie.

„Aldebaran” to również saga science-fiction autorstwa Luisa Eduarda de Oliveiry, tworzącego pod pseudonimem Leo. Niewątpliwie polscy wydawcy długo trzymali wielbicieli tego brazylijskiego rysownika w cnocie cierpliwości. Pierwszy tom został wydany przeszło 7 lat temu przez Siedmioróg, który wkrótce potem zaprzestał publikować komiksy. Na szczęście prośby fanów zostały wysłuchane i „Aldebaran” został wydany w formie integrala pięciu tomów, w nieco zmniejszonym (ekonomicznym) w stosunku do oryginału formacie.

Leo jest twórcą kompletnym, sam napisał scenariusz, a następnie go zilustrował. Stworzył dość realistyczny i przekonujący świat. W historię s-f wplótł umiejętnie i prawie niepostrzegalnie elementy fantasy. Aldebaran to niezwykle ciekawa, a zarazem tajemnicza i niezbadana planeta. (Odkrywanie jej sekretów wraz z głównym bohaterem sprawiło mi najwięcej przyjemności.) Mimo, że jej powierzchnia jest niewiele większa od ziemskiej, to głównie pokrywa ją ocean. Ląd stanowi tylko 9% całości, przy czym ma postać kilku większych i kilkunastu mniejszych wysp (co mniej więcej równa się obszarowi Azji z kawałkiem Europy). Ludność jest rozrzucona w nielicznych, samowystarczalnych osadach położonych przeważnie przy brzegach wysp. Natomiast akcja samego komiksu rozgrywa się 100 lat po przerwaniu łączności z Ziemią. Planetą rządzi wojskowa dyktatura, która sprawuje władzę poprzez tzw. kapłanów, rozbudowany system policyjno-wojskowy oraz „zaawansowaną” technologię. Większość ludności ma dostęp do techniki znanej nam z początku XX wieku. Nowocześniejsze urządzenia, pochodzące jeszcze z Ziemi można oglądać w strzeżonym muzeum lub znajdują się one na wyposażeniu armii.

W takim właśnie świecie żyje 17-letni Marc Sorensen. Mieszka w jednej z odosobnionych rybackich osad, gdzie poglądy ludzi równają się tym oficjalnie głoszonym przez rząd. Marc jest niemal typowym materiałem na romantycznego bohatera powieści przygodowej. Jak to często bywa w podobnych sytuacjach, udaje mu się przypadkiem uniknąć zagłady prawie całej swojej wioski i związać swój los z tajemniczym mężczyzną. Oczywiście z katastrofy nie uchodzi sam, towarzyszy mu Kim Keller. Razem postanawiają dotrzeć do „wielkiej”, 20 tysięcznej stolicy, co nie przychodzi im bez trudu. Na całe szczęście dalej jest mniej sztampowo. Prawdę mówiąc już od samego początku nie jest (tylko tak wygląda), mimo wykorzystania przez autora ogranego motywu. Twórca raczy nas nieszablonowymi rozwiązaniami i całkowicie niespodziewanymi zwrotami akcji, stopniowo dawkując informacje o wykreowanym świecie i jego bohaterach. Podsyca naszą ciekawość precyzyjnie ujawniając kolejne fragmenty intrygi, które wydają się nam w danym momencie niezbędne dla rozwoju fabuły, a zarazem są podawane w naturalny sposób, iż całość staje się niezwykle czytelna.

Dzieło Leo w swej konstrukcji przypomina mi nieco sagę fantasy. Historia Marca to opowieść o podróży, podczas której poznaje on samego siebie, dorasta oraz odkrywa tajemnice planety. Przed tragedią, jaka spotkała jego wioskę nie zwracał na nią większej uwagi. Podobnie jak w przypadku fantasy, historia zatacza koło, a bohater powraca w miejsce, z którego wyruszył. Jego wędrówka ma też bardziej wymierne efekty: poznał swoją miłość, zyskał „nieśmiertelność” oraz był światkiem długo wyczekiwanego wydarzenia.

De Oliviera do dobrego scenariusza dołożył nie gorsze rysunki. Brazylijczykowi nie można odmówić bogatej wyobraźni dostrzegalnej głównie podczas podziwiania aldebarańskiej fauny i flory. Składa się na nią miks tego, co możemy oglądać na Ziemi obecnie oraz tego, co mogliśmy na niej oglądać kilka milionów lub tysięcy lat temu, a także całkowicie nowatorskich wizji i pomysłów. Całość jest całkiem estetycznie narysowana realistyczną kreską. Jedyne, co razi w tym komiksie to kolory, które momentami są po prostu paskudne. Trudno się do nich od razu przyzwyczaić. Nie wiem czy jest to kwestia niewłaściwego doboru tuszów drukarskich czy też taki był zamysł autora. Porównując jednak nowe wydanie z tym sprzed 7 lat, wydaje się, że kolory w integralu są jakby przygaszone i ciemniejsze, co nie służy dobrze rysunkom.

„Aldebaran” to niezwykłe dzieło, łączące w sobie wiele ciekawych pomysłów, a niektóre z wątków przewijające się podczas lektury nasuwają mi skojarzenia z takimi klasykami s-f jak „Solaris” Lema czy „Cała prawda o planecie Ksi” Zajdla. Ponadto jest to pierwsza część cyklu pięciu serii o podobnej tematyce jakie planuje Leo. (Mam nadzieje, że będą równie dobre jak ten.) W sumie to powieść graficzna, poprzez którą można zarażać hobby komiksowym, szczególnie odnosi się to do fanów s-f oraz czytelników preferujących dobrą fantastykę, a niekoniecznie posiadających czas na czytanie książek. Nie muszą wspominać, że dla miłośników X muzy jest to pozycja niemal obowiązkowa!

 

 

Tytuł: "Aldebaran"

Scenariusz: Luiz Eduardo De Oliveira

Rysunek: Luiz Eduardo De Oliveira

Tłumaczenie: Maja Kostecka

Wydawca: Egmont

Data wydania: 03.2009

Liczba stron: 256

Format: 190x260 mm

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Druk: kolor

Cena: 69 zł


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...