„Antares” część 1 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 22-06-2016 14:04 ()


Wygląda na to, że Leo (właść. Luiz Eduardo De Oliveira) albo nie traci zapału do snucia coraz to nowych opowieści osadzonych w uniwersum zapoczątkowanym na kartach serii „Aldebaran”, albo jego wydawca okazuje się nad wyraz przekonujący. Dość wspomnieć, że doczekaliśmy się trzeciego już cyklu z udziałem dobrze znanej fanom dokonań wspomnianego autora Alexy Komarovej, Marka Sorensena, a nade wszystko Kim Keller.

Nieprzypadkowo podkreślono znaczenie ostatniej z wspomnianych, jako że to właśnie ona (podobnie zresztą jak w kontynuującej wątki „Aldebarana” „Betelgezie”) okazuje się centralną osobowością „Antaresa”. Jeszcze jako dorastająca nastolatka, znalazła się ona w gronie osób obdarowanych przez Mantrisse (enigmatyczną istotę, na która Ziemianie natknęli się w trakcie kolonizacji systemu Aldebarana) substancją zapewniającą długowieczność oraz optymalizacje funkcji życiowych organizmu. Po udziale w próbie zasiedlenia Betelgezy, Kim decyduje się na stałe zamieszkać na Ziemi. Tak się bowiem złożyło, że jedna z jej przyjaciółek zamieszkuje w Paryżu i tu właśnie u niej znajduje ona przysłowiową przystań. Jak się jednak okazuje, nie na długo.  

Zanieczyszczona i wyeksploatowana z surowców kolebka ludzkości przestała być atrakcyjnym miejscem jej schronienia. Ponadto klimat na obrzeżach północno-wschodniego Atlantyku uległ znacznemu ochłodzeniu wskutek zmiany kierunku oceanicznych prądów. Ziemianie potrzebują niezwłocznie nowych przestrzeni rozwoju i temu celowi służyć ma dalsza kolonizacja dogodnych ku temu światów. Udział w tym zamierzeniu podejmuje Foreward Enterprises, konsorcjum o zasięgu globalnym, która dzięki swoim wpływom i możliwościom jest władne dostosować odpowiednio wyselekcjonowaną planetę do wymogów ziemskich osadników. Wybór pada na jedną z planet w układzie Anatares o składzie atmosfery identycznym z jej ziemskim odpowiednikiem. Ów glob zamieszkują co prawda wyższe formy organiczne (w tym również kręgowce wykazujące znaczne podobieństwo do naszych ssaków), ale bez znamion inteligencji charakterystycznej dla istot myślących. Tym samym wytyczne Karty Organizacji Narodów Zjednoczonych, regulujące pozaziemską kolonizację zezwalają na podjęcie tego typu działań. Zadanie rozwiania wszelkich wątpliwości przypada trójce emisariuszy korporacji, których ewentualny powrót na Ziemię uzależniony jest od pozytywnych wyników zwiadu. Z oczywistych względów decydentom wspomnianego konsorcjum zależy na jak najszybszym zatwierdzeniu projekt kolonizacji; zwłaszcza że owo przedsięwzięcie już na wstępnym etapie realizacji zaliczyło znaczne opóźnienie.

Jakby na przekór tym planom, penetrujący wybrany świat naukowcy natykają się na niezrozumiały dla nich fenomen. Oto bowiem jedno ze zwierząt obserwowanego przez nich stada ulega widowiskowej dematerializacji. Trójka przybyszy nie bardzo wie co z tym fantem zrobić, bo z jednej strony ich pracodawcy oczekują huraoptymistycznie brzmiącego raportu; z drugiej natomiast zatuszowanie ryzyka wiążącego się z zagadkowym zjawiskiem wydaje się nieuczciwe wobec tysięcy potencjalnych kolonistów. Toteż tzw. góra dowiaduje się o tym fakcie i zamierza podjąć wszelkie możliwe kroki, aby sytuacja z ewakuacją Betelgezy już się nie powtórzyła. Na tym właśnie ma polegać przewidziana przez nich rola Kim Keller, która w tym samym czasie zostaje zaskoczona kompletnie niespodziewaną dla niej informacją.

Mimo że schemat fabularny zaproponowany przez Leo sprawia wrażenie aż nazbyt zbliżonego do wcześniejszych serii tego autora, to jednak miło jest powrócić do wykreowanego przezeń uniwersum. Z pozoru ograne, dobrze znane motywy wciąż okazują się zaskakująco nośne, a inwencja autora w zakresie tworzenia coraz to nowych gatunków zastanej przez Ziemian fauny i flory zdaje się wciąż znaczna. Co więcej przeważająca ich część to gatunki drapieżne, co siłą rzeczy dosyca fabułę stosownym napięciem, a przy okazji wzbudza skojarzenia z zasłużenie docenionymi klasykami science fiction (vide trylogia „Planeta Śmierci” Harry’ego Harrisona). Pozytywnie zaskakują one swą różnorodnością stanowiąc dowód, że pomimo nie oszczędzania zasobów swej wyobraźni w dwóch wcześniejszych cyklach, brazylijski autor nadal ma bardzo wiele do zaoferowania. I to nawet jeśli część jego konceptów sprawia wrażenie ewolucyjnie mało funkcjonalnych.

W zamiarze urozmaicenia ogólnie poważnej nastrojowości opowieści Leo zdecydował się skorzystać z kolejnej sprawdzonej metody. Stąd obecność czegoś co można umownie określić mianem wątku romantycznego. Podobnie jak w przypadku „Aldebarana” i „Betelgezy” ów zabieg ponownie sprowadza się do aspektu czysto fizykalnego oraz adoracji wdzięków Kim przez znaczącą część udzielających się tu męskich osobowości. Tym bardziej, że daje o sobie znać Marc, a przy okazji również Alexa. Wyznaczone im role stanowią jednak jedynie tło dla perypetii panny Keller oraz jej nowych towarzyszy. Nie brakuje gwałtownych zwrotów akcji oraz dramatycznych momentów naznaczonych wzmiankowanym wcześniej fenomenem. Nieszczęsne zwierzę dostrzeżone przez ziemskich zwiadowców nie było bowiem jedyną ofiarą intrygującego zjawiska.

Nie mniej ciekawym zjawiskiem jest wizja rzeczywistości tej serii – zarówno w sposobie ukazywania realiów ziemskich, jak i w potencjalnych koloniach ludzkości. Świat kreowany w wykonaniu Leo można śmiało uznać za w dużej mierze spełniony sen ideologów tzw. oświecenia. Mamy zatem do czynienia ze społeczeństwem z gruntu świeckim, twardo stąpającym po eksplorowanych globach, wyzutym z choćby śladowych znamion tęsknot metafizycznych. Chrześcijańskie świątynie dawnej Francji legły w gruzach i tym samym marzenie Woltera oraz innych podobnych mu płatnych pamflecistów doczekało się pełnej realizacji. Nawet jeśli okazjonalnie dają o sobie znać osoby przejawiające zainteresowanie sferą inna niż korporacyjna kariera i współżycie z często zmienianymi partnerami, to niejako z automatu ukazywani są oni w kategorii posępnych fanatyków z niepokojącym błyskiem w oku. Tak się sprawy miały już na kartach „Aldebarana”, w której to serii odseparowaną od macierzystego świata ziemską kolonię kontroluje reżim złowrogich… księży. Ze zbliżonym motywem mamy do czynienia również w pierwszym epizodzie „Antaresa”. W odróżnieniu od cyklu inicjującego kronikę relacji Ziemian z Mantrissą tym razem działalność oponentów „jedynej słusznej” ideologii materialistycznej ma charakter zakulisowy.

Wspomniany kontekst nie jest zresztą jedynym, w ramach którego Leo daje upust zabobonom forsowanym przez ideologów post-oświeceniowego światopoglądu. Ta tendencja przejawia się również w sugerowanym wyczerpaniu światowych zasobów surowcowych, które najwyraźniej dokonało się w rzeczywistości kreowanej cykli wspomnianego twórcy. Nie sposób nie dostrzec tu wpływu z dzisiejszego punku widzenia anachronicznych (by nie rzec, że kompletnie chybionych) teorii suflowanych zachodnim społeczeństwom m.in. przez tuzów tzw. Klubu Rzymskiego. To właśnie w ich przekonaniu (formułowanym zazwyczaj z podejrzaną pewnością swego, a przy tym odpowiednio nagłaśnianym medialnie) już u schyłku minionego wieku ludzkość miała znaleźć się w obliczu poważnego deficytu paliw kopalnych, a nade wszystko przeludnienia. Na ten moment wygląda, że owe hiobowe „proroctwa” okazały się kompletną blagą, a wśród np. biochemików niezrzeszonych w nominalnie elitarnych stowarzyszeniach od dawna daje się słyszeć tezy, w myśl których zasoby surowcowe naszej planety są nie tylko niedoszacowane (i to na znaczną skalę), ale być może podlegają procesowi odnawiania w tempie znacznie szybszym niż nam się to wydawało. Wygląda jednak na to, że Leo mentalnie tkwi w zamierzchłym już roku 1972 (tj. momencie publikacji humorystycznego z dzisiejszej perspektywy raportu Klubu Rzymskiego o domniemanych granicach wzrostu rozwoju ludzkości). Toteż właśnie tego typu założeniom podporządkowana jest warstwa fabularna „Antaresa”.

Niespodzianek nie zaznamy w kontekście warstwy plastycznej. Leo zachowuje pełnię jakości poprzednich swoich prac, charakteryzującą się skłonnością do ujmowania szczegółów i precyzyjnym prowadzeniem kreski, choć zarazem na swój sposób oszczędnego, bez silenia się na wrażeniowe „siankowanie”. Dobór tego typu stylistyki przy realizacji opowieści z nurtu fantastyki naukowej (a zatem na ogół wymagająca prezentacji zaawansowanych technologii oraz mniej lub bardziej wyszukanych pod względem wizerunku pozaziemskich ras) wydaje się w pełni uzasadniony. Toteż prace wspomnianego autora cechuje swoista w swej klasyczności elegancja. Trudno jednak nie dostrzec pewnych niedostatków warsztatu Brazylijczyka, które dają o sobie znać przede wszystkim w sposobie nakreślania przezeń fizjonomii bohaterów jego komiksów. Mimo że ewidentnie nie obawia się on ukazywania pełnej palety różnorodnych emocji to jednak na obliczach Kim, Marka i pozostałych uczestników międzyplanetarnej sagi znać swoistą sztuczność w ujmowaniu rysów twarzy i ogólnie mimiki. Jak już wyżej zasygnalizowano, nie wszystkie koncepty w zakresie przedstawień drapieżnej fauny wydają się prawdopodobne. Z drugiej strony, pomimo znacznego podobieństwa eksplorowanych światów do Ziemi, uwarunkowania zaistnienia tamtejszych form organicznych mogły (i zapewne były) nieco odmienne niż w mateczniku ludzkości. Tradycyjnie udanie wypadają sceny plenerowe, których anturaż z miejsca wzbudza skojarzenia z ojczyzną pomysłodawcy serii. Przyczynia się ku temu zastosowanie ciepłych barw, które podkreślają pozorną sielankowość miejsca akcji.

Album uzupełniono o przypisy, za sprawą których jest okazja rozeznać się po m.in. w fabule poprzedniego cyklu jak również przyczyny zmian klimatycznych, do których doszło na Ziemi w toku wieków XXI i XXII. Dowiemy się z nich również szczegółów dotyczących metod odbywanych w niniejszej serii kosmicznych podróży.

„Antares” to intrygująca, rozpisana z niemałym rozmachem i wyczuciem dramaturgii kontynuacja udanej sagi, w której daje się odczuć posmak klasyki literackiej science fiction. Zawodu nie powinni jednak doznać również ci spośród czytelników, którzy na ogół gustują w nieco bliższych ziemskim sprawom fabułach. Tych bowiem również tu nie brakuje i tym samym otrzymujemy przysłowiowe dwa w jednym. Na dokończenie wątków zawartych w niniejszym tomie przyjdzie nam jednak poczekać do jego kontynuacji. Na szczęścicie możemy się jej spodziewać już niebawem, tj. w lipcu bieżącego roku.

 

Tytuł: „Antares” część 1

  • Scenariusz i rysunki: Leo (Luiz Eduardo De Oliveira)
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca wersji oryginalnej: Dargaud
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 16 stycznia 2012 (epizod 1), 16 sierpnia 2012 (epizod 2), 15 czerwca 2103 (epizod 3)
  • Data publikacji wersji polskiej: 7 lipca 2014 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 19 x 26 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 168
  • Cena: 69,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie tytułu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus