„Bloodshot: Odrodzenie” tom 1: „Kolorado” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 02-01-2019 22:11 ()


Wydawnictwo KBOOM idzie za ciosem i po mocnym debiucie rozpoczyna eksplorację świata Valianta. Teraz przyszła pora na solowe przygody Bloodshota, który po raz pierwszy pojawił się na łamach komiksu w 1992 roku. Raya Garrisona poznaliśmy na łamach Walecznych, gdzie odegrał kluczową rolę w obronie Geomantki. Finał misji odmienił naszpikowanego nanitami bohatera.

Reperkusje tego wydarzenia dotykają Raya bezpośrednio. Jego porażka odcisnęła silne piętno na psychice byłego superżołnierza. Czego byłego? Pozbawiony technologicznego wsparcia jest cieniem dawnego wojownika. Niestabilność emocjonalna wywołana traumatycznymi wspomnieniami również nie pomaga. Ray przeżywa poważny kryzys tożsamości, z którego może otrząsnąć się tylko poprzez równie mocne wydarzenie. A takim niewątpliwie są brutalne ataki ludzi przypominających trochę Bloodshota. Ray rusza tropem ofiar, by powstrzymać oprawców i ponownie ujarzmić nanotechnologię, która była do tej pory cząstką jego ciała. W podróży towarzyszą mu… no właśnie umysł płata mu figle i sam zaczyna mieć podejrzenia, czy aby na pewno nie postradał zmysłów. Gada z osobami, których nie ma. A może to swego rodzaju terapia, która ma wydobyć z jego podświadomości wszelkie lęki przed ponownym staniem się chodnym i pozbawionym uczuć Bloodshotem.  Maszyną do zabijania.

Jeff Lemire należy do czołówki współczesnych amerykański scenarzystów i nawet stereotypowe przygody superbohaterów potrafi przemienić w zajmującą lekturę. Podobnie jest z Bloodshotem, postacią targaną poczuciem winy, znajdującą się na granicy obłędu.  Dotychczas nie przejmował się swoimi celami, ale teraz, po powrocie na łono człowieczeństwa, sumienie nie daje mu spokoju. Czuje się odpowiedzialny za kolejne ofiary nanitów, które tylko on może okiełznać. Lemire nie szafuje przesadnie scenami walk, a skupia się na wewnętrznym rozdarciu bohatera. Sprowadza go na krawędź poczytalności, pozwala wybrać albo użalanie się nad sobą, albo powrót na dawną ścieżkę życia. Ray jest pechowcem, ponieważ znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Lemire koncentruje się na psychologicznej stronie bohaterstwa, odziera ją z pięknych słówek i podniosłych czynów, zostawia tylko brud nędznej egzystencji i koszmar minionych dni, gdy Ray jako Bloodshot krzywdził niewinnych. Można rzec, że twórca Descendera na nowo kształtuje bohatera ze stajni Valianta.

Za oprawę graficzną albumu odpowiada Mico Suayan, a w ostatnim zeszycie wspiera go Raúl Allén. Ilustracje Suayana są dopracowane, przyciągają wzrok, wprowadzają nastrój grozy, ale potrafią być też niepokojące. Ostatni rozdział to popis Raúla Alléna, którego styl jest nieco uproszczony, ale wyraźniej oddaje emocje, a zastosowana kolorystyka podkreśla tylko ten efekt.  

Jedynym minusem wydania jest niechlujnie zrobiona korekta. Kilkukrotnie brakujące d w nazwie Bloodshot, nieważne pisane oddzielnie i znikające przecinki. Ten element rodzimej publikacji wymaga poprawy. Niemniej jednak te niewielkie potknięcia nie zaburzają odbioru całości. Bo Bloodshot: Odrodzenie to elektryzujący debiut. Obok X-O Manowara kolejny udany tytuł w ofercie KBOOM. Toteż bez zbędnego zwlekania warto zapoznać się z tą pozycją i oczekiwać na kontynuację. Z pewnością jest to też alternatywa dla czytelników nieprzepadających za produkcjami spod szyldu Marvela i DC.        

 

Tytuł: Bloodshot: Odrodzenie tom 1: Kolorado

  • Scenariusz: Jeff Lemire
  • Rysunki: Mico Suayan, Raúl Allén
  • Tłumaczenie: Adam Rzatkowski
  • Wydawnictwo: KBOOM
  • Premiera: 16 listopada 2018 r.
  • Liczba stron: 140
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • ISBN 978-83-951721-1-3
  • Wydanie pierwsze
  • Cena okładkowa: 49 zł

Dziękujemy wydawnictwu KBOOM za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus