„Descender” tom 2: „Mechaniczny Księżyc” - recenzja

Autor: Tomek Kleszcz Redaktor: Motyl

Dodane: 30-08-2018 21:47 ()


Po kilku miesiącach oczekiwania do dystrybucji trafił drugi tom przygód Tima 21. Jak pamiętamy, nasz mały główny bohater okazał się nie być tak wyjątkowym, jak do tej pory się wydawało, a my poznaliśmy Tima 22. Wróćmy zatem do świata wykreowanego przez Lemire'a.

Pierwsze, co uderzyło mnie w oczy po otwarciu komiksu to słabsza forma rysownika, którego prace poprzednio wychwalałem, dlatego zacznę od tego aspektu. Przede wszystkim w kolorowaniu postaci widać większy nieład i niedbalstwo. Oczywiście już w tomie pierwszym Nguyen podchodził do malowania całkiem swobodnie i była to raczej zaleta, niż wada, jednak w Mechanicznym Księżycu ta swoboda posunęła się na tyle daleko, że obiekty przypominają swoje pierwowzory tylko symbolicznie, stając się momentami wprost nieczytelnymi. Na wielu planszach drugi plan praktycznie przestał istnieć, ograniczając się do kilku ołówkowych linii, lub rozwodnionych, bladych plam. Do tego dodać należy widoczną znacznie intensywniej fakturę papieru, która potrafi przyćmić same ilustracje i nie wygląda to niestety w tych momentach najlepiej.

A jak wygląda sprawa lektury? Psius, ojciec Tima 21 - wypadałoby to określenie wziąć w cudzysłów, ale ponieważ wtedy w tekście byłoby ich zbyt wiele, przyjmijmy, że wszyscy wiemy, o co chodzi — chce wziąć ze sobą drugiego małego androida, który jednak nie zgadza się nigdzie iść bez kapitan i Quona. Cała trójka zostaje więc zabrana na pokład statku kosmicznego i dociera do tajnego, wręcz mitycznego miasta robotów, czyli tytułowego Mechanicznego Księżyca. Tutaj małe roboty, niczym prawdziwi chłopcy zaprzyjaźniają się ze sobą całkiem szybko, choć wychowywany w innych warunkach Tim 22 jest kimś zupełnie innym, niż jego — by tak rzec — rówieśnik. Chłopcy jednakże dobrze się bawią i choć Timowi 21 brakuje porzuconych przyjaciół, to jednak robot jakoś sobie radzi, nie do końca świadomy sytuacji, w jakiej się znalazł.

Do tego wszystkiego na scenę wkracza starszy o dziesięć lat Andy. Wzorowany na typowo japońskich młodych, małomównych bohaterach kryjących się za ponurym spojrzeniem, jakich było już naprawdę wielu, Andy za wszelką cenę próbuje odnaleźć swojego przyjaciela z dzieciństwa i wreszcie trafia na jego trop.

Być może to obiektywne wrażenie, jednakże druga część Descendera dostarcza znacznie mniej emocji. Fabuła niczym szczególnym nie zachwyca, wręcz przeciwnie. Zwroty akcji, które Lemire proponuje, nie zaskakują tak, jak powinny, a lalusiowato wyglądający Andy, z piękną blond/rudą fryzurą, który niby to skrywa jakiś wielki sekret uprawdopodobniający go — przynajmniej z jego punktu widzenia — do bycia dupkiem, nie skradł mego serca. Całkiem interesująca geneza żniwiarzy oraz ich wpływ na powstanie zaawansowanej robotyki pozostały całkowicie odstawione na bok i na rozwiązanie tej zagadki zapewne przyjdzie jeszcze poczekać. Tymczasem śledzimy przygody obrażonego na cały świat młodzieńca oraz trójki złączonych przez los towarzyszy, którzy znaleźli się w niedostępnym nikomu wcześniej miejscu, gdzie rodzi się nowa rewolucja.

Być może pierwszy tom serii, otwierając wiele wciągających wątków, nastrajał do zbyt wielkiego optymizmu. W drugim tomie kosmicznej sagi efekt obcowania z czymś świeżym wyraźnie osłabł. Akcja nieco zwolniła tempo, nie dostarczając nic nowego z wyjątkiem wcześniej wspomnianego Andy'ego, który jednak mnie osobiście nie przekonał. Oprawa graficzna również oddziałuje już z mniejszą siła. Dlatego Mechaniczny Księżyc, choć to nadal dobra pozycja, pozostaje w cieniu albumu otwierającego.

 

Tytuł: Descender tom 2: Mechaniczny Księżyc

  • Scenariusz: Jeff Lemire
  • Rysunki: Dustin Nguyen
  • Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
  • Wydawnictwo: Mucha Comics 
  • Premiera: 7 sierpnia 2018
  • Liczba stron: 120
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • ISBN 978-83-65938-18-3
  • Wydanie pierwsze
  • Cena: 55 zł

  Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus