„Uniwersum DC: Odrodzenie” - recenzja
Dodane: 25-08-2017 11:36 ()
Gdy w 2011 r. rzeczywistość, w której zwykła operować superbohaterska społeczność uniwersum DC, została poddana gruntownej modernizacji, z dużą dozą prawdopodobieństwa można było założyć, że raczej prędzej niż później specjaliści od tzw. continuum poczną majstrować przy jego ogólnym kształcie. Drobne, acz istotne zjawiska (m.in. aktywność niejakiej Pandory) zdawały się potwierdzać te przypuszczenia. Szczególnie wymownie pod tym względem jawiły się wydarzenia przybliżone w mini-serii „Convergence” zaprezentowanej czytelnikom latem 2015 r. Na prawdziwy przełom trzeba było jednak czekać jeszcze blisko rok, kiedy to do kolportażu trafiła opowieść o wymownym tytule „Uniwersum DC: Odrodzenie”.
To właśnie na jej kartach Geoff Johns (notabene wprawiony specjalista od przełomowych historii wstrząsających posadami tegoż wszechświata przedstawionego) przybliżył kulisy przekształcenia realiów znanych z serii publikowanych w ramach „Nowego DC Comics!”. W świecie ciągłych zmian (a tym bardziej w niełatwej przecież branży komiksowej) status quo rewitalizowanego uniwersum DC nie mógł trwać wiecznie i tym samym konsekwencje ingerencji w strukturę czasoprzestrzeni dokonane za sprawą Barry’ego Allena (zob. „Flashpoint – Punkt krytyczny”) okazały się ledwie początkiem zmian w bliżej nieustalonym procesie przekształcania wspomnianego continuum. Co więcej, wiele wskazuje, że Najszybszy Żyjący Człowiek był nie tyle inicjatorem wspomnianych modyfikacji, ile jedynie narzędziem wyższych na tym etapie niepojmowanych dlań sił. Gwoli ścisłości wypada wspomnieć, że odpowiedzialny za ten projekt scenarzysta nie omieszkał zasygnalizować kto faktycznie (?) stoi za ową ingerencją, ale póki co owa kwestia nie doczekała się dotąd pełnego wyjaśnienia.
Pewne jest natomiast, że centralną osobowością niniejszego albumu Johns uczynił Wally’ego Westa, niegdysiejszego Kid Flasha, a z czasem następcę Barry’ego Allena w roli Szkarłatnego Sprintera. Owa postać (wedle deklaracji tegoż scenarzysty należąca do ścisłego grona najbardziej lubianych przezeń osobowości komiksu) nie znalazła dla siebie miejsca w odrestaurowanym uniwersum, co nie oznaczało, że raz na zawsze (zwłaszcza że ten termin w ramach superbohaterskiej konwencji jest czysto umowny) przepadła w przysłowiowym Limbo. Stąd to właśnie Wally przemierza rozległe sfery Mocy Prędkości, zagadkowej formy energii umożliwiającej mu przemieszczanie się nadnaturalnymi prędkościami. Przypadła mu bowiem rola zbliżona do tej, którą podczas „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach” odegrał wielbiony przezeń Barry, toteż Wally manifestuje swoją obecność przed nierozpoznającymi go bliskimi. Bruce Wayne, Johnny Thunder, Linda Park (żona Wally’ego w dobie „pokryzysowego” uniwersum) – to tylko część spośród osób, które miały sposobność ujrzeć przedzierającego się przez kolejne warstwy czasoprzestrzeni Szkarłatno-Żółtego Sprintera. Z kolei Wally świadomy nie zawsze trafnych modyfikacji zaistniałych po „Punkcie krytycznym”, zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie zmierza ku unicestwieniu.
Zastosowane przez Johnsa rozwiązania fabularne nie są może nazbyt wyszukane, ale też zarazem uniknął on ryzyka nadmiernej komplikacji i braku pełnej komunikatywności, jak ma to miejsce w przypadku części dokonań Jonathana Hickmana („Avengers: Ostatnie białe zdarzenie”). Twórca takich hitów jak „Green Lantern: Tajna geneza” czy „Batman: Ziemia Jeden” od zawsze zresztą skłaniał się ku przejrzystości tworzonych przezeń fabuł przy równoczesnym nacisku na ich epicki wymiar. W tym akurat przypadku trudno mówić o pompatycznych scenach konfrontacyjnych porównywalnych choćby z pierwszą odsłoną „Ligi Sprawiedliwości”, miast tego wspomniany scenarzysta generuje napięcie wynikłe z poczucia zakulisowej ingerencji na bieg spraw przez bliżej niesprecyzowaną, przepotężną inteligencję. Biorąc pod uwagę skalę zmian obejmujących swym zasięgiem całokształt istnienia, nie mogło zabraknąć epizodycznych występów często dalszoplanowych, acz w żadnym wypadku nietraktowanych po macoszemu osobowości (m.in. Doktor Fate, Ted „Blue Beetle” Kord). Wszystko to składa się na wizję autentycznie przełomowej opowieści, po której jest szansa, iż rzeczywiście nic już nie będzie takie same. A co najważniejsze również polski czytelnik będzie miał sposobność ocenić zakres reminiscencji przybliżonych tu wydarzeń, jako że ów album to ledwie początek nowej ery. Ta zaś rozgrywać się będzie na kartach polskich edycji kilkunastu tytułów z oferty DC Comics, spośród których na wrzesień zapowiedziano już cztery („Superman”, „Green Arrow”, „Suicide Squad” i „Batman”).
Oprócz tytułowej fabuły w albumie odnajdujemy liczne dodatki, spośród których na szczególną uwagę zasługuje tekst autorstwa Tomasza Sidorkiewicza („Przewodnik po Odrodzeniu”) systematyzujący informacje dotyczące uniwersum DC na przełomie – nazwijmy to umownie – dwóch epok. Interesująco prezentuje się także wstęp w wykonaniu prezes DC Entertainment w osobie Diane Nelson, za sprawą którego można wyrobić sobie wyobrażenie o przedsięwzięciach tego wydawnictwa od strony biznesowej. Listę tekstów w ramach dodatków „domyka” tradycyjne posłowie w wykonaniu Kamila Śmiałkowskiego. Na tym jednak nie koniec, bo ewentualny czytelnik odnajdzie ponadto liczne grafiki koncepcyjne z modyfikacjami wizerunków części sztandarowych postaci uniwersum DC oraz reprodukcje ilustracji zdobiących okładki kolejnych wydań albumu.
Jak to na ogół w przypadku prac sygnowanych nazwiskiem Geoffa Johnsa bywa, także i tym razem niczego nie pozostawiono przypadkowi. Toteż zilustrowanie skryptu jego autorstwa powierzono dobrym znajomym tego autora, z którymi miał on sposobność współpracować od czasu przełomowej w jego karierze mini-serii „Green Lantern: Rebirth”. Z pewną dozą ryzyka można założyć, że nić porozumienia pomiędzy nim a takimi twórcami jak Ethan van Sciver (to właśnie on wziął udział w rozrysowywaniu wspomnianej chwilę temu opowieści), Ivan Reis („Infinite Crisis”) i Phil Jimenez („Wonder Woman: Raj utracony”) przypomina raczej powrozy użytkowane niegdyś w machinach oblężniczych. Tym samym zaangażowani przy tym projekcie plastycy zapewne w lot pojmują koncepcje Johnsa. Znać to zarówno po ich wcześniejszych wspólnych dokonaniach, jak i niniejszym albumie. Dobrze pojmowana epickość oraz nastrój wyczekiwania demontującego dotychczasowy bieg spraw przełomu to immanentna cechy niemal każdej planszy tej historii. Łatwo dostrzec tu pasję twórczą i świadome podążanie w ściśle sprecyzowanym, przemyślanym kierunku. Sobie i innym czytelnikom wypada życzyć, aby duch tak udanie (a przy tym intrygująco!) rozpoczętego „Odrodzenia” przynajmniej częściowo udzielił się twórcom odpowiedzialnym za pełnowymiarowe cykle z oferty DC Comics. Tym bardziej że już niebawem będziemy mieli okazję część z nich przeczytać w polskiej wersji językowej.
Tytuł: „Uniwersum DC: Odrodzenie”
- Tytuł oryginału: „DC Universe: Rebirth – The Deluxe Edition”
- Scenariusz: Geoff Johns
- Szkic: Gary Frank, Ethan van Sciver, Ivan Reis, Phil Jimenez
- Tusz: Joe Prado, Ivan Reis, Matt Santorelli, Gary Frank, Ethan van Sciver
- Kolory: Brad Anderson, Jason Wright, Gabe Eltaeb, HI-FI
- Tłumaczenie z języka angielskiego oraz tekst na stronach 97-99: Tomasz Sidorkiewicz
- Wstęp: Diane Nelson
- Posłowie: Kamil Śmiałkowski
- Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wersji oryginalnej:
- Data publikacji wersji polskiej: 7 sierpnia 2017 r.
- Oprawa: twarda z obwolutą
- Format: 19,5 x 28 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 104
- Cena: 69,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w albumie „DC Universe: Rebirth” nr 1 (maj 2016 r.).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus