„Avengers" tom 2: "Ostatnie białe zdarzenie” - recenzja

Autor: Paweł Ciołkiewicz Redaktor: Motyl

Dodane: 06-12-2015 18:11 ()


Scenariusze tworzone przez Jonathana Hickmana w ramach Marvel NOW! niejednego fana opowieści superbohaterskich są w stanie doprowadzić do szewskiej pasji. Twórca wymyślił sobie mianowicie, że opowie jedną, długą i niezwykle skomplikowaną historię rozkładając ją na drobne kawałki rozsiane w dwóch odrębnych seriach: „Avengers” i „New Avengers”. Ten zabieg sprawia, że obie serie nie są już tak odrębne, jak można byłoby oczekiwać. To znaczy, teoretycznie nadal można czytać sobie tylko jedną i nie zaglądać do drugiej, ale taka lektura z czasem chyba całkowicie straci sens. Już na początkowym etapie widać bowiem wyraźnie, że tylko znajomość obu serii jest w stanie ułatwić nieco orientację w tej niezwykle (może nawet za bardzo) skomplikowanej plątaninie wątków.

Powiedzieć zatem, że próba oceniania tego monumentalnego przedsięwzięcia narracyjnego na obecnym etapie jest zadaniem karkołomnym, to nic nie powiedzieć. Jak do tej pory mamy przecież na polskim rynku dopiero jedenaście zeszytów serii „Avengers” (na czterdzieści cztery zeszyty) i sześć zeszytów „New Avengers” (na trzydzieści trzy). Krótko mówiąc, po lekturze drugiego tomu serii „Avengers” (obejmującego zeszyty #7-11) znamy zaledwie nieco ponad dwadzieścia procent całej historii. Można zatem powiedzieć, że jest to dopiero wstęp do całej opowieści, w której Hickman przekracza kolejne granice wyobraźni. Wydaje się, że uzasadnione będzie zatem krótkie przypomnienie tego, co wydarzyło się do tej pory. Poza tym taka retrospekcja może stać się punktem wyjścia ewentualnej wymiany poglądów na temat tego, co tak naprawdę w tej intergalaktycznej sadze się dzieje.

Wiemy już zatem, że na początku wszystkiego byli Budowniczowie – najstarsze istoty w kosmosie. Ten doskonały lud czcił Matkę-Stworzycielkę Wszechświata, ale z czasem jego przedstawiciele odwrócili się od bogini i zaczęli tworzyć własne światy. Jednak, żeby te nowe światy mogły powstać, najpierw trzeba był zniszczyć stare. Tego dzieła dokonywały tzw. Alephy, czyli Ogrodnicy, których zadaniem była eliminacja światów uznanych za zbędne. Tam, gdzie Ogrodnik dostrzegł potencjał rozwoju, zaczynał uprawiać Ogród, który wyrastał z dwóch nasion będących na wyposażeniu każdego z Alephów. Opowieść, którą snuje Hickman obraca się wokół jednego z takich Ogrodników, który rozpoczął tworzenie własnego Ogrodu – z jednego nasiona wyrósł Ex Nihilo, z drugiego zaś jego siostra Abyss. Poznaliśmy ich w pierwszym tomie „Avengers” w momencie, gdy rozpoczęli swą działalność… na Marsie. Jednak to nie czerwona planeta była ich głównym przedmiotem zainteresowania, lecz Ziemia, na którą Ex Nihilo wysłał tzw. bomby genezy. Były to zalążki nowego życia, które jednak najpierw zniszczyły życie w miejscach, na które spadły. W siedmiu lokacjach wybranych przez Ex Nihilo rozpoczyna się zatem proces ewolucji i możemy być pewni, że zdarzenia, jakie w tych miejscach się rozgrywają, będą mieć kluczowe znaczenie, dla rozwoju całej historii.

Do tego momentu brzmi to wszystko jak swego rodzaju legenda czy też mit, którego różne warianty – zachowując wszelkie proporcje – można odnaleźć w każdej niemal społeczności. Tu jednak zaczynają się pewne komplikacje. Otóż, doskonały system światów stworzonych przez Budowniczych za pomocą Alephów zaczyna szwankować. W wyniku tajemniczego zdarzenia, do jakiego doszło na jednej z Ziem (których liczba jest nieskończona w ramach multiwersum rzeczywistości), jeden ze wszechświatów uległ zniszczeniu. W ten sposób rozpoczęła się reakcja łańcuchowa, w wyniku której dochodzi do przedwczesnej śmierci kolejnych wszechświatów. Te zdarzenia były motywem przewodnim pierwszego tomu „New Avengers”.

Kolejna odsłona tej wykraczającej poza granice naszej galaktyki opowieści zawarta jest w tomie „Avengers. Ostatnie białe zdarzenie”, który składa się z dwóch, a właściwie trzech części. W pierwszej z nich znajduje się historia dotycząca tytułowego białego zdarzenia, natomiast w drugiej i trzeciej umieszczone zostały dwie – do pewnego stopnia odrębne – krótkie opowieści, które są również kolejnymi cegiełkami w monumentalnej budowli narracyjnej wznoszonej przez Hickmana. Pierwsza z nich opowiada o dramatycznych wypadkach z udziałem kanadyjskiej drużyny Omega Flight, a druga przedstawia utrzymaną w nieco bondowskim stylu historię, w której członkowie Avengers odgrywają rolę szpiegów.

Akcja komiksu rozpoczyna się od ukazania tej reakcji łańcuchowej, w wyniku której kolejne superstrumienie wszechświatów ulegają zagładzie. Tej reakcji łańcuchowej oparł się tylko jeden superstrumień odnoszący się do wszechświata 616. Tak, tak, to jest oczywiście ten wszechświat, w którym znajduje się Ziemia. Dlaczego tak się stało? To nie do końca jest jasne (jak wiele elementów tej narracyjnej układanki), ale ma to coś wspólnego z tzw. białym zdarzeniem. Nie jest łatwo odpowiedzieć jednak na pytanie, czym to białe zdarzenie było. Najwyraźniej chodzi o to, że w momencie, w którym miało dojść do zniszczenia Ziemi, doszło do objawienia się Starbranda – stworzonego przez Budowniczych systemu służącego do obrony planety. Nie może dziwić, że w marvelowskim uniwersum ten system przybiera postać niepozornego nastolatka, który jest szkolnym popychadłem. Pomysł na to, by niewyobrażalną moc służącą do obrony planety oddać w ręce takiej postaci ma w sobie coś intrygującego, a jeszcze bardziej intrygujące jest przedstawienie momentu i – delikatnie mówiąc – niejednoznacznych okoliczności, w jakich doszło do jego objawienia.

Pierwsza z dwóch wspomnianych wyżej krótkich opowieści rozgrywa się natomiast w Kanadzie – w jednym z miejsc, na które spadły bomby genezy wystrzelone z Marsa przez Ex Nihilo. Kanadyjska grupa superbohaterów Omega Flight została wysłana z misją zabezpieczenia miejsca tego zdarzenia, jednak coś poszło nie tak i konieczna okazała się pomoc Avengers. To co przydarzyło się superbohaterom w Kanadzie niewątpliwie nie może pozostać bez wpływu na ich dalsze losy. Druga natomiast opowiada o dość nietypowej – jak dla superbohaterów – misji, w której chodzi o zabezpieczenie jakiegoś nowego rodzaju broni biologicznej, którą chcą kupić agenci AIM. Nietypowość polega na tym, że zamiast standardowej nawalanki w trykotach, mamy tu niemal szpiegowską historię, w której superbohaterowie ani na chwilę nie zdejmują z siebie kreacji wieczorowych. Niewątpliwie jest to chwilami zabawny przerywnik pozwalający odetchnąć od międzygalaktycznych rozgrywek. I to właśnie te dwie krótkie historie, a nie dość mętna opowieść o białym zdarzeniu – stanowią mocną stronę tego tomu. Obie historie są dobrze napisane i doskonale sprawdzają się jako odrębne epizody.

O ile narracyjnie zatem drugi tom jest dość rozbiegany, o tyle pod względem graficznym seria nadal prezentuje się wyjątkowo spójnie, choć w drugim tomie oglądamy rysunki kolejnych dwóch artystów. Dustin Weaver i Mike Deodato kontynuują opowieść, którą wcześniej – w pierwszym tomie – rysowali Jerome Opena i Adam Kubert. Jednak cała czwórka najwyraźniej przedkłada spójność graficzną serii nad własne ambicje, gdyż przeglądając oba tomy można stwierdzić, że rysunki są utrzymane w bardzo podobnym stylu. Nie znaczy to oczywiście, że nie ma tu pewnych różnic związanych ze specyficznymi stylami rysowania poszczególnych autorów. Jeżeli już o graficznej stronie mowa, to warto dodać, że znalazła się tu także garść dodatkowych materiałów – poza okładkami poszczególnych zeszytów i okładkami alternatywnymi, dostajemy także szkice postaci oraz kilka plansz w wersji ołówkowej i z nałożonym już tuszem.

Jako samodzielna całość drugi tom serii „Avengers” nie wypada może zbyt przekonująco, ale jest to całkowicie zrozumiałe, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że mamy tu do czynienia z zaledwie drobną cząstką większej całości. Jeżeli podczas lektury nie będziemy traktować komiksu jako samowystarczalnej i spójnej opowieści, ale jako zestaw kolejnych elementów układanki, które powinny trafić we właściwe jej miejsca, wówczas lektura może być przyjemnym doświadczeniem (w każdym razie dla tych, którzy lubią układanki). Hickman snuje bowiem mozaikową narrację, której wszystkie walory będziemy mogli docenić dopiero, gdy dostępna już będzie całość. Choć oczywiście wtedy trzeba będzie przeczytać to wszystko jeszcze raz od początku.

Hickman tworzy poszczególne zeszyty rozpoczynając opowieść od kilku wyrwanych z kontekstu kadrów, które zyskują sens dopiero po lekturze całego zeszytu lub całego tomu. Prawdopodobnie w ten sam sposób traktuje kolejne zeszyty – zapewne to, co w nich jest opisane będzie nabierało dodatkowych znaczeń wraz z lekturą kolejnych tomów. Taka strategia wydaje się być zrozumiała z punktu widzenia logiki wydawniczej. Niewątpliwie fani obu serii zapoznający się z historią z miesiąca na miesiąc, zostali wciągnięci do tej gry i niecierpliwie oczekiwali na kolejny zeszyt z nadzieją, że znajdą w nim wreszcie coś, dzięki czemu historia stanie się bardziej zrozumiała. Z takim podejściem wiąże się jednak pewne ryzyko. Jeżeli bowiem w ostatecznym rozrachunku nie powstanie coś, co da się porównać chociażby do „Strażników” Alana Moore’a, to niewątpliwie całość zostanie uznana za całkowicie nieuzasadniony przerost formy nad treścią. Pożyjemy zobaczymy. Tak, czy inaczej teraz musimy zaufać scenarzyście i starać się podążać tropem jego nieokiełznanej wyobraźni… albo dać sobie spokój z lekturą.

 

Tytuł:Avengers. Ostatnie białe zdarzenie”

  • Tytuł oryginału: „ Avengers: The Last White Event”
  • Scenariusz: Jonathan Hickman
  • Rysunki: Mike Deodato, Dustin Weaver
  • Tłumaczenie: Jakub Syty
  • Wydawca: Egmont
  • Data polskiego wydania: 18.11.2015 r.
  • Wydawca oryginału: Marvel Comics
  • Objętość: 120 stron
  • Format 165x255 mm
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji. 


comments powered by Disqus