„Avengers” tom 1: „Świat Avengers” - recenzja

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 09-08-2015 21:39 ()


W co się bawić, w co się bawić - śpiewał niegdyś klasyk. Te słowa są dziś aktualne o tyle, o ile obserwuje się wielopoziomowy przesyt w popkulturze. Z tym nadmiarem musiał się zmierzyć utalentowany scenarzysta Jonathan Hickman, gdy przejmował dwa lata temu stery nad historiami sztandarowej drużyny Marvela. Pomyślał sobie wtedy zapewne – chyba czas nadać tej formacji intergalaktyczny charakter. Idea progresywna, smutno tylko, że wykonanie regresywne.

Hickmanowi pisanie herosów w sposób jawny, z patosem, nie służy ani trochę. Wielka szkoda, że polski czytelnik poznaje tego pisarza od tej strony. Za wielką wodą jest on znany głównie z przenikliwych, innowacyjnych komiksów pokroju „Pax Romana” czy The Nightly News”. Ten ostatni zasługuje na szczególną uwagę z racji kreatywnego, osobliwego wykorzystania infografik i wykresów w ramach wizualnej narracji, ukazując tym samym skazy społeczeństwa informacyjnego.

Właśnie takiego Hickmana większość czytelników uwielbia – scenarzystę wychodzącego poza schemat, z nieprzeciętnym pomysłem, mającego coś ciekawego do powiedzenia. Błysk inwencji towarzyszył mu nie raz w Marvelu, gdy pracował nad wybitną serią szpiegowską „Secret Warriors” i całkiem przyzwoitymi opowieściami o Fantastycznej Czwórce. Tam miał pełne pole do popisu w tematach, które go rajcowały – nauce, postępie technologicznym, tajnymi projektami, teoriami spiskowymi.  W „Świecie Avengers” próżno tego szukać, a jeśli już to w dość powierzchownej formie. W serii tego kalibru liczy się zupełnie coś innego – interakcja pomiędzy tuzinem herosów, akcja, rozmach. To już flagowy tytuł strzeżony przez redaktorów, starających się dostosować go do gustów zachęconych kinomanów, zauroczonych produkcjami Jossa Whedona. Zwłaszcza że restart uniwersum tuż tuż, a trzeba to odpowiednio rozkręcić w ramach preludium. Na wszelkie inwencje autorskie i ambicje mowy raczej nie ma.

Komiks czyta się topornie, jakbym wrócił do czasów jeszcze sprzed „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach” – w tle przewijają się postaci z równoległych rzeczywistości, światy skazane na zagładę oraz tajemnicza siła zwiastująca nadchodzącą zagładę ludzkości. Zabawnie jest patrzeć, jak odwracają się tendencje w uniwersum Marvela oraz DC Comics, gdy jedno po raz pierwszy w historii reaktywuje swoje realia, a drugie – lubujące się w tym procederze – oznajmia wszem i wobec, że żadnych kryzysów już nigdy nie będzie.

Wracając jednak do meritum, o fabule w tym przypadku mówić nie sposób, tak bowiem jest zagmatwana i nie posiada punktu zaczepienia stanowiącego clue scenariusza. Tym gorzej dla rodzimego odbiorcy nieznającego angielskiego, który pewne postaci zobaczy po raz pierwszy bez żadnego wytłumaczenia kim są i po co są tutaj. Dość powiedzieć, że zetkniemy się z międzygwiezdną, trykotową rozpierduchą, w której Mściciele mierzą się z Bogiem pragnącym przyśpieszyć nieco ewolucję na Ziemi, zaś szczycącym się… zalesieniem Marsa.

Do tego relacje Iron Man/Kapitan Ameryka – doprawdy Hickman sili się, by wytworzyć pozory twardej, cierpkiej, ale jednak przyjaźni. Dychotomia pomiędzy obiema ikonami Marvela, przypominająca różnice między postrzeganiem rozumowym a emocjonalnym, jest ciekawa tylko na chwilę. Nic zresztą dziwnego, obaj (zwłaszcza Steve Rogers) powinni zginąć i pozostać martwi po „Wojnie Domowej”, a ich miejsce powinni zająć nowi herosi i zupełnie nowe wątki. Ale jak wiemy, to się w tej branży nie dzieje, a to za sprawą umów korporacyjnych oraz licencyjnych.

„Świat Avengers” zmęczył mnie potwornie swoją atmosferą galaktycznej opery i pompy, której nie było dane twórcom unieść w należyty sposób, w wyniku podjęcia takich a nie innych decyzji. Nie jest to co prawda zupełne badziewie, ale mydlany klimat połączony z hermetyzmem stanowiącym pozytyw tylko dla osób głęboko zakorzenionych w komiksach Marvela, szybko zniechęca w trakcie lektury. To kolejny, poprawnie napisany cykl superbohaterski niemający jednak do zaoferowania nic absorbującego poza znanymi zagrywkami, między innymi eskapizmem. Komiks wydany jedynie dlatego, że marka „Avengers” świeci triumfy dzięki filmowym blockbusterom.

Wydawca, idąc metodologią marvelowską, podobnie chce wysupłać grosz od czytelnika. To prawda, że miło trzymać w rękach komiks nieoprawiony na twardo i w miarę przystępnej cenie, ale dlaczego dokonano takiej selekcji materiału? Oczywiście pytanie jest retoryczne, jeśli głębiej się zastanowimy. Takie działanie jest jednak niezwykle krótkowzroczne i nie powoduje rozrostu niszy czytelniczej, gdyż nie zostają zaspokojone konkretne gusta. Tak się bowiem składa, że wszyscy chcą czytać doskonałego „Moon Knighta” Warrena Ellisa, „Daredevila” Marka Waida czy nawet „Ms. Marvel”, ale nie do bólu sztampowych Mścicieli. Z taką polityką za daleko się nie zajedzie, gdy potencjał marketingowy przyćmiewa realną wartość treściową i artystyczną komiksu.

Tytuł: “Avengers” tom 1: „Świat Avengers”

  • Scenariusz: Jonathan Hickman
  • Rysunki: Jerome Opeña, Adam Kubert
  • Kolorystyka: Dean White, Justin Ponsor, MorryHollowell, Frank Martin, Richard Isanove, Frank D’Armata, Frank Martin
  • Okładka: Dustin Weaver, Justin Ponsor
  • Tłumaczenie: Jakub Syty
  • Wydawnictwo:  Egmont
  • Data publikacji: 29.07.2015 r.
  • Liczba stron: 132
  • Format: 16,5x23,5 cm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji. 


comments powered by Disqus